Mzima Springs stanowią część Parku Narodowego Tsavo i z racji swojej bliskości do Mombasy są miejscem bardzo często odwiedzanym nie tylko przez turystów zagranicznych, ale też przez Kenijczyków. Tsavo jest też z tego względu najpopularniejszym parkiem narodowym w Kenii. Podzielone zostało w sposób naturalny na mniejszy park Tsavo West i dużo większy Tsavo East. Linią demarkacyjną jest tu droga, prowadząca wzdłuż linii kolejowej Mombasa – Nairobii, stworzonej przez Anglików w XIX w. O ile w rozleglejszym parku Tsavo East ciągle jeszcze prowadzona jest wojna z kłusownikami, którzy polują na kość słoniową i rogi nosorożca, o tyle w Tsavo West jest spokojnie i bezpiecznie.
Terytorium parku Tsavo West położone jest na malowniczych pagórkach pochodzenia wulkanicznego. Z racji wulkanicznego podłoża, gleba jest tu czerwona, żyzna, toteż pokrywa ją gęsty busz. I niestety przez te gęste krzaki trudno wypatrzyć zwierzęta. Jedziemy kilka godzin a trafia nam się zaledwie kilka gatunków ssaków. Całe szczęście, że byliśmy najpierw w Tanzanii i nasyciliśmy się już zwierzętami, bo inaczej mogłabym czuć się rozczarowana. Spotykamy malutkie antylopy dig –dig, niestety widzimy je tylko przez krótką chwilę. W skałach wśród głazów wylegują się góralki. Samotny pan żyrafa przez chwile pozuje nam do zdjęcia.
Busz porastają czasem kwitnące fioletowo dżakarandie
Drobna wielkooka dik-dik
Góralki
W większej liczbie spotykamy tylko jedno stado impali. Składa się ono z samych panów, którzy czasami stają do walki o przewodnictwo.
Impale w buszu
Mimo tego, że zwierząt, w porównaniu z Serengeti, jest tu mało, mamy jednak szczęście do spotkania z prawdziwym rarytasem. W pewnej chwili jadący przed nami samochód zatrzymuje się przy leżącym koło drogi lamparcie. Kiedy my dojeżdżamy do niego, kocur podnosi się i odchodzi w krzaki. Chyba ma dosyć ludzkiego towarzystwa. Gdybyśmy przyjechali tu 5 minut później, nic byśmy już nie zauważyli...
Tsavo to dobre miejsce do poznawania ptaków, gdyż tereny te leżą na szlaku wędrownym wieku gatunków skrzydlatych podróżników. Poza znanym nam już dobrze sekretarzem i perliczkami spotykamy wiele różnych nieznanych nam dotąd ptaszków. Udaje nam się też zauważyć, widzianą już w Tanzanii, kraskę liliowopierśną i to w ciekawym momencie polowania na owady i posilania się wielkimi ćmami. Dzioborożec czerwonodzioby ma nie tylko interesujący wygląd, ale również ciekawe zwyczaje. Samiec zamurowuje samiczkę z pisklętami w gniazdku i karmi je przez pozostawioną dziurkę, a gdy pisklęta podrosną, samiczka się uwalnia, zamurowuje dzieci drugi raz i karmi na przemian z mężem. Niewątpliwie są to świetnie strzeżone ptasie pociechy :)
PN Tsavo West
Drzewo z ptasimi gniazdami
Sekretarz
Frankolin żółtogardły
Kraska liliowopierśna przed i w trakcie posiłku
Dzioborożec czerwonodzioby (toko czarnoskrzydły)
Kraska kreskowana, nazywana także kraską liliową
Przed zmrokiem zajeżdżamy do Rhino Valley Lodgy, usadowionej na niewielkim wzgórzu. Pawilon recepcyjno – restauracyjny oferuje wspaniałe widoki z tarasu, gdzie spożywa się posiłki na świeżym powietrzu, wypatrując czworonożnych gości na sawannie. Przez pawilon przepływa strumyk, tworzący mały basen zapełniony z rybkami.
Rhino Valley Lodga w Tsavo West
Restauracja pod strzechą w lodgy w Tsavo West z pięknym widokiem na busz
Restauracja widziana od dołu skarpy
Małe domki, do których wchodzi się z podwórka, osłoniętego wysokim murem, posiadają zabezpieczone miskitierą tarasy z widokiem na sawannę. Przed domkiem witają nas rozświergotane ptaszki wikłacze. Drzewko na naszym podwórku obwieszone jest pięknymi, misternie uplecionymi z traw gniazdkami, przy których uwijają się liczne żółte ptaszki, wykończając skomplikowaną konstrukcję. Jak zaczarowani obserwujemy, jak zgrabnie ci mali budowniczowie przeplatają źdźbła traw, tworząc kulisty domek z przedsionkiem. Sporo gniazdek leży na ziemi – widocznie były zbyt słabo przytwierdzone do gałęzi. Gdy domek spadnie, niezmordowany ptaszek tkacz dzierga od razu następny. A ile przy tym emocji, jazgotu, dopingu ze strony pozostałych członków stada!
