Gdybyśmy nawet nie mieli zamiaru oglądać wschodu słońca, to i tak bylibyśmy obudzeni rano przez galopujące po naszym dachu małpy. Już przed piątą pawiany urządziły awanturę nad naszymi głowami, próbując najwyraźniej odstraszyć wrzaskiem jakiegoś napastnika a potem przeganiały go, czy też uciekały przed nim po naszym dachu. W powietrzu unosił się specyficzny zapach dzikich zwierząt, który czasem daje się wyczuć w ogrodach zoologicznych.
Ubraliśmy się więc ciepło w polary, wzięliśmy czołówkę i po naszym pomoście udaliśmy się cichutko na taras widokowy. Szarzało już i w dole wyłaniały się na naszych oczach najbliższe drzewa, krzewy i wreszcie Serengeti odsłoniło przed nami swą oszałamiającą rozległością panoramę. Jeszcze było zbyt ciemno, aby dostrzec wszystkie szczegóły, ale spostrzegliśmy pierwsze zwierzęta: pod nami jakaś parka bawołów wymieniała poranne powitania :)
Widok Serengeti przed wschodem słońca
Bawoły witają się: buziaczki na dzień dobry
Zobaczyliśmy też sprawców naszej wczesnej pobudki. W dole po naszej prawej stronie na dużym drzewie grasowały małpy i część z nich przechodziła wśród krzaków pod nami, aby potem wspiąć się na skałę z naszej lewej strony, z której przechodziły na przylegający do skały dach naszego pawilonu, aby na koniec przeskoczyć z niego na następną wysoka skałę.
Pawiany na drzewie oraz na dachu razem z góralkiem
Mogliśmy też ujrzeć wreszcie zabudowania naszej lodgy. Składające się na nią kilka pawilonów otoczone jest dookoła wysokimi skałami i łączą je pomosty a restauracja przylega do kopisu, na którego szczycie znajduje się wspaniały taras widokowy z małym, uroczym basenem. Lokalizacja tego obiektu jest rewelacyjna! A jednocześnie widać, że projektanci starli się, aby budynki były jak najbardziej ukryte i wtopione w pejzaż. Coś pierwszorzędnego!
Pawilony hotelowe w lodgy
Lodga wpasowana została między skały
Pomosty łączące pawilony hotelowe z restauracją
Taras i basen
Wschodzi słońce, więc robimy zdjęcia i po chwili jest już całkiem jasno.
O 6 udajemy się na śniadanie. Restauracja zbudowana została, tak samo jak cały kompleks, pod koniec lat sześćdziesiątych XX w. Z założenia już miała to być ekskluzywna lodga, jak najbardziej naturalna, więc wykończenie otrzymała ze szlachetnego drewna, jak: cerd, oliwka, palisander. Miała też jak najmniej ingerować w środowisko, wykorzystano więc dogodne naturalne położenie wśród skał, które obudowano budynkami. A restaurację dobudowano do skały i postawiono dookoła drzew figowego, na którym przed budową miała siedzibę młoda pantera. Zwierzę wyprowadziło się na czas budowy, ale po oddaniu hotelu do użytku, pewnego pięknego wieczoru, leopard wszedł po pniu swojej figi prosto do restauracji, budząc, oczywiście, zrozumiałe reakcje posilających się tu gości. Wtedy to obudowano drzewo wewnątrz restauracji szkłem i drewnem (zrobiono z niego pomost dla kota) i odtąd w czasie kolacji pantera schodziła ze swojej kryjówki w koronie drzewa i przyglądała się ludziom przez szklane szyby. Mieszkała na swojej fidze kilka lat.
Wnętrze restauracji z obudowanym drzewem, po którym chodziła pantera
Pomost prowadzący do naszych drzwi i oryginalna klamka
Poranne safari rozpoczynamy o siódmej. Ruszamy z podniesionym dachem, niezbyt szybko, więc wiaterek nas przyjemnie owiewa. W naszym dżipie jest nas pięcioro i już polubiliśmy się w ciągu dwóch dni długiej jazdy. Umawiamy się, że po powrocie spotkamy się na wieczorze fotograficznym, tym bardziej, że my z mężem i Teresa z Markiem robimy zdjęcia a nasza młoda koleżanka Beatka filmuje kamerą. Trochę zastanawiam się, jak wyjdzie jej film z moimi uwagami padającymi w tle (czasem bardzo podekscytowanymi a czasem niezbyt mądrymi :), ale Beata uspokaja, że dogra muzyczkę. Nasz tanzański kierowca ma na imię wdzięcznie Chili i mówi zrozumiale po angielsku. Tak więc możemy dopytać się go o jakieś szczegóły i nazwy zwierząt, bo nasza pani przewodnik jeździ na zmianę w różnych dżipach i raczej jest małomówna.
