baner górny

logo

Kronika domu szczęśliwych kotów

W rytmie następujących po sobie pór roku zapisuję kronikę pełnego kotów domu, zapewniającego opiekę tym wspaniałym zwierzętom, domu, w którym mogą czuć się bezpieczne, najedzone i swobodne, czyli szczęśliwe. Nie jest to tylko kronika bieżąca, zawiera ona również wspomnienia o kotach, które już odeszły a ja nie mogę o nich zapomnieć. Ponieważ jest to koto - story, kronikę powinno się czytać w kolejności chronologicznej i tak też jest ona ułożona w menu, zawierając lata 2011 - 2022.
Najnowszy, aktualny wpis to Rok 2022
Zalecam też zapoznawanie się z kocimi historiami w kolejności wpisów. W pozostałych przypadkach kolejność jest dowolna :)
Ostatnio zostały dodane wspomnienia o mym zaginionym kocie Łobuz - ten najukochańszy w dziale o kocich historiach oraz kilka zdjęć kotów z Azorów w galerii światowej: Europa - wyspy.
     Blog zajął 49-te miejsce wśród 800 blogów w kategorii "Pasje i zainteresowania" w konkursie Blog Roku 2012.

13.01.2011     Kto mnie budzi rano

Mała Czarna Dzisiejszy dzień rozpoczęłam o godzinie 5 –tej rano.
Wtedy właśnie przez moje łóżko przeleciało popiskujące kocie tornado w postaci którejś Małej Czarnej. Jeszcze próbowałam spać, choć kojarzyłam już delikatne i ciche „Miauuu”, które jakiś czas temu rozlegało się koło mojego łóżka. Ale jeszcze próbowałam. .. Przez krótki czas... Za chwilę koło mojej głowy usłyszałam zdeterminowane „Trzask, trzask!”. To kocia furia wbijała pazury w moje prześcieradło, próbując ciągnąć go do góry razem z materacem. Zabrzmiało to już alarmująco: „Czemu nie wstajesz? Nie słyszysz, że cię budzę? Ja muszę wyjść, wyjść, wyjść....”. Zareagowałam natychmiast i powlokłam się po ciemku po schodach w dół, starając się nie potknąć o czarnego kota ( To musi być Kalua, pomyślałam), który wysforował się przede mnie. Na parterze widziałam moment wahania i Mała Czarna wybrała ogrodowe drzwi wyjściowe, do których się skierowała prędziutko. Musiała być rzeczywiście zdeterminowana, gdyż na ogół przy porannym wypuszczaniu bawimy się w kotka i myszkę. To znaczy schodzimy razem na dół, ja otwieram drzwi do ogrodu a kot chowa się pod fotel, udając, że go nie ma – dopiero, gdy kieruję się w stronę fotela, kot wybiega spod niego radośnie prosto do wyjścia. Wspaniała zabawa zaiste, zwłaszcza, gdy jestem w nocnej koszuli, a przez otwarte drzwi bucha kilkunastostopniowy mróz. Dzisiaj jednak Mała Czarna od razu skierowała się do drzwi i wyleciała jak torpeda, gdy je otworzyłam, a zanim zdołałam je zamknąć, o nogi otarł mi się drugi czarny kot, który wyleciał za pierwszym. Uff, pozbyłam się ich, można wrócić do łóżka i dospać jakieś 2 godziny.

Kalua pod fotelem
Kalua pod fotelem

Ale gdzie tam... Na dole domu już była Redsina, która śpi ze mną, ale obudzona przez Małe Czarne tornado, stwierdziła chyba, że jest już wyspana. Za chwilę, przykrywając się w łóżku kołdrą, usłyszałam z dołu charakterystyczne ciche i jakby smętne „Miaaa - auuuuu”. Nie sposób się temu oprzeć... Redsina, która jest ideałem kota i na ogół nie sprawia żadnych kłopotów, czasami doprasza się o naszą uwagę, gdy wie, że jesteśmy już wolni od swoich obowiązków i przyjemności. Czyli najczęściej wtedy, gdy jesteśmy już w łóżkach. „Miaaa - auuuuu” oznacza: „A ja? Zapomnieliście o mnie? Ja też się chcę pobawić. Przyniosłam już mysz!” Towarzyszy temu targanie do nas różowej myszy w pyszczku z ciągnącym się za kotem sznurkiem. Gdy jesteśmy gdzieś dalej, Redsina wypuszcza w połowie dystansu zabawkę z pyszczka, staje nad nią i wtedy nas woła w taki charakterystyczny sposób.