Drzewo z gniazdami przy naszym płocie
Gniazda wikłaczy
Piękny i uzdolniony ptaszek wikłacz
Tak rozpoczyna się budowę gniazda
Następny etap budowy gniazda: przeplatanie trawy
Wikacz w czasie budowy musi wykazać się nie lada umiejętnościami ekwilibrystycznymi
Gniazda wikłaczy wykazuję pewne indywidualne cechy:wzór jeden, wykonawstwo - różne
W pokoju – niespodzianka – okazuje się, że mieszkają już u nas rezydenci: gekkon i jaszczurka agama. Jaszczurka czuwa na tarasie a mała, gekkon czatuje na ścianie nad oknem. Przy takich ochroniarzach czujemy się bezpieczni – żaden pająk, czy komar nam nie grożą.
Nasz pokój w lodgy w Tsavo West
Nasza strażniczka - gekkon na pionowej ścianie pod sufitem
Pan agama razem z nami ogląda widoki z tarasu
Widok z naszego tarasu na Tsavo West - te dwa jeziorka poniżej są wodopojami dla dzikich zwierząt
Zbliżenie wodopoju, gdzie można wieczorem i rano obserwować zwierzęta
Idziemy na kolację, po której przemieszczamy się na koniec skarpy, skąd można obserwować leżące w dole jeziorko, do którego przychodzą po zmroku zwierzęta. Jeziorko jest oświetlone, ale nie udaje nam się nikogo zobaczyć. Być może jest jeszcze za wcześnie – dopiero zapadł zmrok. Czekamy więc ze Stasiem w ciszy, aż nagle słyszę... jakiś szelest w krzakach za nami. Odwracam się i widzę... odblask jakiś oczu. Robi nam się trochę nieswojo – teren, jak zwykle nie jest ogrodzony – kto wie, co za zwierz czai się w tych krzakach. Rezygnujemy z obserwacji dzikich zwierząt i idziemy do domku spać. To mało przyjemne uczucie, gdy samemu jest się obiektem obserwacji, „sami nie wiemy kogo”...
Czatujemy na zwierzątka przy wodopoju
Następnego dnia skoro świt, jeszcze przed śniadaniem, wyruszamy na ostatnie nasze safari. Nasz kierowca mówi, że w pobliżu logdy widziano lamparta, wobec tego ruszamy na polowanie na dzikiego kota. Ja od razu zastanawiam się, czy to nie lampart przyglądał nam się wczoraj wieczorem z pobliskich krzaków... Jeździmy więc po okolicznych wzgórzach, rozglądając się, ale bezskutecznie. Okolica piękna, ale zwierzat mało. Spotykamy tylko stadko impali i świeże odchody słonia. Wobec tego skręcamy ku terenowi bardziej podmokłemu i w okolicach małych stawów mamy okazję obserwować wiele różnych ptaków, żerujących w takim środowisku: stojącą nieruchomo w wodzie czaplę, żurawia o szerokich, rozpostartych skrzydłach, kaczki i gęsi.
Malownicze wzgórza w Tsavo West
Wzgórze przypominające kopis z Serengeti
Impale w Tsavo West
Czaple żerujące w stawie
Ta z tyłu to czapla siwa a ten na pierwszym planie z żółtym dziobem i pomarańczową skórą nad dziobem to dławigad afrykański
Za to tu pewno jest nasza czapla biała, zimująca w Afryce
Przepłoszylismy czaplę
Ale gęsiówki egipskie, zwane też nilówkami, nie zwracały na nas uwagi
Na okrasę: błyszczaki rudobrzuche
Nadciągają chmury, przez co krajobraz staje się bardziej nastrojowy
Ptasi sejmik w wykonaniu jaskółek
Niedaleko jeziorka spotykamy też pięknego samca antylopy kob Defassa. Ta potężna antylopa z rodziny krętorogich żyje w pobliżu rzek, które służą im za ochronę w razie niebezpieczeństwa, gdyż zwierzęta te, mimo swojej dużej masy, dobrze pływają. Pan kob ma białe plamy na podgardlu, pysku i nad oczami a rogi o wyraźnych zgrubieniach w kształcie kręgów – prawdziwe imponujące.
Mimo spotkania koba, niezbyt udało nam się to ostatnie safari – jakie to szczęście, że mieliśmy szansę obserwowania zwierząt w Tanzanii. Kenia pod tym względem wydaje nam się zbyt przereklamowana. Tsavo jest terenem malowniczym, ale gęsty busz zmniejsza szansę na znalezienie ciekawego przedstawiciela fauny.
W drodze przez urozmaicony krajobraz Tsavo West
Chmurzy się - czas wracać do logdy na śniadanie
Śniadanie w lodgy
Po godzinie wracamy do naszej lodgy na śniadanie a potem pakujemy się i wyruszamy w kierunku Mombasy. Jedziemy teraz główną drogą przez park z opuszczonym już dachem samochodu. Dojeżdżamy do ogrodzenia pod prądem, z występującymi co 1-2 kilometrów zamkniętymi bramami. Ogrodzenie obejmuje wielki obszar parku narodowego, na którym utworzono rezerwat ścisły nosorożca. Jest to próba zabezpieczenia przed kłusownikami kilkudziesięciu ocalałych par nosorożców. Granice rezerwatu są cały czas patrolowane przez uzbrojonych strażników a bramy otwierane co jakiś czas na 2 dni, aby inne zwierzęta mogły przemieszczać się między rezerwatem a resztą parku.