Jeszcze sprawdzamy, jak wygląda nasza lodga od dołu, konstatując, że widać w zasadzie tylko domek na campingu i od razu natykamy się na stadko bawołów. To te, które obserwowaliśmy ze Stasiem rano z góry. Bawoły afrykańskie mają śmieszne rogi, całkiem jakby nosiły grzywkę rozczesaną przez środek głowy na boki z wywiniętymi do góry końcami.
Między tymi skałami o nazwie Lobo znajduje się nasza lodga o tej samie nazwie
Od strony stepu w ogóle jej nie widać, nawet umieszczonego na tej skale tarasu; u stóp skały, na której rano szalały małpy, widać domki campingowe - właśnie przyjechali jacyś turyści i rozbijają namioty
Bawoły afrykańskie mają śmieszne rogi - jak warkoczyki Pipi Langstrumpf ;)
Bawoły płoszą się i mamy okazję podziwiać je w galopie. A przy okazji odhaczyć sobie drugą zdobycz z wielkiej piątki.
Bawoły pasą się tuż przy nieogrodzonym polu campingowym
Nagle zrywają się do galopu
Wkrótce zatrzymujemy się, gdyż spotykamy ślicznego ptaszka, siedzącego na pniaku. Kraska liliowopierśna (Lilac brested roller) jest podobno popularnym ptakiem w południowo – wschodniej Afryce w buszu i zadrzewionych sawannach. Ależ ona śliczna: brzuszek ma jasnoniebiesko, ogonek i cześć skrzydełek - szafirowe a gors i podgardle – liliowo – różowe.
Kraska liliowopierśna
Przejeżdżamy w głąb sawanny, obserwując coraz większe stadka antylop. Topi, widziane już wczoraj, dają nam teraz pokaz biegów i dzikich skoków.
Antylopy topi na sawannie
Brykające antylopy topi
Niedaleko nich pasą się spokojnie gazele Granta. Nie są tak ozdobne, jak gazele Thomsona, gdyż sierść mają płową z białymi brzuszkami, ale za to noszą zarówno panowie, jak i panie wspaniałe, długie, kręte rogi w kształcie litery V. Niektóre z nich mają na pośladkach ciemniejsze, pionowe łatki. To takie gazele widzieliśmy w Etiopii, ale tu są znacznie bliżej nas i możemy je dokładnie obejrzeć. Podobno są bardzo wytrzymałe i mogą długo wytrzymać bez wody.
Gazele Granta
W niezbyt wysokiej stepowej trawie żeruje dużo ptaków. Znany już nam wężojad sekretarz, nakrapiane perliczki, błyszczące jaskrawo – błękitnymi szyjami i strusie. O strusiach Chili mówi, że panowie są czarni, bo wysiadują jaja nocami a ich żony są szare, gdyż osłaniają przyszłe potomstwo w dzień.
Sekretarz
Perliczki
Strusie afrykańskie
Chili co chwila gada z kimś przez radio i kieruje nas w dół doliny. Im bardziej zbliżamy się do terenów, zawierających wodę i zadrzewionych, tym bardziej gęstnieją stada antylop. Pokazują się też zebry. Coraz więcej nich pojawia się wśród niskich drzewek, z prawej i z lewej strony. Po jakimś czasie przestajemy robić im zdjęcia, bo ileż można. Ale na wszystkie patrzymy z przyjemnością – są takie sympatyczne. Chciałoby się pogłaskać je po tym aksamitnym futerku, ale regulamin parku zabrania wychodzenia z samochodu. Oglądamy je więc tylko - ciągle zmieniający się przed oczami pasiasty, zebrzy pop – art. ;)
Jedziemy w dół doliny
Przerywnikiem wśród stad zebr jest gromadka słoni, niestety skryta trochę wśród drzew i dwie żyrafy, skubiące koronę akacji.
Zasłonięte słonie ;)
Zebry często stają tyłem do siebie, aby nawzajem się pilnować
Żyrafy
Wreszcie dojeżdżamy do potoku i tam pasą się w trawach, lub tłoczą się do wodopoju już nie stada, ale setki zebr.
Jedziemy wśród wielkich stad zebr
Aż dojeżdżamy do wodopoju
W kolejce do picia
Ale nie zatrzymujemy się na długo, gdyż nasz kierowca zmierza do miejsca, gdzie stoi kilka dżipów. To niezawodny znak, że jest tam coś ciekawego. I rzeczywiście... jest. Tuż przy drodze, ignorując samochody i podekscytowanych ludzi, leży lew.
