Rano wyruszyliśmy z Colombo w głąb wyspy w kierunku północno – wschodnim w popularny turystycznie rejon. Jechaliśmy głównie przez tereny zielone i mogliśmy naocznie stwierdzić jak duża część wyspy pokryta jest połaciami tropikalnych lasów. Wśród drzew charakterystycznych dla tego rejonu występują drzewa chlebowe, sandałowce, hebanowce oraz drzewiaste paprocie, ale my rozróżnialiśmy głównie palmy kokosowe i bananowce, czasami pojawiały się drzewa kauczukowe. Tereny gęstej dżungli poprzetykane są polami ryżowymi. Raz na jakiś czas przejeżdżaliśmy przez niewielkie miejscowości.
W lasach Cejlonu żyją niedźwiedzie, jelenie, dzikie bawoły, lamparty. Lasy i sawanny zamieszkują także rozmaite gatunki małp, między innymi endemiczny makak manga. Największym ssakiem na całej Sri Lance jest słoń indyjski; w stanie dzikim występuje on do wysokości 2000 metrów n.p.m. Podgatunek ze Sri Lanki ma dużą głowę w stosunku do ciała i powszechna jest różowa pigmentacja skóry, a większość osobników jest pozbawiona ciosów. I właśnie takie słonie jechaliśmy zobaczyć.
W miejscowości Pinnawala znajduje się słynny sierociniec dla słoni odtrąconych czy osieroconych przez matki lub okaleczonych. Liczne ich stado mieszka tu na wolnej, ale ogrodzonej przestrzeni. Zajmują się nimi opiekunowie, zwani Athgowwa. Uzbrojeni w kije zakończone hakami patrolują ścieżki i pilnują bezpieczeństwa parku, oczywiście karmiąc też zwierzęta i sprzątając.
Słonie można też karmić osobiście, gdy kupi się porcję owoców. Potężne zwierzęta stoją na wybiegu przed drewnianym podwyższeniem, znad którego wystają im tylko trąby. A ludzie bezpiecznie mogą ładować w te trąby ile wlezie (a włazi dużo – słoń cejloński ważący średnio od 2,7 d0 3,6 tony zajmuje się jedzeniem nawet 19 godz. dziennie). Po jakimś czasie następuje wymiana na inne osobniki łase na smakołyki.
Słoniowa stołówka w sierocińcu
Karmienie słoni
Przy karmniku dla słoni ;)
Zmiana tury w stołówce
W naturze słonie żywią się głównie trawą, łodygami, liśćmi i korą drzew, jednak chętnie sięgają też po banany, ryż oraz trzcinę cukrową. Muszą dużo jeść nie tylko ze względu na wielkość, ale też dlatego, że przetrawiają niewielkie ilości pożywienia. Dzięki temu każdego dnia słoń indyjski produkuje ok. 100 kg odchodów, składających się głównie z niestrawionych resztek, które rozprowadza na obszarze nawet kilkuset kilometrów kwadratowych, użyźniając tym samym glebę i rozsiewając nasiona wielu gatunków roślin. Obecność słoni wspomaga więc prawidłowe funkcjonowanie środowiska, rozwój flory obszaru oraz zachowanie różnorodności biologicznej, jak piszą na stronie Greenpeacu.
W sierocińcu zza ogrodzenia można obserwować grupę słoni, jak rodzinnie spędzają czas. Tu też widać, czym różnią się one od słoni afrykańskich. Są mniejsze, ale mają większą głowę, czoło płaskie, nad oczami po obydwu stronach dwa półokrągłe guzy kostne. Uszy mają też znacznie mniejsze, zaś kły niewielkich stosunkowo rozmiarów występują u większości samców, natomiast u samic są one rzadko spotykane. Trąba zakończona jest jednym wyrostkiem chwytnym a nie dwoma. Co ciekawe – słonie tak naprawdę chodzą na palcach jak baletnice! No i wyróżniają się różowymi plamami na skórze głowy.
Słonie w sierocińcu na Sri Lance
Słonie w Pinnawala
Największą atrakcją w sierocińcu jest codzienna kąpiel słoni w pobliskiej rzece Ma Oya. Odbywa się ona dwa razy dziennie i zaczyna od przemarszu słoni z terenu ich zamieszkania nad rzekę przez ruchliwą ulicę przy wstrzymanym ruchu pojazdów. Na drodze przemarszu stoją zachwyceni turyści, którzy z zapałem filmują i fotografują to widowisko. A potem słonie włażą do płytkiej rzeki i albo się w niej kładą, tak, że widać im tylko wyloty trąb, albo zbijają się w kupkę na środku nurtu, gdzie dosięga ich prysznic z sikawki. Niektórych szorują lub oblewają wodą ich opiekunowie i można się do takiej rozrywki dołączyć po opłaceniu pewnej kwoty, tylko trzeba się do tego przygotować wcześniej, ubierając się odpowiednio do takiej kąpieli.
