Po porannym safari mamy 4 godziny wolnego. Póki jeszcze słońce tak mocno nie grzeje postanawiamy pójść z mężem na mały spacerek. Mały, bo od lodgy oddalać się nie wolno. Spacerujemy więc między pawilonami hotelowymi, przechodząc drogą, prowadzącą do osady, w której mieszka obsługa hotelu. Mieści się ona za kolejną skałą a ja oglądam ją z ciekawością, gdyż w wczoraj wieczorem wyczytałam w hotelowym prospekcie taką historię:
Skały Lobo ogradzają naszą lodgę
Lodga od strony osady
Obsługa hotelu ma ściśle określony regulamin i zabrania on między innymi chodzenia na piechotę między osadą a lodgą po zmroku a przed 6-tą rano. A jednocześnie trzeba obsłużyć gości, przygotować rano śniadanie itp. W związku z tym pracownicy hotelu mogą poruszać się po tym rejonie tylko dżipami. No i kiedyś, jak napisał szef ochrony, obudził go koło 5-tej rano ryk lwa. Wyskoczył w domu i widzi w szarzejącym świetle poranka, jak po drodze między wioską a logdą idzie człowiek a na skale naprzeciwko bloku hotelowego siedzi lew i no właśnie... ryczy. Przerażony człowiek zaczął uciekać. Na szczęście lew go nie gonił. Szef ochrony pytał potem, dlaczego ten człowiek szedł a nie jechał samochodem i czemu uciekał. Przecież lew to duży kot i nawet gdy był najedzony i nie miał ochoty na człowieka na śniadanie, to mógł zareagować na uciekającą zdobycz jak każdy kot, tzn. goniąc ją i łapiąc w pazury albo też potraktować człowieka jako zabawkę i zareagować podobnie. Gdy pomyślałam, jak moja kotka Redsina bawi się pluszową myszą i wyobraziłam sobie, że tak samo bawiłby się lew, to... Przerażenie ogarnia.
Na tej skale siedział lew
Widok lodgy spod lwiej skały
W trakcie spaceru zeszliśmy też na dół do pola campingowego, które jest u stóp skały już na otwartej przestrzeni. No i trochę oniemiałam, gdyż tu też nie ma żadnego ogrodzenia. Jest tu jeden betonowy bunkier z zakratowanymi oknami, ale podobno ludzie tu nocują w namiotach. Podziwiam ich odwagę. Mnie już w trakcie tego spaceru było trochę nieswojo...
Pole campingowe u stóp skał Lobo
Na campingu
Taki schron jest na campingu jedyną osłoną przed ewentualnymi napastnikami
Na spacerku w Serengeti
Czy te bawole czaszki mają chronić lodgę?
Resztę sjesty spędziliśmy na tarasie.
Widok, jaki roztacza się z niego jest rewelacyjny! Można godzinami siedzieć na wysokich stołkach przy szerokiej bandzie, na której rozkłada się sprzęt fotograficzny lub lornetkę, ewentualnie małe co nieco do jedzenia i wypatrywać zwierząt. Jest się tu zupełnie niedostrzegalnym z dołu. A dla osób spragnionych odpoczynku są też leżaki, barek i mały, ale śliczny basenik, zasilany wodą z naturalnego źródła z grupy skał oddalonych o 5 km.
Staś obserwuje zwierzęta na sawannie
Widok z tarasu
Skalny basen
Staś obserwuje z góry bawoły, może te same, co widzieliśmy rano i małpy migrujące z hałasem z drzew na skały pod nami. Ja trochę odpoczywam przy basenie a trochę robię zdjęcia z tarasu i skały. która ogranicza go z boku.
Serengeti
Bawoły
Te małe punkciki na trawie to pawiany
Staś na skalnym tarasie
Robię zdjęcia
Widok Serengeti ze skały
Tu widać jak wspaniale umiejscowiona jest lodga
Odpoczynek umilają nam góralki, które są rezydentami lodgy. Te małe ssaki, przypominające świstaki, ale w dużo milszym pyszczkiem, w ogóle nie boją się ludzi. Zdaje się, że pełnią tu funkcję domowych zwierzątek, jak koty, choć na myszy nie polują; ciągle się na nie wpada, jak łażą po skałach albo murkach. Ale niespodzianką dla nas jest to, że genetycznie najbliższe są... syrenom i słoniom. Badania DNA wskazują, że góralki wywodzą się od prakopytnych, tak jak słonie i syreny. Zwierzęta te, podobnie jak słonie, posiadają szczątkowe kopytka, elastyczne poduszeczki pod stopami, doskonały słuch i dobrą pamięć.
Góralek
Śliczne zwierzątko
"Czy naprawdę przypominam słonia?"
