Przez pryzmat lat

baner górny

Kronika domu szczęśliwych kotów

28 maja 2012     Wiosenne podarunki

Wiosna w tym roku mija tak jakoś błyskawicznie – dopiero co był kwiecień, pierwsze kwiaty w ogródku i kwitnący białymi dzwoneczkami pirys (zamiast forsycji, która w tym roku trochę przemarzła i nie zakwitła wcale). Dopiero co galopem przeleciała Wielkanoc, na którą przyleciała samolotem z Pragi Asia i zaraz potem długi weekend majowy, który spędziłam na weselu u przyjaciół i w Pradze z córeczką (żałując trochę, że akurat na ten moment przypadł najpiękniejszy okres kwitnięcia migdałka – a w tym roku zaszalał on obfitością słodkiego, różanego kwiecia). A już rozkwitły się kasztany i bzy na imieniny męża i syna. W okolicy imienin Asi pogoda obdarzyła nas prawdziwie wiosennym ciepłem, tak, że mogę wreszcie posiedzieć wśród tych wiosennych zieloności i różowości na nowej huśtawce na ogródku (kończy kwitnąć liliowy bez i pomarańczowy pigwowiec, ale ciągle cieszą oko różanecznik, hortensja, begonie i surfinie a waigelia zaczyna otwierać amarantowe kielichy). Razem ze mną zalega na huśtawce Redsina, a czasem Metaksa, jak wykaże się refleksem i załapie się pierwsza. Metaksa, która po kilku latach latania w poszukiwaniu niezależności, tak się u nas zadomowiła, że wychodzi tylko na krótkie spacery, za to je za kilka kotów (bo za każdym razem , gdy przychodzi do domu jakiś kot na jedzenie, Metaksa mu towarzyszy, jako dobra gospodyni), przypomina teraz swym wyglądem przysłowiową trzydrzwiową szafę gdańską z lustrem weneckim pośrodku.

Metaksa i Redsina
Redsina i Metaksa pracują na komputerze, leżąc na huśtawce

na kanapie
Metaksa zamieniła się w kota kanapowca

Metaksa i Kalua
Metaksa oblizuje się na widok jedzenia Kaluy

Metaksa
Gruba Metaksa

Koty, poza dwoma grubymi domatorkami - Redsiną i Metaksą, wpadają tylko na chwilę, aby coś przekąsić, z rzadka przespać. Ale jak już przychodzą, przynoszą zazwyczaj prezenty. Panowie – kleszcze a panie – myszy. Obrazuje to, która płeć jest bardziej gospodarna. Panie spędzają czas pracowicie, polując na mięso i dbają o spiżarnię a panowie uganiają się za paniami albo przesypiają dni i noce w krzakach, gdzie dają się sami upolować przez kleszcze.

Szczególnie wielką menażerię przynosi na sobie Amaretto. Ile ja się muszę nagimnastykować, aby mu ją wyciągnąć z futra – kocurek bardzo tego nie lubi i ucieka przede mną. Kilkakrotnie udało mi się nakarmić go wcześniej mięsem tak, aby odpowiednio dobrze go nastroić i wyjątkowo cierpliwie zniósł wtedy moje pieszczoty, połączone z poszukiwaniem owadów w futrze. Nawet znieruchomiał na chwilę i dał sobie kleszcza wyciągnąć. Ale częściej kot ucieka mi spod ręki i niecierpliwi się, gdy go głaszczę i próbuję grzebać mu w futrze, więc jedynym sposobem jest szybka akcja, gdy kot je. Dostałam od jego pani płyn na kleszcze i będę musiała go zastosować, jeśli oczywiście zdążę napsikać na kocie futro, zanim jego właściciel mnie pożre ;)
Ale cieszy mnie, że najwyraźniej Amaretto zaanektował dla siebie domek koci, który zmontowałam na zimę dla kotów i który w okresie swej dominacji przywłaszczył sobie Bandżo. Po tym, jak na wiosnę wyczyściłam miejsce pod tarasem, wyprałam leżące w nim zatęchłe po zimie poduszki i zdjęłam styropianowe ściany, aby domek się przewietrzył, często rano widzę śpiącego tam Amaretta, rozwalonego na starej wiklinowej kanapie. Rozbudzony, wchodzi do domu po śniadanie i wtedy daje się czasami łaskawie wygłaskać. Generalnie muszę stwierdzić, że jest on teraz w stanie permanentnego poszukiwania miłości u osobniczek swojej rodzaju.