Kąpiel słoni w rzece Ma Oya
Ale prysznic!
Niektóre zaś są bardziej rozdrażnione, czy niebezpieczne i te przywiązywane są za nogę do zakotwiczonego w wodzie łańcucha. Za to mają swoją osobistą obsługę.
Kąpiel słoni w rzece Ma Oya
Niektóre zwierzaki są odosobniane od reszty stada
Ten słoń jest przywiązany za nogę do łańcucha, ale ma za to własnego kąpielowego
Widowisko jest frapujące i ogląda się je w malowniczej scenerii. Można obserwować z brzegu albo tarasu restauracyjnego. A gdy nam się znudzi, można zanurzyć się w różnorodności ciuchów oraz okolicznościowych pamiątek, wśród których dominują drewniane figurki słoni. Ja kupiłam drewniane kolorowe puzzle ze słoniem mamą i dzidzią dla moich najmłodszych wnuków. Najciekawszym sklepem jest duży pawilon sprzedający nieprawdopodobne rzeczy produkowane z odchodów słoniowych – ponieważ w takiej kupie jest najwięcej niestrawionej zieleniny, więc po opracowaniu jej wysuszenia i obróbki można wyprodukować z niej prawie wszystko. Oczywiście ja też dałam się skusić i kupiłam notesik dla wnuczka zawierający papier czerpany produkowany… wiadomo z czego…
Sklepy dla turystów są zaopatrzene w ciekawe pamiątki i ładne ciuchy - to stroje jak makramowe dzieła
A jeden sprzedaje unikalne wyroby ze słoniowych odchodów.
Dambulla to jedno z najważniejszych miejsc kultu buddyjskiego na Sri Lance wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Pojechaliśmy tam prosto z Pinnawali, aby zwiedzić słynne świątynie z posągami Buddy usytuowane w pięciu skalnych grotach, z których pierwsza powstała już w I w. p.n.e. Kolejne świątynie powstawały na przestrzeni kilku wieków aż do XVIII.
Po drodze zatrzymaliśmy się w restauracji przy polu ryżowym, w której najedliśmy się pysznym jedzeniem. Skosztowałam zupy - krem z soczewicy a na talerz płaski naładowałam po trochu różnych rzeczy: były tam dzwonka grillowanej ryby, klopsy w sosie, kawałki innej ryby w panierce w sosie z pędami bambusa, wspaniały ryż z curry – jak ja nie lubię ryżu, to na Sri Lance mogłabym go jeść na okrągło - za każdym jest razem inaczej przyrządzony, kawałki pieczonego kurczaka (co ciekawe, tutaj tną mięso na małe cząstki sekatorami jak leci, więc sporo w nim drobnych kosteczek), duszone kawałki warzyw podawane al dente w sosie słodko – kwaśnym. Surowych warzyw na razie nie jadłam, by nie mieć problemów z nieznaną memu organizmowi florą bakteryjną w czasie podróży. Ale za to delektowałam się dojrzałymi w naturalnych warunkach owocami, które tu smakują znacznie lepiej niż te kupowane w Polsce. Na deser kupiłam sobie ginger bear, czyli sok imbirowy.
Pyszne jedzeie na Sri Lance w przydrożnej restauracji
Resztę czasu wolnego przeznaczonego na lancz spędziłyśmy na robieniu zdjęć okolicy – po polu ryżowym można było pochodzić, gdyż nie było podmokłe a obok znajdował się sklep ogrodniczy. Bananowce rosną tu tak jak u nas brzozy – po prostu na podwórku.
Pole ryżowe
Po dojechaniu do Dambulli trzeba było przejść kawałek przez lasek, podchodząc na górę, zwieńczoną płaską skałą. Po drodze zabawiały nas małpki, których tu jest zatrzęsienie. Makaki łaziły, ganiały się, iskały, pływały w sadzawce i można by na nie długo patrzeć. Chyba nie są tak rozpuszczone, jak małpki w Rio de Janeiro, które widziałam na szczycie góry z posągiem Chrystusa, gdyż nie napadały na ludzi, by porwać im jedzenie, czy podkraść się błyszczącego. Spotkaliśmy też psy, których na Cejlonie jest dużo – często są one bezdomne, ale łagodne i nie są głodne, gdyż Buddyści wierzą, że pies jest jednym z wcieleń Buddy. Nie robi się im więc krzywdy i karmi, chociaż, gdy już są chore, pomocy weterynaryjnej nie zaznają. Traktowane są więc znacznie lepiej niż w krajach arabskich, ale trochę gorzej niż w Turcji, gdzie psy też żyją dziko, karmiąc się tym co ludzie im rzucą lub resztkami z restauracji, ale są też pod regularną opieką weterynaryjną.