Krajobraz z lwem
Król zwierząt w całej krasie zalega, odwrócony tyłem do ludzi, w pozie naszej kota Prążka, która oznaczała: „udaję, że was nie ma i wy też dajcie mi spokój”. Ale nie śpi, tylko leniwie obserwuje okolicę, jakby chciał ją mieć na pieczy. Męczą go muchy, atakujące oczy, więc czasami je mruży. Zwrócone w naszym kierunku uszy wskazują jednak na to, że trochę nas kontroluje. Od czasu do czasu powoli odwraca do nas łeb i obojętnie patrzy na nas oczyma koloru miodu. Jest chyba jeszcze młody, gdyż ma niezbyt bujną grzywę, ale okrągłe uszy ma bardzo kosmate w ciemniejszym od reszty płowego futra, lekko przypalanym kolorze beżowym.
Lew
Oto prawdziwy król zwierząt - raczył zwrócić na nas uwagę
Dokuczliwe muchy mogą uprzykrzyć życie nawet królowi
Ach, chciałoby się wytargać za te kosmate uszka ;)
Po chwili spostrzegamy, że niedaleko, za małym wzgórkiem leży drugi lew. Gdy nasz samiec, widocznie już znudzony naszą asystą, wstaje i odchodzi (oczywiście znowu rozlega się cykanie aparatów fotograficznych), Chili podjeżdża do drugiego zwierzęcia. To lwica, która też nas obserwuje spokojnie.
Lew w całej krasie
Niedaleko odpoczywa lwica
Lwica z uśmięchniętą buzią
Ona też w końcu zaszczyciła nas swoją uwagą
Gdy udaje nam się w końcu ochłonąć z emocji (to trzeci osiągnięty punkt z wielkiej piątki), rozglądamy się uważniej dookoła i z pewnym szokiem zauważamy, że na wśród traw niedaleko toczy się normalne życie: kilkadziesiąt metrów od lwów pasą się spokojnie zebry i antylopy, niektóre tarzają się radośnie, spaceruje też para słoni (no, te lwów nie muszą się obawiać). Widzimy też, że lwów jest więcej. Z pobliskiej zakrzewionej niecki wychodzi stary lew i powoli oddala się od nas a na jego miejsce leci malutka lwia dzidzia (może tam jest woda?).
Pasące się w pobliżu lwów zebry...
i impale
Sielskie życie w bliskości lwów
Stary lew ma piękną grzywę i jakąś dziwną narośl na nodze
Stary lew odchodzi...
a na jego miejsce przychodzi mały lewek
Sądząc z dużego skupiska krzaków, w tym dole płynie woda i lwy chodziły tam pić
Lwi osesek ma grubiutki, najedzony brzuszek
A trochę dalej w cieniu pod rozłożystym drzewem leży zwrócona do nas tyłem lwica i potrząsa i ciągnie łbem w charakterystyczny sposób, jakby odrywała kawałki czegoś od większej całości. Więc chyba lwy są po polowaniu, część z nich już się najadła (o czym zresztą świadczą ich zaokrąglone brzuchy), samica jeszcze ucztuje i to pewnie tłumaczy spokój wśród innych zwierząt. Po chwili do samicy podchodzi jeszcze jeden samiec, ale nie ma ochoty na jedzenie. Dziwi mnie trochę ta duża liczba samców w jednej rodzinie – zawsze myślałam, że lwy to samotnicy i tylko samice z dziećmi trzymają się razem, tworząc kolonie.
Lwia para - pani zajęta jest jedzeniem
Dość długo gościmy w królestwie lwów. Przed odjazdem obserwujemy jeszcze, jak na pobliskie drzewo przylatują ścierwniki brunatne i oczekują, aż wielkie drapieżniki najedzą się i zostawią im resztki. Pod drzewem macha skrzydłami struś; on nigdzie nie poleci...
Ścierwniki zlatują się na ucztę...
i czekają aż lwy się najedzą
Struś macha skrzydłami
Piaszczystą drogą wśród sawanny jedziemy w kierunku kilku kopisów. Ale tu już lwów nie ma. Za to cieszy nasze oczy pięknie ubarwiona jaszczurka z rodziny agama, wygrzewająca się na słońcu. Samiec, który akurat przyjął barwy godowe, zachwyca lśniącymi łuskami w kolorze intensywnego błękitu na długim ogonie, przechodzącymi przez jasno – niebieski odcień do kolory czerwonego na ramionach, podgardlu i łepku. Leżąca na komieniu obok samiczka, jak to zwykle była u zwierząt, nie musi się przebierać w piękne kreacje i starać o zdobycie partnera – to o nią się starają, więc jest po prostu... bura.
Jaszczurka Mwanza Flat-headed Agama
Samiczka agamy
Poprzez morze traw, poprzerastane jakimiś kolczastymi drzewkami, zmierzamy do naszej lodgy. Po drodze miga nam jeszcze rodzinka impali z młodymi, skryta w wysokich trawach.
Kolczase krzewy i fiolokaktus
Impale
Krajobraz przy skałach Lobo
Widok na lodge Lobo
Dzień III - safari w Parku Narodowym Serengeti cd.
Powrót do strony o Kenii i Tanzanii
Powrót do strony głównej o podróżach