Amaretto   Amaretto
Amaretto przynosi do domu prezenty w postaci kleszczy

Amaretto znaczy
Po wyjściu do ogrodu robi rundkę, pieczętując swój teren tam, gdzie wyczuł innego kota

Amaretto na płocie
"A po wyjściu z domu warto się rozejrzeć, czy nie ma w pobliżu jakiejś chętnej do zabawy koleżanki..."

Buzuki

     Buzuczkowi kleszczy nie wyciągnę, musi radzić sobie sam, jak jest takim dzikuskiem. Ma całą szyjkę powycieraną z futerka, gdyż pewnie się czochra o jakieś drzewa – może to i lepiej – przynajmniej będzie mu chłodniej w upały. Ostatnio kilka razy wpadł do naszego ogródka w dzień, gdy akurat byłam obecna i zjadał wczesny obiad. Dwa dni temu też przyszedł w dzień, przywitał się ładnie (obwąchiwaniem noska) z Redsiną, zamrauczał coś do niej, najadł się (pięknie stając słupka i łapiąc jedzonko w łapki), położył się koło Redsiny na dywanie w pokoju i zasnął! Zostawiłam go tak śpiącego, wychodząc do mojej mamy. Gdy opowiedziałam to Iwonce, ta stwierdziła: „Przyszedł do swej mamy z życzeniami na Dzień Matki”. Całkiem możliwe ;) – w każdym razie te koty na pewno czują jakieś pokrewieństwo, czy powiązanie między sobą.

Dziś wszystkie koty zeszły się w domu o tej samej godzinie. Gdy karmiłam w kuchni Amaretta, Metaksę i Tekilę, na tarasie na ogródku usadowił się Bandżo, czekając na otworzenie drzwi. Najedzony Amaretto chciał wyjść z domu przez te same drzwi, ale zrezygnował, zobaczywszy dawnego nieprzyjaciela. Po krótkiej konfrontacji wzrokowej, obydwa położyły się po dwóch stronach szyby ogrodowej, czekając od odejście przeciwnika. „Już ja go przeczekam, nie ustąpię pierwszy!” Widząc, że obydwaj są zawzięci i ani myślą sami ustąpić, otworzyłam drzwi na ulicę, wołając Amaretta, a ten skorzystał z propozycji i opuścił nasz lokal.

Wtedy już mogłam wpuścić Bandża i zobaczyłam na tarasie sielski widok: przy drzwiach leżał Bandżo, obok przy schodach siedziała Redsina a dwa schodki poniżej spał rozciągnięty leniwie Buzuki. A więc kocury tak już zmieniły opinię o Bandżo, że Buzuki odważył się zasnąć przy nim i to jeszcze w pozycji dogodnej do ataku: odwrócony do niedawnego agresora tyłem. I potem w kuchni jedli w pełnej zgodzie Buzuki, Bandżo i Metaksa, czego jeszcze nie bywało. Jednym słowem wróciła sielanka do naszej małej kociej społeczności :) Wystarczyły ponad 4 miesiące po zabiegu, aby kocur nie tylko pozbył się agresywnego zachowania, ale nawet zyskał zaufanie u innych kotów. Piszę „kotów”, gdyż Szary Kot również przestał się bać Bandża, choć w jego w obecności jeszcze trochę warczy.