Rozkoszne makaki
Bezdomne psy
Podejście na górę jest przyjemne, gdyż idzie się w lekkim cieniu drzew, za to na szczycie słońce już nas prażyło. A tu trzeba się było okryć i zdjęć buty przed wejściem do kompleksu świątynnego. Dobrze, że mieliśmy skarpety, bo zarówno skała, jak i sztuczna igielitowa wykładzina, po której można było przejść, parzyły w stopy. Dopiero po pozostawieniu butów na stojakach można wejść przez niski budyneczek z kasą na większy dziedziniec kompleksu, który robi duże wrażenie – płaska, naga skała tworząca szczyt góry nachyla się jakby nad pawilonami, z których przechodzi się do kilku jaskiń.
Wejście do kompleksu z kasami
Wejście do pierwszej jaskini w Dambulli
Pierwsza jaskinia, którą odwiedzamy, wchodząc przez ozdobione reliefami wrota, to Dewadżara Vihara (Króla-Boga). Naczelne miejsca zajmuje tu 10-metrowy posąg odpoczywającego Buddy, wyrzeźbiony w jednym kawałku skały.
Wejście do jaskini Króla Boga
Reliefy przy bramie
Budda w jaskini Dewadżara Vihara
Druga jaskinia, największa ze wszystkich ,Maharadża Vihara (Wielkiego Króla) poprzez malowidła ścienne ukazuje historię wyspy oraz sceny z życia Buddy. W środku mrok rozjaśniają lampy, tak, że całkiem dobrze widać znajdujące się tu posągi i tworzące klimat malowidła umieszczone na stropie jaskini. Dominuje wielka postać leżącego Buddy. Pod ścianami stoją szeregi złotych posągów w różnych mudrach, czyli ułożeniu rąk przedstawiającym różne aspekty życia – na przykład ręka wskazująca na ziemię pokazuje sposób przekazania wymyślonego przez Buddę światopoglądu wszechświatowi – po dotknięciu ziemi cała jego filozofia spłynęła na wszystkie żyjące istoty.
Wejście do Maharadża Vihara
Duży posąg Buddy
Malowidła
Relikwiarz
Na dziedzińcu szeroko rozkłada swoje konary figowiec, wychodowany ze szczepki drzewa bodhi z Indii, pod którym medytował i doznał oświecenia Budda, gdy po latach spędzonych w dostatku, odkrył, że życie przynosi ze sobą cierpienie i śmierć. Siddhartha Gautama, bo tak naprawdę nazywał się książę urodzony około 560 p.n.e. na terenie obecnego Nepalu, swój przydomek Budda (oświecony lub przebudzony) otrzymał, gdy sfomułował filozofię jak uniknąć w życiu cierpienia i reinkarnacji (wędrówki dusz) a tym samym osiągnąć stan Nirwany. Nauka Buddy, czyli dharma mówi, że wszelkie cierpienie powstaje z przywiązania do ziemskich pragnień, także emocjonalnych, jak nienawiść, zazdrość, chciwość, pożądanie i duma. Nirwanę osiąga się, ucząc się, jak osiągnąć spokój umysłu
Na dziedzińcu przed jaskiniami posadzono
figowiec ze szczepki drzewa Buddy
oraz basen z kwiatami lotosu
Maha Alut Vihara (Wielka Nowa Świątynia) była mocno zatłoczona. Wśród turystów znajdują się pielgrzymi, którzy odwiedzają to miejsce w ramach pielgrzymki. Ci przynoszą naręcza kwiatów i składają je przed posągiem Buddy. Po ich spokoju i uśmiechach widać, że są wyznawcami buddyzmu.
Wejście do trzeciej jaskini
Wielka Nowa Świątynia
Złoty Budda
Ołtarz z kwiatami
Wchodziliśmy po kolei do pozostałych jaskiń - Paschima Vihara (Zachodnia Jaskinia) i Devena Alut Vihara (Druga Nowa Jaskinia) i tak naprawdę, po zobaczeniu pierwszych, gdzie człowiek zachwyca się malowidłami i rzeźbami, potem następuje przesyt. Nasze kościoły są znacznie ciekawsze i pod względem architektonicznym i pod względem wystroju, a tu są rzędy przyjemnie wyglądających postaci stojących, leżących lub siedzących w pozycji kwiatu lotosu… Niewątpliwie roztaczających aurę spokoju i harmonii, ale rzeczywiście nie wzbudzających w nas żadnych emocji - dla nas to tylko przejaw innej kultury.