Wołam więc do niej cicho, bo reszta domowników śpi: „Redsinka, na miłość boską, jest 5 rano, to jeszcze pora na spanie, chodź do łóżeczka”. Ale nawoływanie jest coraz bardziej żałosne, więc znowu schodzę po ciemku na dół do salonu. Jest zbyt ciemno, aby zauważyć mysz, zapalam więc światło (Ale bije po oczach!) i znajduję mysz w połowie schodów. Redsina rzeczywiście chciała się bawić – skacze do myszy, nie zważając na swój gruby brzuszek, łapie ją, przewraca się na plecki, szarpie zabawkę zębami a za chwilę, trzymając ją mocno w przednich łapkach, poraża ją serią kopnięć tylnich łap. Ciągnę więc mysz za sznurek, mysz ucieka, Redsina za nią. Jeszcze parę zwodów i za chwilę widzę, że Redsina straciła już werwę. Jak to bywa z grubymi kotami, szybko się męczy i traci zainteresowanie zabawką. Idziemy zgodnie do łóżka spać dalej. (Gdzie tam Redsinie do Kalułki – ta się nigdy nie męczy. W trakcie pisania tego tekstu zdołała już wskoczyć na regał, aby zaraz potem wyciągać zębami bazie z wazonu, kłócąc się w międzyczasie ze swoją matką).

Redsina z myszą
Redsina z myszą

Zabawa z myszą    Zabawa Redsiny

Małe Czarne, Tekila i Kalua, matka i córka, nazywane tak przeze mnie ze względu na trudności z rozróżnieniem ich bez dotykania (Kalua ma milsze futerko, odziedziczone po swym tacie, moim ukochanym, zaginionym Łobuzku a Tekilę można jeszcze odróżnić w momencie wpuszczania jej do domu – Tekila wtedy gada, serią krótkich „Kłe e, e”, jakby chciała się z nami przywitać) w zasadzie nie są moimi kotami. To koty Sąsiadki, które od jakiegoś czasu wybrały jednak nasz dom. Najpierw zadomowiła się u nas Tekila, która była, według Sąsiadki, w konflikcie ze swą córką, a jednocześnie była strofowana przez swą matkę Metaksę. Gdy nie chciałam jej wpuszczać do mieszkania (w końcu nie mój kot – ma swój dom), drapała pazurkami framugę drzwi a potem wskakiwała wysoko na tę framugę, zawieszając się na pazurkach i rozdzierająco miaucząc. I robiło mi się jej żal... Sąsiadka, która ma 4 koty, mówiła, że mają one już u niej w domu za ciasno i walczą o dominację. I pewno miała rację. Ale potem coraz częściej zaczęła u nas bywać również Metaksa, nestorka rodu. Gdy próbowała zaczepiać swą córkę lub naszą Redsinę (było nie było - gospodynię), wyrzucałam ją na dwór, wyraźnie dając jej tonem głosu odczuć moją dezaprobatę. I Metaksa zaczęła obchodzić z daleka obie kotki, tym bardziej, że wolała nie wracać do swojego domu, gdzie była jej wnuczka, szalejąca z nadmiaru energii Kalua i wnuczek, piękny Amaretto, próbujący się co jakiś czas dobierać do swojej babci. Tak był przez około rok.