Na terenach lodgy można spotkać również piękną jaszczurkę z rodziny agama zwaną Mwanza Flat-headed Agama. Często wygrzewa się na kamieniu w słońcu. Robimy jej sesję fotograficzną, bo jest tego warta :)
Jaszczurka agama
Pan Mwanza Flat-headed Agama
Pani agama
Para zwierzęcych rezydentów lodgy
"Pogadajmy jak facet z facetem!"
Popołudniowe safari rozpoczynamy o godzinie 3-ciej. Ze skałki żegna nas antylopka dig – dig a na tym samym terenie co rano znowu spotykamy bawoły.
Koziołek skalny
Bawoły
Bawola para
Ale zaraz skręcamy w całkiem inna stronę niż rano, w kierunku wzgórz, jak mówi Chili, w poszukiwaniu lamparta. Dość długo zajmuje nam jazda do górskiej kotliny, z której potem wspinamy się lekko pod górę i trawersujemy wzgórza. W dół rozciąga się całkiem ładny widok, ale dzikiego kota nie widzimy.
Za to po drodze spotykamy gazele Thomsona i Granta oraz całą gromadkę ptaków. Oprócz widzianych już strusi i sępów, obserwujemy też kraskę zwyczajną. Jest to jedyny ptak z rodziny kraskowatych, którego można spotkać w Europie i to tylko na jej wschodzie. W Polsce widywana jest we wschodnich rejonach. Niestety te piękne ptaki są w Europie na wyginięciu. Do Afryki przylatują przezimować i można je spotkać na tanzańskiej sawannie. Witamy więc naszego ślicznego ptaszka, który demonstruje nam swoje niebieskie brzuszek i łepek i rudawe skrzydełka.
Pasące się na stepie impale
Samce impali
Strusie
Sępy uszate
Kraska zwyczajna
W trawach spostrzegamy małą, ale bardzo charakterystyczną afrykańską czajkę płową (African Wattled Lapwing lub Senegal Wattled Plover). Jej nazwa nie oddaje jej urody. Ptaszek jest wysmukły o stosunkowo długich, żółtych nóżkach w eleganckim szarym - beżowym ubranku, które na główce i szyjce tworzy pasiasty wzorek. I w tym stonowanie upierzonym ptaszku zwraca przede wszystkim uwagę jaskrawo - żółty dziób przechodzący u nasady w żółtą norośl, która wygląda jak maska karnawałowa założona na twarz. Narośl czerwienieje u góry a koło dużych oczu ptaszka tworzy żółte okulary. Ptaszki te można spotkać w Afryce zarówno nad wodą jak i na sawannie, gdyż potrafią dostosować się do różnych warunków bytowych. (Mnie ptaszek bardzo się podoba i dlatego uparłam się, aby znaleźć jak się nazywa i długo naszukałam się w Internecie, ale jak widać z sukcesem).
Jedziemy dalej aż do kolejnego ciekawego spotkania. Wzdłuż drogi, za rzadkimi drzewami kroczą słonie: wielka mama i czworo słoniątek idących za nią gęsiego, ustawione od największego do najmniejszego. Jedziemy przez chwilę obok nich a potem Chili przyspiesza, dojeżdża do skrzyżowania i skręca w poprzeczną drogę do miejsca, które przecina się ze słoniową dróżką. Stajemy za nią w odległości kilku metrów, aby zwierzęta nie czuły się niepokojone i zasadzamy się na nie z aparatami w dłoniach. Cała gromadka zbliża się do nas i ciągle nas chyba nie widzi, bo kroczy spokojnie po swojej drodze. Nagle nadjeżdżają z przeciwka dwa dżipy i zatrzymują się tuż przy słoniowej ścieżce. Machamy do nich, aby się trochę odsunęli i byli ciszej, bo (chyba podchmieleni) śpiewają na całe gardło, ale oni nie reagują. I kiedy nadchodzą słonie, sytuacja staje się nerwowa.
Zauważyliśmy rodzinkę słoni za drzewami
Słonie zbliżają się do nas
Słonica staje a maszerujące za nią słoniątka łamią szyk. Słonie mają słaby wzrok i chyba dopiero teraz zauważyły przeszkodę. Matka próbuje przejść na drugą stronę drogi, ale widać, że się boi. Robi krok do przodu i się cofa. A co robi słoń, kiedy się boi i czuje za sobą młode, które musi osłonić? Najczęściej atakuje. I pierwszym tego symptomem jest nerwowe potrząsanie trąbą. Nasza słonica właśnie rusza tak trąbą i to już nie przelewki. Na szczęście dżipy ustawione na jej ścieżce trochę się cofają (my również), ale ona w dalszym ciągu boi się przejść. Natomiast dochodzi chyba do wniosku, że zagrożenie nie jest tak realne, bo uspokaja się, zawraca i szerokim łukiem obchodząc samochody, przekracza drogę daleko za nami. Słoniątka posłusznie posuwają się za nią.