Sielankę zaburzyły tylko na krótko trzy sytuacje, gdy kotki przyniosły do domu trofea łowieckie. Najpierw Kalua wpadła któregoś wieczora, podekscytowana mocno, z myszką w pyszczku. Myszka okazała się być żywa i w ogóle nie naruszona. Gdy kotka wypuściła ją na dywan, przerażona myszka nie ruszała się, ale wtedy Kalua trąciła ją łapką i zwierzątko spróbowało uciec. Oczywiście kotka natychmiast chwyciła ją znowu w pyszczek. Trzeba było zobaczyć wtedy miny Redsiny i Metaksy, które obudziły się i zobaczyły taki widok. Totalnie zgłupiały. Zastanawiały się chyba, czy przyłączyć się do zabawy, czy lepiej nie narażać się Kalułce.

A ja też nie miałam chyba wtedy mądrej miny, gdyż wyobraziłam sobie, co by było, gdyby mysz schowała się na przykład za szafę a wszystkie trzy kotki rzuciły się na polowanie. Nie mogłam patrzeć spokojnie, jak któreś moje ulubione, słodkie zwierzątko zamienia się w drapieżnika i na moich oczach morduje inne milutkie zwierzątko. Więc postanowiłam obronić mysz, póki jeszcze było co bronić.

Jak zabrać kotu mysz?

Nie jest to takie łatwe, zwłaszcza w przypadku tak szybkiej kotki, jak Kalua. Uzbrojona w metalowe pudełko z wieczkiem, poczekałam, aż kotka znów wypuści zdobycz na dywan. Zrobiła to koło stołu, aby trącać myszkę (która próbowała ukryć się za nogą od stołu) raz jedną łapką, raz drugą – zupełnie tak, jak bawimy się z Redsiną pluszową myszą. Wtedy zagarnęłam wieczkiem wystraszonego gryzonia do pudełka i szybko zamknęłam pokrywkę. Zdezorientowana Kalua kręciła się dookoła stołu z poszukiwaniu zabawki, a ja wyniosłam mysz do zagajnika za osiedle i tam wypuściłam. W dalszy ciągu wyglądała na całą i zdrową.

Kalua   Kalua
Kalua żywemu nie przepuści

Następnym razem sytuacja się wyglądała podobnie, z tym, że myszy dostarczyła nam do domu Metaksa. Ale tym razem zwierzątko już trochę krwawiło, więc nie wiem, czy po uwolnieniu była jeszcze w stanie dłużej pożyć.

Żeby nie było wątpliwości – nie jestem taką wielką altruistką, chociaż wszystkie zwierzęta lubię ( no, to też przesada – nie wszystkie). W zeszłym roku kilka miesięcy prosiłam koty, aby zrobiły porządek z jedna nornicą, która niszczyła mi trawnik podziemnymi konstrukcjami w kształcie ozów. I było mi wszystko jedno, jak to załatwią. A Amaretto za złapanie tej nornicy dostał ode mnie pochwałę.

Amaretto łapie mysz
Amaretto łapie mysz

Amaretto bawi się  myszą
Amaretto bawi się myszą

Tępię również komary, mole, kleszcze i meszki, a czasami pająki, gdy nie mam możliwości, aby je bez uszkodzenia złapać i wypuścić z domu. Ale nie mogę przejść obojętnie koło męczonego zwierzaka. Dostaję omal palpitacji serca, gdy widzę psa miotającego się po ruchliwej szosie, czy choćby biegnącego bezpańsko poboczem drogi.