Tekila
Tekila zamieszka już chyba u nas na stałe

Zeszłej zimy zaczęło do nas wpadać też najmłodsze pokolenie. Sąsiadka ma zwyczaj wczesnego zaciągania żaluzji okiennych i może dlatego koty, wracające ze swoich wędrówek, długo nie mogły się doczekać na wpuszczenie do swojego domu i w końcu zaczęły przychodzić do nas. A w sezonie ciepłym cały czas mamy otwarte drzwi od ogrodu... A w kuchni zawsze czeka miska z kocim żarciem... No i tak się przyzwyczaiły. Doszło do tego, że tej zimy często nocują u nas 4 koty Sąsiadki. I na początku nie walczyły o dominację... Ale ostatnio Kalua próbuje atakować babkę, waląc ją na odlew łapą, gdy ta przechodzi obok, jakby chciała sobie powetować czas, gdy jako młody kot była przez Metaksę odtrącana. (Metaksa generalnie jest heterą warczącą na wszystkie inne koty). Próbuję oduczyć Kaluę takich zachowań metodą, którą zastosowałam do Metaksy – może zadziała. Mała Czarna generalnie wie, że robi źle, bijąc babkę, gdyż zaraz po ataku ląduje za kanapą, ukrywając się tam przez jakiś czas. Na zasadzie: „Wiem, wiem, że nie wolno walić w babcię jak w kaczy kuper, ale po prostu nawinęła mi się pod łapę i nie mogłam się powstrzymać...”.

Dlaczego daję się tyranizować, wpuszczam na noc cudze koty i wstaję o 5 – tej rano, aby je wypuścić. Cóż, po prostu, jak wiedzą już chyba wszyscy znajomi, mam hopla na punkcie kotów i jest mi ich żal, gdy, zwłaszcza zimą, stoją pod moimi drzwiami i proszą o wejście lub jedzenie. Może też dlatego, że ciągle mam nadzieję, że mój Łobuzek znalazł gdzieś inną osobę, która też ma hopla na punkcie kotów i odnalazł u niej dom, gdy nie wrócił do naszego. Że Łobuzek ciągle żyje...

Więc dlaczego wpuszczam koty, już wiadomo. Ale dlaczego wypuszczam z domu o 5-tej rano, zamiast spać w najlepsze, nie zważając na ich pomysły? A to już czysty pragmatyzm... Gdy blisko dwa lata temu Tekila urodziła dzieci, słuchałam z pewnym zdziwieniem od Sąsiadki jej skarg na maluchy. Że sikają na kołdrę i poduszki i nie może ich tego oduczyć, że próbuje je przyzwyczaić do korzystania z kuwety, ale bezskutecznie – ciągle prane przez nią kołdry i poduszki są w dalszym ciągu najlepszym miejscem do sikania. Że koty (gdy już trochę podrosły) regularnie o 5-tej rano ją budzą i ona już woli wstawać i je wypuszczać, bo wtedy chociaż nie musi tak dużo prać... Słuchałam ze zdziwieniem, gdyż moje własne koty, Prążek i Łobuzek załatwiały się na dworze, a i noce przesypiały spokojnie; wylatywały na dwór, gdy myśmy się budzili i wracały na ogół po pół godzinie, gdy my wyruszaliśmy do pracy. A Redsina, najspokojniejszy kot pod słońcem, od zawsze z kuwety korzystała. Nie wiedziałam wtedy, że kiedyś przyjdzie mi przypomnieć sobie te skargi Sąsiadki. No i teraz, od kiedy wpuszczamy do domu najmłodszych Sąsiadów, po kilku przypadkach, gdy zastawaliśmy kałuże na nieopatrznie zostawionych na podłodze papierach lub leżących na blacie kuchennej szafki torbach foliowych (cha, cha cha, na przykład z kanapkami dla męża do pracy), budzę się i szybko wstaję, gdy tylko słyszę przez sen cichutkie i nieśmiałe poranne „Miauuu”.


16.01.2011     Zorbka

Zorba
    Wróciłam z poszukiwań Zorby. Iwonka powiedziała mi, że Zorby nie było u niej od 10 dni. Tak długie nieobecności jej się nie zdarzały, poza jedną sytuacją, gdy była mała i zniknęła nie wiadomo gdzie na 2 tygodnie. Poszłam więc za nasze osiedle spenetrować chaszcze i zagajnik, tam gdzie kilka lat temu były zakładane wnyki. Śnieg na skutek tygodniowej odwilży już stopniał prawie wszędzie, zostawiając błoto i odsłaniając śmieci, które nasi niektórzy sąsiedzi wyrzucają za płot.
    Nawoływałam kotkę i wypatrywałam jej wśród krzaków. Teraz, gdy jest zima, można ten teren łatwo przeczesać, gdyż jest dobra widoczność. Latem i jesienią, gdy nieraz chodziłam tu, nawołując Łobuza, jeśli zdarzyło mu się nie wrócić do domu na noc, było to dużo trudniejsze, gdyż wszystko zarastało liśćmi i wysokimi trawami. A kiedy dwa i pół roku temu szukałam tu Łobuzka po jego zaginięciu, zaglądałam pod każdy krzak, przedzierając się przez kolczaste głogi i bastiony malin. Teraz nie musiałam; tym bardziej, że teren poszukiwań został zmniejszony o kilka domów, które w międzyczasie pobudowano a trudno dostępne dotąd połacie głogów zostały mocno wykarczowane.

