Rano przychodzi czas na pożegnanie Serengeti. Ostatni rzut oka na widok sawanny z tarasu i skoro świt wyjeżdżamy. Przed nami znowu kilkaset kilometrów, z czego około 200 do granicy parku narodowego. Będziemy więc mieli jeszcze szansę na obserwację zwierząt, ale jedziemy już z opuszczonym dachem i kierowca niezbyt chętnie zatrzymuje się na robienie zdjęć.
Ostatnie spojrzenie z tarasu na Serengeti
Wkrótce po opuszczeniu lodgy trafiamy na hienę, która najpierw kryje się w trawach a potem biegnie wzdłuż drogi przed naszym samochodem. Hieny mają niezgrabny chód, gdyż tylną cześć ciała (zadek po prostu) mają niższą od reszty a ogon z reguły opuszczony, jak pies, który się boi, więc sprawiają wrażenie, jakby wiecznie uciekały. Ale samo zwierzę, przynajmniej to, które widzimy, wygląda całkiem sympatycznie: okrągłe, bystre oczka, okrągłe futrzaste uszka i cętki na grzbiecie. Kilka kilometrów dalej spotykamy drugą hienę a przy samym poboczu zauważamy jamę z malutką hienką. Widok nie jest chyba tak powszechny, jako że nasz kierowca zatrzymuje się bez protestu a dzidzia patrzy na nas zdziwiona. Jest śliczna, jak wszystkie małe zwierzątka – taki puchaty szczeniaczek.
Hiena
Mała hiena
Jedziemy dalej przez prawie pusty step, na którym widzimy antylopy topi, aż trafia nam się kolejne ciekawe spotkanie. Duży słoń zatrzymuje nas na chwilę, demonstrując nam sie z różnych stron, dopóki nie odchodzi, kryjąc się w zaroślach.
Antylopy topi
Antylopy topi
Słoń samotnik
Przy żyrafach Chili już nie chce się zatrzymać, ale prosimy go o to. Sami też dysponujemy, że podniesiemy dach, aby zrobić dokładniejsze zdjęcia. To takie wdzięczne stworzenia. Mimo swojej wielkości sprawiają wrażenie łagodnych i pełnych gracji. Mijamy je kilkakrotnie.
Spotykamy żyrafy
Mijamy też rodzinkę słoni, ale nie zatrzymujemy się już przy nich.
Rozumiem, że mamy ograniczony czas, ale żałuję tego. W ogóle Chili jakby się spieszył, pędzi drogą, wpada w boczną, mniejszą ścieżkę, po której też gna ile sił. Po chwili zatrzymujemy się i zawracamy. O co chodzi, zgubiliśmy drogę? Chili nie odpowiada, tylko cały czas z kimś gada przez radio. I wtedy dociera do mnie, że po prostu na coś polujemy! Po jakimś czasie tej zawrotnej pogoni po wertepach, widzimy w szczerym polu kilka stojących dżipów. Podjeżdżamy do nich już powoli i po cichu. I cóż my tu widzimy?!?
Leopard!!! W wysokiej trawie, tak że widać mu tylko łeb i grzbiet, odwrócony do nas tyłem stoi piękny, cętkowany wielki kot. Nie zwracając uwagi na ludzi, zapatrzony w step, z lekka drgającym, podniesionym ogonem, stoi przez kilka minut i węszy. Jest wspaniały. Niezbyt duża głowa z małymi, czujnie nastawionymi uszami, sprężyste, przepięknie ubarwione ciało. Cała jego postawa wskazuje, że zajęty jest tropieniem zwierzyny. Ludzie w tych wielkich pudłach jakby dla niego w ogóle nie istnieli!
Lampart
Lampart wypatruje zwierzyny
Po chwili odchodzi i chowa się w trawach, wzbudzając tym w nas westchnienie zawodu. Ale on wspina się na pobliskie wielkie drzewo ( jak lekko i sprawnie on to robi) i kładzie się na konarze. Więc znowu aparaty i kamery w dłonie, a lampart leży zwrócony tyłem do nas, jedna noga zwisa mu nonszalancko, po chwili również druga. I patrzy w step. Po kilku minutach tej sielanki zeskakuje lekko i odchodzi dalej od nas.
Lampart wspina się na drzewo
Pantera usadawia się na konarze drzewa...
gdzie ma wspaniały punkt obserwacyjny
No, mieliśmy niespodziankę. Dziękujemy kierowcy i darowujemy mu już te żyrafy i słonie, gdyż faktycznie nie zdążylibyśmy upolować pantery. Lamparty trudno zobaczyć, gdyż z reguły w dzień śpią (jak wszystkie koty), często na konarach drzew a polują w nocy. Są bardzo zwinne i skoczne. Potrafią skakać do 6-8 metrów i wciągać upolowaną zwierzynę na gałęzie drzew. I podobno unikają spotkań z ludźmi. Mamy więc wielkie szczęście, że udało nam się go zobaczyć i tym samym upolowaliśmy 4-tego zwierzaka z wielkiej piątki. Chwalimy Chili a on zadowolony jest, że zrehabilitował się za wczorajszy dzień.
Prawda, że ten lampart (pantera, leopard) jest pięknym kotem?
Dalej jedziemy już bez przeszkód. Widzimy gazele Granta, olbrzymie stada zebr, pasące się gnu pręgowane, gdzieniegdzie gazele Thomsona.
Drzewo kiełbasiane
W niektórych czesciach Serengeti stada zebr ciągną się aż po horyzont
Zebry zawsze są wdzięcznymi modelkami
Stada gnu
Gnu pręgowane
Zwinne gazele Granta
Brykające topi i czujne gazele Thomsona
Zatrzymujemy się na chwilę przy dużym ptaku z pękiem piór zwisających z tyłu głowy jak kucyk. To drop olbrzymi – najcięższy żyjący współcześnie ptak latający.
Drop olbrzymi
Docieramy do punktu informacyjnego, od którego dwa dni temu zaczynaliśmy zwiedzanie Serengeti. Korzystam z tego, że jest tu również sklepik i kupuję okolicznościowe T-shirt-y dla syna i męża ze napisanym na nich słownikiem najważniejszych słów w językach swahili i angielskim. Są też nazwy zwierząt, charakterystycznych dla Serengeti, jak simba – lew, duma - gepard, nyani - małpa, tembo - słoń, punda millia - zebra.
Dla siebie kupuję piękną parkę Masajów - rzeźby wykonane w ciemnym drewnie z pokolorowanymi strojami, tarczą obronną u mężczyzny i koralikami zawieszonymi na szyi kobiety. Zawsze podobały mi się te rzeźby, gdy widywałam je w Polsce w sklepach z afrykańskimi dziełami sztuki.
Kolejny spotkany pan Mwanza Flat-headed Agama ma najbardziej czerwone ubarwienie ze spotkanych przez nas jaszczurek - chyba jest bardzo podniecony...
Dzień IV - safari po Ngorongoro
Powrót do strony o Kenii i Tanzanii
Powrót do strony głównej o podróżach