Wejście do ostatnich jaskiń
W pozostałych świątyniach jest już skromniej
Ja w kompleksie świątynnym w Dambulli
Po opuszczeniu kompleksu przeszliśmy jeszcze koło olbrzymiego posągu Złotego Buddy i równie imponującej dagody, przechowującej jakieś relikwie.
Podróż do naszego nowego hotelu zajęła nam kilka godzin. Na cejlońskich drogach nie osiąga się dużych szybkości a poza tym trzeba uważać na słonie, które mogą wyjść na szosę. Żyją one bowiem z dżungli swobodnie. Co prawda wyznacza się dla nich ścieżki wędrówki omijające siedziby ludzkie, ale co roku jest sporo wypadków z udziałem słoni, które giną na drogach. Dwa tygodnie po naszym powrocie przeczytałam, że na Sri Lance wykoleił się pociąg po kolizji ze słoniem. Te duże zwierzęta mają kiepski wzrok i często nie zauważają przeszkody odpowiednio wcześniej, aby jej uniknąć. A z natury są takie duże, że nie mają też instynktu ratowania życia, który jest rozwinięty u mniejszych zwierząt. Czasem więc wpadają w pułapki zastawione przez rolników, gdy tratują ich pola. Z jednej więc strony słonie są chlubą Sri Lanki i są pod ochroną a z drugiej trzeba jakoś pogodzić interesy natury i ludzkie.
Zajechaliśmy do hotelu pod wieczór. Był bardzo ładnie i oryginalnie rozplanowany. Pokoje dla gości usytuowane zostały w domach otoczonych wodnymi kanałami, prawie ja w Wenecji. W basenach pływały wodne rośliny i złoto – pomarańczowe ryby. Tuż za pawilonami, za wysokim murem była dżungla. Od razu pomyślałam, że to trochę ryzykowne, gdyż może tygrys do nas nie przeskoczy, ale komary już tak. Cały teren parkowy pocięty był takimi kanałami, w jednym miejscu przy odkrytym basenie można było skorzystać z leżaków a na części trawiastej kwitły krzewy i drzewa, z których spadały nieustannie kwiaty – najbardziej zachwyciły mnie frangipani. Dlatego przez cały dzień snuli się po terenie sprzątacze i wielkimi grabiami oczyszczali trawę. Bardzo urocze miejsce. Ale komary rzeczywiście były. Następnego wieczoru (spędziliśmy tu bowiem 2 dni) pogryzły mnie, gdy siedziałyśmy na balkonach. Trochę się obawiałam, czy nie złapie jakiejś dengi, ale Kasia mnie uspokoiła, że nic takiego tu się nie zdarzało i rzeczywiście nie miałam potem żadnych objawów.
Kwiaty frangipani
Tuż po przyjeździe część z nas skorzystała z masażu ajurwedyjskiego. Najpierw oczywiście mieliśmy pogadankę na temat medycyny ajurwedyjskiej, potem wypytywała o nasze dolegliwości pani „doktor”, a potem i tak każdy miał taki sam masaż. Można było sobie wybrać siłę nacisku i czy chcemy masaż całego ciała razem z głową. Ja na początku miałam opory, ale potem zgodziłam się i nie żałuję – było to całkiem przyjemne doświadczenie. Mnie przypadła jako masażystka prześliczna dziewczyna i powiedziałam jej to. A jej koleżanka stwierdziła:
„- Pani też jest piękna”.
Rozbawiło mnie to i mówię:
„- Ładna to ja byłam, ale tak z pół wieku temu”
Tak więc, jak widać, pojęcie urody jest względne – potwierdziły to słowa jednej z masażystek powiedziane ze smutkiem, że ona jest czarna. Podobno wśród Lankijek istnieje zjawisko obsesji dotyczące wybielania się, a przecież mają taka ładną skórę…
Tu poddałam sie masażowi
Freski w pawilonie ajurwedyjskim jak w Pompejach
Masażystka powiedziała mi, że jestem piękna, jeszcze przed zabiegiem. To co dopiero po zastosowaniu ajurwedyjskiego kremu?
Pałac królewski w Polonnaruwie
i park słoni w Minnerija