Nie znalazłam kotki ani jej śladu. Od czasu, gdy mamy tylko Redsinę, która unika wychodzenia z domu, zapomniałam już jakie to uczucie, gdy wraca się z takich poszukiwań: mieszanina ulgi i smutku.

Ulgi, bo nie znalazłam kota martwego, więc jest jeszcze nadzieja, że żyje i smutku, bo w dalszym ciągu wisi nade mną groźba, że jednak coś złego mu się stało. Ćwiczyłam to przez 4 lata hodowania Łobuza. Oczywiście rodzina i znajomi dziwią się, po co ja tych kotów szukam: żyją - to przyjdą, nie żyją - to i tak nic nie pomogę. Tak, ale ja nie potrafię siedzieć z założonymi rękami w domu, mając świadomość, że zwierzę może mnie potrzebować, bo leży gdzieś ranne lub uwięzione. A poszukiwania, nawet jeśli nie są zwieńczone powodzeniem przynajmniej trochę uspokajają mnie samą – przecież zrobiłam, co mogłam.

I sama nie wiem, jak potraktować bilans tych moich działań.
     Dodatni, bo raz uwolniłam Łobuzka z wnyków, które jakiś bydlak założył tuż za parkanem sąsiada przy dziurze, przez którą koty przełaziły na dziki teren? Łobuz przeżył noc z pętlą na szyi tylko dlatego, że się nie szarpał, a próbował przekopać pod ogrodzeniem, do którego przywiązana była linka. Przedłużyłam tym samym życie mojego ukochanego kotka o 2,5 roku (lub więcej, jeśli jeszcze gdzieś żyje).
     Ujemny, gdyż kilka dni później spóźniłam się o kilka godzin, wyruszając na poszukiwania naszego drugiego ukochanego kota, gdy nie wrócił do domu w wigilijny wieczór? Znalazłam rano Prążka już martwego we wnykach, wisiał wyprężony na nylonowej żyłce, gdyż widocznie próbował się uwolnić. Skąd najmądrzejsze nawet zwierzę może wiedzieć, na jakie perfidne metody działania może natrafić, spotykając na swej drodze najgorszego i najokrutniejszego ze zwierząt – człowieka? Że jak będzie próbował się uwolnić, wyciągając zgodnie z logiką główkę z pułapki, to żyłka zaciśnie się na nim mocniej? Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że czekałam z poszukiwaniem Prążka do rana...

Łobuz
Łobuzek uwalniał się z wnyków 3 razy sam, gdy robione były jeszcze z miedzianego drucika, który kot mógł przegryźć, raz uwolniłam go na czas z pułapki zrobionej z nylonowej żyłki

Prążek
Nasz ukochany Prążek zginął we wnykach, zanim zdołałam go uwolnić

W każdym razie w jednym wygrałam. Wygrałam z tym bydlakiem, który zakładał wnyki, niestety już po śmierci Prążka. Pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia, po pochowaniu kotka, razem z moim synem zlikwidowaliśmy wnyki na okalającym nasze osiedle terenie. Chcieliśmy ochronić przed losem Prążka jego brata, Łobuza i inne zwierzęta. (Przecież 11 lat temu, gdy zamieszkaliśmy tutaj, pod nasze domy podchodziły sarny i zające, a moja mama dokarmiała rodzinę bażantów, które mieszkały właśnie w tych chaszczach za naszymi płotami. Po kilku latach zwierzęta przestały do nas przychodzić i teraz wiemy dlaczego.) Przez pół roku po tym zdarzeniu, regularnie co dwa tygodnie przeczesywałam teren, likwidując pojawiające się co jakiś czas nowe pułapki. Kosztowało mnie to za każdym razem pół soboty spędzanej w zagajniku, pod krzakami i w malinowym chruśniaku, czasami z duszą na ramieniu, bo jak mówił mój mąż: „Jeszcze ci kiedyś ten facet w łeb da, gdy się na niego natkniesz”. Zawiadamiałam też kilkakrotnie Straż Miejską. I wreszcie osiągnęłam to, że facetowi znudziło się zakładanie nowych wnyków, skoro nie miał z tego żadnych korzyści. Warto było tak się trudzić.