Jedziemy dość długo wzdłuż ogrodzenia rezerwatu, gdy nagle zatrzymuje nas niespodziewana przeszkoda: tuż przy drodze, w krzakach nieopodal kwitnących na fioletowo dżakarandii, stoi olbrzymi czerwony słoń. Istny symbol kenijskiej fauny, do której przyjeżdżają ludzie z całego świata. Waży tak na oko z 7 ton a czerwony jest ze względu na piaskowe kąpiele w brunatnej glebie. Stajemy i cykamy zdjęcia, ale widać, że słoń jest bardzo zdenerwowany: podnosi trąbę, rozkłada wachlarzowato uszy i kiwa głową. Wyraźnie nas straszy. Pewno czuje się zagrożony tymi kilkoma dżipami. A może jest zdezorientowany? Chyba chciał przejść na drugą stronę, tam gdzie jest ogrodzenie rezerwatu. Może zresztą już tego próbował i zatrzymało go w niezbyt przyjemny sposób napięcie elektryczne, pod którym znajduje się płot? A teraz jeszcze nadjechały dżipy z podekscytowanymi ludźmi i otoczyły go. Podirytowany słoń starszy nas więc, a my nie czekamy, aż zacznie trąbić, co jest bezpośrednią uwerturą do ataku, tylko cofamy się trochę. Zawracać nie mamy jak, do kolejnej przecznicy daleka droga, a my musimy zdążyć dziś na samolot do Polski. Czekać też nie możemy w nieskończoność. Sytuacja patowa. Stoimy więc cichutko. Po kilkunastu minutach słoń uspokaja się i odchodzi trochę w bok a my wolno przejeżdżamy koło niego. To było prawdziwie emocjonujące spotkanie z najpotężniejszym mieszkańcem sawanny, puentujące nasze tygodniowe doznania w stepach i buszu Afryki.
Słoń przed rezerwatem nosorożców
Jest olbrzymi i czerwony
Rozkłada uszy...
i obraca się w naszym kierunku
Tu już macha łbem i trabą
Po opuszczeniu parku narodowego zmierzamy znaną nam już szosą, dzielącą Tsavo West i Tsavo East do Mombasy. Kierowca na szosie zachowuje się jak kamikadze. Gna w wielką prędkością, wyprzedzając na trzeciego, czasem prawie ładując się w czołówkę w nadjeżdżające ciężarówki, bo one głównie tą drogą jeżdżą. Gdybym nie przeżyła już kiedyś takiej podróży na Synaju, pewnie denerwowałabym się dużo bardziej. Zatrzymujemy się tylko raz przy moście nad rzeką Tsavą, tą, która wypływa z Mzima Springs. Woda ma tu kolor brunatny i w ogóle nie kojarzy się z przezroczystymi strumieniami, w których bierze początek.
Rzeka Tsavo...
toczy swe brunatne wody od Mzima Springs do Oceanu Indyjskiego
Szczęśliwie udaje nam się dojechać do Mombasy bezpiecznie i na tyle wcześnie, że możemy doświadczyć błogich dobrodziejstw kąpieli pod prysznicem, aby spłukać z siebie afrykański kurz. I wcale nie chodzi tu o kurz sawanny, tylko o to co osiadało na nas w czasie tej szaleńczej drogi powrotnej.
Mamy też kilka godzin na odpoczynek nad brzegiem oceanu. Wracamy tym samym samolotem, którym tydzień wcześniej przybyliśmy do Mombasy, gdyż jest to czarter, na który złożyło się kilka polskich biur podróży. Czekamy więc na naszych zmienników, leżąc na kanapach przy pięknej plaży, patrząc na kołyszące się nad naszymi głowami palmy kokosowe, słuchając szumu bezkresnego oceanu. Udaje nam się z koleżanką Beatką nawet zanurzyć na trochę w płytkiej, ciepłej i niebieściutkiej wodzie przy osobliwych, egzotycznych łodziach dłubankach z liśćmi palmy zamiast żagli.
Ocean Indyjski uspokaja nas swoją łagodną bryzą po wszystkich emocjach, których doświadczyliśmy w zwierzęcym raju w sercu Czarnego Lądu. Czas wrócić z tego raju do naszej zimowej, polskiej rzeczywistości.
Niebieściutkie niebo, niebieściutka, spokojna woda i piękna, piaszczysta plaża nad oceanem Indyjskim - po prostu raj
Przy tych łodziach kąpałyśmy się z Beatką
Pod palmą kokosową...
Do zobaczenia, Afryko!
Powrót do strony o Kenii i Tanzanii
Powrót do strony głównej o podróżach