Niedawno w metrze praskim ostatkiem rozumu zrezygnowałam z pomysłu skakania w dół na szyny, gdyż usłyszałam spod peronu miauczenie kota i odruchowo musiałam mu biec na ratunek. Moja córka przerażona złapała mnie za ramię, wyrzucając z siebie: „Wiesz, przykro mi, że ci to powiem, ale jesteś głupia”. No i miała rację, bo chociaż ja swego pomysłu nie zrealizowałam, ale jednak przyszedł mi do głowy, a przecież inne osoby, obserwujące mnie, nie wiedzą co mi pod czaszką siedzi. I mogą się zdenerwować (zwłaszcza ochrona). A w ogóle sama jestem ciekawa, czy skacząc na te szyny przypomniałabym sobie, że jedna z nich jest pod wysokim napięciem?... Po prostu chciał zadziałać u mnie odruch: „Ktoś woła na ratunek, więc trzeba ratować, bo przecież zaraz będzie jechał pociąg”. A działanie odruchowe wyklucza myślenie przyczynowo – skutkowe („Jak skoczę na te szyny, to niedługo ja będę potrzebowała ratunku”). Dla wyjaśnienia – kot miauczał nie spod peronu, tylko z sąsiedniej platformy, gdzie zapakowany w koszyk czekał ze swoją panią na inny pociąg – co zauważyłam, jak tylko odsunęłam się od skraju peronu.

Metaksa Tu przypomniała mi się jeszcze jedna historia. Parę lat temu Metaksa przyniosła do nas piszczącego zwierzaczka i położyła go koło kaloryfera. Poleciała po mnie i przyprowadziła mnie do niego, miaucząc. Wyraźnie nie traktowała go, jak zdobycz, nie chciała zabawiać się nim, ani zjeść go, tylko go obserwowała. Była wczesna wiosna, zwierzątko było nieowłosione, zimne i nie przypominało mi wyglądem żadnego znanego mi przedstawiciela fauny. Ale najwyraźniej było niemowlakiem, chyba ślepym jeszcze, bo oczka miało zamknięte i piszczało rozpaczliwie. Chyba dlatego w kotce obudził się instynkt macierzyński, bo widać było, że przeniosła je bardzo delikatnie. Owinęłam go w jakieś szmatki, gdyż było wyraźnie wychłodzone i postanowiłam nakarmić go ciepłym mlekiem. Metaksa czujnie obserwowała każdy mój ruch.

Zwierzątko samo nie potrafiło jeszcze pić, więc próbowałam nakarmić go pipetą, ale bez większych rezultatów. Nagrzałam trochę piekarnik i położyłam w nim maleństwo. "Co to może być?" – zastanawiałam się. Stosunkowo duża głowa, przypominająca mi czaszką gryzonia, długie, cieniutkie nóżki z długimi wąskimi palcami, cieniutki jak niteczka ogon, też długi. Może jakaś fretka, czy łasica? Postanowiliśmy z mężem pojechać do ZOO i tam zasięgnąć opinii jakiegoś zoologa. Co zrobić z takim maleństwem, które nie potrafi jeść? Może je przyjmą do sierocińca?

W ZOO strażnicy, stojący na bramce, rozszyfrowali w zwierzaczku wiewiórkę. I powiedzieli, że w ZOO takich nie przyjmują, bo ludzie je znoszą na kopy i mendle. Słabsze lub chore osobniki wyrzucane są z gniazda przez rodziców a ludzie je znajdują. Prawdopodobnie zwierzątko jest zbyt słabe, aby przeżyć poza gniazdem, ale mogę pojechać z nim do weterynarza i zasięgnąć tam porady.

No to pojechałam. Weterynarz potwierdził, że to kilkudniowe niemowlę wiewiórki. Czy samo wypadło w gniazda, czy też Metaksa zwabiona jego piskiem wdrapała się na drzewo i je wykradła – nie wiemy. Ale na pewno było skrajnie wyczerpane i wychłodzone.
"Co mam z nim zrobić?" – pytam. Pani weterynarz zaproponowała, żeby zostawić zwierzątko u niej. Spróbuje je nakarmić, a jeśli nie będzie chciało połykać - uśpi.
Tak też zrobiłam. Po kilku dniach dowiedziałam się, że wiewiórka niestety nie przeżyła. Na szczęście Metaksa więcej wiewiórek nam nie przynosiła...


c.d. kroniki - lato 2012

do góry

mail