Dziś znowu sprawdziłam, że wnyki już się nie pojawiły. Ale Zorbki również nie ma. Ciągle mam nadzieję, że znalazła sobie jakiś dom, tym bardziej, że ostatnio przychodziła do Iwonki na jedzenie coraz rzadziej i nie sypiała w budzie, w której mieszkała ze swoim bratem Buzukiem. Więc może ktoś ją przygarnął. Od czasu, gdy moja mama złamała nogę i praktycznie przestała gospodarować na dole domu, Zorbka czuła się osamotniona. Przedtem dotrzymywała mojej mamie towarzystwa we wszystkim, co mama robiła, chodząc po ogrodzie za nią jak pies. Oczywiście z zachowaniem odpowiedniego dystansu, gdyż oba koty nie dają się pogłaskać, mimo 4 już blisko lat mieszkania na posesji. Takie dzikie koty z żelaznymi zasadami. Gdy pod dłuższą nieobecność mojej siostry zastępowałam ją w karmieniu Zorbki i Buzuka, czasami udawało mi się ściągnąć kotkę do domu uwielbianym przez nią pasztetem. Wdzięczyła się potem, tarzała po podłodze lub ocierała o nogi krzesła, patrząc cały czas na człowieka i sprawdzając, czy widzi te jej oznaki zadowolenia z otrzymanego jedzenia i dotrzymywanego towarzystwa. Nikt nie jest w stanie wyrazić uczucia wdzięczności za opiekę tak, jak zwierzę. Całym sobą... Jak ona się wygina się i pręży, wydając pomruki radości...
Ale nie daje się dotknąć. Na widok wyciągniętej ręki, odskakuje na bezpieczną odległość. A przy zamkniętych drzwiach staje się bardzo niespokojna. Dlatego jednak wątpię, by dała się komuś oswoić tak, aby zamieszkać w domu na stałe. Skoro nie udało się dokonać tego nam, mimo, że żyła przy nas od urodzenia.

Zorba przed domkiem
Zorba przed swoją budką

Zorba po jedzeniu    Zorbeczka
Zorbka

Co więc stało się z Zorbą? Czy podzieliła los kotów, które nagle znikały z naszego życia i do tej pory nie wiemy, co się z nimi stało? Łobuzka, Ouzo? Kotów, które nagle rozpływały się bez śladu, mimo że ich szukałam i wypytywałam ludzi? Najprostszym wytłumaczeniem jest, że poszły trochę dalej, doszły do ulicy i zginęły pod kołami samochodu. A że nie znalazłam świadka wśród tylu przepytanych przeze mnie okolicznych mieszkańców, jak było to w przypadku Łobuza? A kto by zwracał uwagę na jakiegoś kota, poza mną...

Wróciłam do domu i powiedziałam do Redsiny, która przywitała mnie w drzwiach: „Szukałam twojej córki, ale jej nie znalazłam. Dlaczego nie nauczyłaś jej, że można zaufać ludziom, tak jak ty zaufałaś? Mieszkałaby u Iwonki i może siedziałaby bezpiecznie w domu, jak ty.” A Redsina popatrzyła na mnie zdziwionymi oczyma, jakby chciała odpowiedzieć: „Przecież zrobiłam co mogłam. Przyprowadziłam moje dzieci do ludzi, ucząc je, że mogą od nich dostać jedzenie. Przyprowadziłam do osoby, której ufałam. Ale potem stały się już dorosłe a ja musiałam poszukać sobie domu, bo zbliżała się zima - nie chciałam kolejnej zimy przeżyć na mrozie... ”

Zorba
Gdzie jesteś Zorbeczko? Czy zostałaś już tylko wspomnieniem?

10.02.2011     Zimowy najazd kotów

zima

    Zima trzyma, nic więc dziwnego, że koty pchają się do domu drzwiami i oknami. Przedzierają się przez śnieg na ogródku wydeptanymi przez siebie koto-stradami.