Słonica nas zauważyła
Chwila konsternacji
Zdenerwowana słonica
Słonie postanawiają obejść nas...
i zawracają
No, mieliśmy emocje. A przy okazji nachodzi mnie refleksja o tym, że kulturę trzeba umieć przejawiać w każdym środowisku, nawet w afrykańskim buszu. My przecież jesteśmy gośćmi w tej domenie zwierząt i po pierwsze powinniśmy nie przeszkadzać gospodarzom a po drugie dostosować się do ich praw. A jeżeli ktoś jeździ po sawannie wrzeszcząc, to szansa, że zobaczy coś ciekawego jest niewielka i zachodzi pytanie, po co w ogóle tu przyjechał. Można było siedzieć w knajpie w swoim kraju i tam produkować się wokalnie.
My jedziemy cichutko, więc natura w nagrodę obdarza nas ptaszkami. O, proszę, kolejne dwa ptaszki: jeden znowu przypomina kraskę, a drugi... drugiego nazwę muszę znaleźć w Internecie...
.... godzinę później: wygląda na to, że to dzierzba czarnoczelna -ptak będący pod ścisłą ochroną, który niegdyś licznie mieszkał w Polsce, ale obecnie występuje tylko w 10 parach (!) i gniazduje regularnie tylko na terenie gminy Michałowo w województwie podlaskim. Dzierzby zimują w Afryce i ciekawa jestem, czy ta była z Polski. Ptaki te żywią się owadami, gryzoniami a nawet innymi ptakami i jaszczurkami i mają dość makabryczny sposób polowania: złapaną ofiarę nabijają na ciernie.
Kraska
Dzierzba czarnoczelna (nazwę zawdzięcza czarnej opasce na czole)
A to oczywiście sekretarz
Wyjeżdżamy znowu na przestrzeń bardziej trawiastą. Widoki piękne i pozostające na długo w pamięci...
Cicha sawanna...
Dalej szukamy lamparta, ale jakoś bezskutecznie. Lamparty lubią przebywać na drzewach, dlatego do tej pory penetrowaliśmy drzewiaste pagórki, ale czasami też lubią wygrzewać się na słońcu, więc skręcamy na teren, gdzie występuje sporo kopisów. I wreszcie... jest. Co prawda nie lampart, tylko lew, ale zawsze wspaniała zdobycz. Na jednym z głazów, całkiem niedaleko drogi śpi lwica. Większość ciała ma w zagłębieniu głazu, więc widać przede wszystkim wielki łeb. Robimy jej zdjęcia, gdy spostrzegamy ruch na sąsiedniej skałce. Gdybyśmy nie stali przez dłuższą chwilę cicho, pewno przejechalibyśmy tędy, nie zauważając zwierząt. A tam zza krzaka wyłazi mały lewek a koło niego zaraz pojawia się drugi. Kręcą się przez chwilę po głazie, jak nasze koty, gdy chcą ułożyć się wygodnie do snu, a potem znowu zalegają. Są śliczne, ale spore głowy i wielkie łapy już teraz budzą respekt.
Kopis "pochłaniany" przez drzewo
Lwica odpoczywa
Lwiątka
Lwiątka zmieniają pozycję do snu
Zbliża się już godzina 18-ta, o której zachodzi słońce, trzeba więc wracać do lodgy. Poganiają nas też trochę ciemne, granatowe chmury, które kładą się cieniem na łąkach. Zajeżdżamy do bazy syci wrażeń, bo mimo, że zwierząt tym razem widzieliśmy mniej niż rano, ale wycieczka wzbudziła nasze emocje.
Dojeżdżamy dokładnie w momencie zachodu słońca, wbiegamy więc na platformę widokową, umieszczoną na górującej nad lodgą skale, aby stamtąd podziwiać spektakularny widok. Co prawda słońce częściowo zakryte jest przez chmury, ale i tak robi to wrażenie. Ale dobre zdjęcie trudno zrobić: kontrast między wpadającym w obiektyw jasnym słońcem a ciemnymi chmurami jest zbyt duży.
Zachód słońca nad Serengeti
Jazgot dochodzący z sąsiedniej skały odwraca na chwilę naszą uwagę. To pawiany urządziły sprzeczkę, albo tak hałaśliwie żegnają dzień.
Teraz czeka już na nas kąpiel, kolacja i omawianie przeżyć dzisiejszego dnia. Jutro skoro świt opuszczamy Serengeti. A szkoda...
Dzień IV - przejazd z Serengeti do Ngorongoro
Powrót do strony o Kenii i Tanzanii
Powrót do strony głównej o podróżach