    Nasi sąsiedzi - rezydenci przesiadują u nas często. Najwięcej czarna Tekila, która już chyba wybrała sobie nasz dom na stałe: do swojego lata tylko na jedzenie a u nas je i sypia. Ma swoje miejsce na fotelu z sypialni męża (moja jest zarezerwowana dla Redsiny). Jej córka - szalona Kalua, gości u nas rzadziej i całe szczęście, bo to ona zwykle budzi mnie nad ranem.

Czasami nocuje u nas babka Metaksa, która, będąc w stałym konflikcie z resztą swojej rodziny, ostatnio chyba zdziczała, bo coraz rzadziej przychodzi do swojego domu i wyraźnie szuka u nas spokoju. Metaksa przychodzi późnym wieczorem, zjada coś szybko i leci od razu spać na łóżko u mojego męża. Jeżeli na górze są już jacyś członkowie jej rodziny, wówczas zwija się w kłębek na kanapie w salonie. Ma tam swój (i mój) ulubiony zielony koc...

Metaksa    Metaksa śpi na kocu
Skonfliktowana Metaksa śpi na zielonym kocu

Trudniej robi się, gdy późną nocą wpada do nas boski Amaretto, który znalazł dla siebie miejsce w biblioteczce na biurku za maszyną do szycia. Jest on w dobrych braterskich układach z Kaluą, ale już matka na niego powarkuje a Metaksa reaguje na niego wręcz alergicznie (to skutek jego nieustających amorów, których babka jest adresatem). Wtedy muszę któregoś z kotów odnieść do Sąsiadki. Jeżeli Sąsiadka już śpi i ma ciemno w oknach, wówczas musimy sobie jakoś radzić. Wtedy ostatnią deską ratunku jest moja córka i jakiś kot ląduje u niej w pokoju. Córka bardzo lubi Tekilę i Metaksę, cóż, kiedy one mają zwyczaj dopominania się o pieszczoty w środku nocy. Na ogół śpią w dole łóżka, ale wystarczy ruszyć nogą, aby przysuwały się do twarzy, ocierały całym ciałkiem o śpiącego człowieka, mrucząc jak traktor. A gdy człowiek dalej próbuje nie reagować, włażą pod rękę, trącając ją łepkiem lub kładą się na twarzy. I gdy już taki człowiek zostaje skutecznie wybudzony i głaszcze taką np. Tekilę, musi jeszcze uważać, aby nie przysuwać ręki blisko pyszczka, gdyż z nadmiaru rozkoszy może zostać capnięty ząbkami. Co prawda lekko, ale... Nic więc dziwnego, że córka, która przecież musi rano jechać przytomna na zajęcia na uczelni, powiedziała w końcu „Basta!”

Amaretto     Amaretto i Metaksa
Słodki Amaretto;              Amaretto tym razem wyjątkowo nie napastuje Metaksy

Garbaty Nosek

    Poza czterema Sąsiadami odwiedza nas Garbaty Nosek. Ten lśniąco czarny, zgrabny kot o wysokich nogach i długim, garbatym nosku wpada w zasadzie tylko na jedzenie. Jego zachowanie jest dla mnie trudne do zrozumienia. Kot, który dopomina się o wpuszczenie i jedzenie, ale gdy je otrzyma, cały czas warczy na wszystko, co się rusza. Że na inne koty, mogę zrozumieć – boi się, że mu zabiorą michę. Ale dlaczego na nas, osoby karmiące? Kot, który ociera się o rękę, dopóki nie dostanie jedzenia, a potem na tę samą rękę reaguje nerwowo z pazurami włącznie? Kot, który będąc w pomieszczeniu warczy i biega nerwowo, ale jednocześnie nie daje się z tego pomieszczenia wygonić? Jego neurotyczne zachowanie wskazuje na jakieś przykre przejścia, ale jednocześnie wygląda na zadbanego. Myślę więc, że na pewno ma swój dom.

Czasami pojawia się u nas Szary Kot, dawny mąż Redsiny. Od czasu, gdy ktoś go przyhołubił i wysterylizował, dokonała się u tego dawnego potwora pełna metamorfoza – zamienił się w potulnego, wiecznie radosnego zwierzaka. Szary pojawia się u nas regularnie w czasie świąt, ferii i 2 tygodni wakacji. Całkiem jakby w tym czasie jego opiekunowie wyjeżdżali, zostawiając kota sąsiadom. Z odwiedzinami Szarego wiąże się cały rytuał. Szary Kot wbiega z radośnie podniesionym ogonem przez drzwi od ogrodu, wita z nami, dopraszając o głaskanie, obwąchuje pyszczek Redsiny (to jest jedyny kot, któremu Redsina na to pozwala), idzie do miski i oczekująco patrzy na nas. Je tylko jeden rodzaj jedzenia, które je też Redsina i kiedyś jadł Łobuz (nie lubi nawet surowego mięsa). A po zjedzeniu truchcikiem podąża do drzwi od ogrodu, jakby mówił: „Jeszcze tyle domów muszę oblecieć!”. Ale wcale przez te drzwi nie wychodzi! Gdy zbliżamy rękę do klamki, on zawraca i biegnie do drzwi wyjściowych na ulicę, jakby teraz dopiero się decydował: „A w zasadzie, to po co mam przeskakiwać przez płot od ogrodu”. I powtarza się to od kilku lat!

Szary Kot     Szary KOt
Szary Kot wpada z wizytą z jednej strony domu a wychodzi z drugiej

Buzuki

    Coraz częściej odwiedza nas też Buzuczek, syn Redsiny i Szarego Kota. Od kiedy nie ma jego siostry, Zorbki, Buzuki stołuje się nie tylko u Iwonki, gdzie mieszkali do tej pory, ale regularnie również u nas. Buzuki trafił do naszego domu na jesieni i wyraźnie się zdziwił, że tu mieszka osoba, którą znał do tej pory z Iwonki ( i swojego) ogrodu. Po zniknięciu Zorby, przychodził nie tylko na jedzenie - wyraźnie obszukiwał nasz dom i miauczał, jakby ją nawoływał...

Teraz, gdy Buzuki został sam i coraz rzadziej nocuje w swej budce u Iwonki, cieszę się, że odnalazł drogę do mnie. Przychodzi najczęściej, gdy jest już ciemno. Ostrożnie wsuwa się przez otwarte drzwi do miseczki, którą stawiam na podłodze, ale wystarczy, abym skierowała się do drzwi, aby je zamknąć (przecież do domu leci mróz), natychmiast wyskakuje na zewnątrz. To niesamowite, jak można być tak bojaźliwym, gdy zna się człowieka od urodzenia. A ja chciałabym, aby kot ogrzał się choć trochę, zwłaszcza, gdy już nie ma siostry, z którą ogrzewały się razem, śpiąc w budce. Więc owijam się w koc, karmię go przy otwartych drzwiach i dziękuję Bogu za spolegliwego męża, który nie złości się, że wyziębiam mieszkanie.

Kilka razy udało mi się jednak wyprowadzić w pole Buzuka. Ściągnęłam go do kuchni na surowe mięsko i gdy się nim zajął, zdążyłam dopaść drzwi przed kotem. Jego reakcja była natychmiastowa – schował się za kanapę. Postawiłam mu miskę koło kanapy, ale honorowo nic nie tknął. Za pierwszym razem otworzyłam drzwi po godzinie – niech widzi, że tu jest cieplutko i da się po jakimś czasie opuścić lokal. Buzuki błyskawicznie wyskoczył za drzwi i dopiero tam dokończył jedzenie, które za nim wystawiłam. W miejscu, gdzie siedział skulony za kanapą, pozostała mokra plama. „Po co go stresujesz? To dziki kot, przyzwyczajony do mrozów. Nigdy w domu nie mieszkał” – powiedział mój mąż. Ano po to, aby oswoił się z domem na wypadek ciężkiej zimy czy choroby.

Za drugim razem Buzuki też schował się za kanapę, ale już nie był tak zestresowany. Za trzecim, gdy opuściliśmy wszyscy pokój, zjadł coś i poszedł pozwiedzać mieszkanie. Ale gdy tylko nas zobaczył, wskoczył znowu za kanapę. Ostatnio położyłam mu koło kanapy poduszkę, taką samą jak ma w swojej budce i wyszłam z pokoju. Gdy zajrzałam po godzinie kot spał na poduszce. Wobec tego my też poszliśmy spać na górę. Nad ranem koło 6-tej zbudziło mnie żałosne miauczenie, więc od razy kotka wypuściłam. Nie przeszedł do mnie następnego dnia - chyba się obraził. Ale teraz przychodzi znowu, tylko w dalszym ciągu nie pozwala się do siebie zbliżyć.

Buzuki czeka na jedzenie     Buzuki je
Dziki Buzuki czeka cierpliwie na jedzenie na zewnątrz

Mejkun miauczy

    Za to inny kot, który wpada do nas czasami, jak najbardziej daje się pogłaskać. Jest to wspaniały rasowy kocur, którego nazwałam Mejkun. Bardzo duży kot ma długie z lekka pręgowane ciemne włosy, wspaniałą białą kryzę i puszystą kitę. Już z daleka słychać, że się zbliża, gdyż miauczy rozpaczliwie. Na początku myślałam, że musi być bardzo głodny, więc dawałam mu jedzenie, które szybko znikało. Ale zaobserwowałam, że kocur nawet jak skończy jeść i tak głośno miauczy, pchając się jednocześnie pod rękę, aby go głaskać. Czasami wędruje po domu, jakby czegoś szukając, ale też nie lubi, gdy zamyka się drzwi wyjściowe, więc w domu zatrzymać go na dłużej trudno. Z jednej strony jest pięknym okazem, ale z drugiej wydaje się być trochę zaniedbany: długie włosy na nogach są wiecznie zabrudzone a futro u nasady wspaniałego ogona skołtunione i zbite w tłusty filc. I dlatego ostatnio pomyślałam, że może ten rasowy kot zgubił się i jego rozpaczliwe miauczenie jest wołaniem o pomoc w odnalezieniu domu. I przypomniałam sobie, że Mejkun pojawił się na naszym osiedlu zeszłej zimy i też tak miauczał, tyle że wzięłam to wówczas za okrzyk godowy. A potem kot zniknął na całe lato i jesień i teraz pojawił się znowu.

Mejkun     Mejkun je
Dlaczego ten piękny kot tak miauczy? Czy jest to wołanie kota zagubionego?

Natomiast nie przychodzi już do nas od roku kot, którego bardzo polubiliśmy, choć pierwsze nasze spotkanie nie było zachęcające. Zbój, którego wielokrotnie leczyłam ze straszliwych stanów ropnych (znajomy weterynarz raz się aż złapał za głowę, gdy go zobaczył, mówiąc, że to będzie cud, jeśli w ogóle da się kota uratować – i dało się). Zbój, którego imię narzucało się samo przez się na skutek jego zachowania w stosunku do innych kotów, ale który ludziom pozwała zrobić ze sobą wszystko. Przemiły Zbój był u nas ostatnio rok temu w czasie dużych mrozów, ale nie chciał zostać w domu, mimo że jeszcze rok wcześniej nocował u nas, gdy był w ciężkim stanie. Zbój jest kotem ewidentnie po przejściach i do tego starym, ale nosił obróżkę, więc chyba do kogoś należał. Mam nadzieję, że żyje gdzieś jeszcze i może odpoczywa na zasłużonej emeryturze.

Zbój     Zbój pije
Przemiły Zbój wiecznie lizał rany po kocich pojedynkach

Jak więc widać, przez nasz dom przewija się dużo kotów i czasem trzeba regulować ruchem, zwłaszcza, gdy zejdą się w tym samym czasie panowie - choć zachowują się wtedy poprawnie, jak przystało na dżentelmenów w dobrym hotelu. I dlatego czasem wydaje mi się, że nasz dom, to już nie dom, tylko jakiś pensjonat koci, gdzie mieszka gospodyni Redsina, kilku rezydentów i okazjonalnie wpadają jeszcze jacyś goście.

Dlatego czasem mam ochotę wywiesić na drzwiach tabliczkę takiej treści:

Koci pensjonat imienia Prążka i Łobuzka
Spanko, jedzonko i głaskanko.
Zabiegi kosmetyczne i opieka lekarska w miarę potrzeby.
Czynny całodobowo.


Że koty tego nie przeczytają? A cóż z tego, one i tak wiedzą swoje. Mają swoją punkty informacyjne na krzakach dookoła.



Cd kroniki - przedwiośnie 2011
do góry

mail