Z Jaremczy wyruszaliśmy na ciekawe wycieczki na połoniny Czernohory z miejscowym przewodnikiem Saszą, który prowadził nas czasami poza wytyczonymi szlakami. Chodziliśmy z nim po dzikich i malowniczych (oraz błotnistych) ścieżkach Czernohory, która generalnie przypomina nasze Bieszczady, ale w dużo większej skali. Ze szczytów o wysokości polskich Tatr widać było dookoła tylko góry, połoniny i lasy. Ludzi spotkaliśmy jedynie w ruinach polskiego przedwojennego obserwatorium na Popie Iwanie i byli to oczywiście Polacy.
Pięciogodzinna trasa prowadziła ze schroniska "Zaroślak" na najwyższy szczyt Ukrainy - Howerlę (2058 m n.p.m.)- wycieczka całkiem łatwa, choć oczywiście wysokość 2000 m trzeba było osiągnąć. Na szczycie syn próbował złapać chmurkę...
Czernohora
W drodze na Howerlę
Na szczycie Staś łapie chmurkę
Całodzienna trasa przez główne pasmo Czernohory zaczynała się od podejścia. Później wędrowaliśmy kilka godzin główną granią Czernohory przez połoniny z ładnymi widokami na obie strony i wyraźnie widocznymi niżej piętrami kosodrzewiny i świerkowych lasów. Czasami w dole zalśniło jeziorko okresowe. Tak osiągnęliśmy kilka szczytów: Ponyżewski, Dancerz, Turkuł aż doszliśmy do charakterystyczntch skałek Kozłów i Szpyci. Ze Szpyci rozciąga się znakomity widok na szeroką dolinę polodowcową.
Nasza młodzież na jednym ze szczytów Czernohory
Odpoczynek na połoninie; Skałki Kozłów
Szpyci z pięknym widokiem na
doline polodowcową
Ze Szpyci schodzilismy w dół koło Jeziorka Niesamowitego ładną ścieżką poprowadzoną przez kosówkę. Niestety po ulewnych deszczach - bardzo błotnistą. Po drodze zdolne obie mamy rozwaliły sobie nogi na tym samym konarze drzewa, który rozłożył się, jak zasadzka, w poprzek ścieżki. Na szczęście potem pokonywaliśmy kilka potoczków, w których można było napić się, zmyć część błota i dodatkowo poćwiczyć zmysł równowagi, przechodząc na drugą stronę po kamieniach i śliskich, ruszających się balach. Dotarliśmy na sam dół do Zaroślaka, idąc na przełaj przez liliowo kwitnącą łąkę.
Mamy demonstrują rozwalone nóżki Ablucje w potokach
Ćwiczenie ekwilibrystyczne przy przekraczaniu potoków
Staś w liliowych kwiatach
Na drugą całodzienną wycieczkę podjechaliśmy busem do Dżembroni - z pewnymi emocjami, gdyż rwąca rzeka podmyła trasę i ledwo, ledwo zmieściliśmy się na drodze, wolniutko przesuwając się wzdłuż spienionego nurtu. Po opuszczeniu wioski dotarliśmy do bacówki, gdzie można było oddać się konsumpcji typowego huculskiego bundza i oscypków a potem wspinaliśmy się w górę wzdłuż potoku do małych wodospadów, gdzie był kolejny postój na kanapeczki.
Postój na kanapki przy wodospadzie
Gosia pomaga mamie przejść przez potok
Podejście przez kosówkę od strumienia w górę na połoninę okazało się torem przeszkód, którego głównym elementem było nieprawdopodobne błoto. Aby nie zostać wessanym przez niego, trzeba było omijać stromą ścieżkę i przedzierać się przez krzaki, a co poniektórzy wyczyniali przy tym dziwne harce...
Po pokonaniu błocka otworzyła się przed nami piękna hala, okraszona kosodrzewiną i skałkami w stylu sudeckim.
Na wysokości około 2000 m osiągnęliśmy połoninę...
 
i skałki
Idąc połoninami w kierunku Popa Iwana mogliśmy obserwować zarysy obserwatorium astronomicznego, aby wkrótce znaleźć się pod jego murami. Polskie obserwatorium oddano do użytku w 1939 r, więc krótko pełniło swoją rolę. Rosyjscy komuniści nie byli zainteresowani jego wykorzystywaniem, toteż praktycznie od razu zaczęło popadać w ruinę.
W tle za mani Pop Iwan z majaczącym we mgle obserwatorium
Zrujnowane polskie obserwatorium na Popie Iwanie
Później przeszliśmy z Popa Iwana na Smereka w dużej mgle i mżawce, żałując, że nie mamy lepszej widoczności ze względu na ciekawe skałki, po których prowadziła droga.
Skałki na Smereku
Tu już Czernohora nas nie pieściła...
Wróciliśmy do Dżembroni do busa wychłodzeni i głodni, ciesząc się, że w domu czeka na nas kolacja i ruska bania, do skorzystania z której gorąco zachęcali nas nasi uraińscy gospodarze.
W drodze powrotnej z Czarnohory do Polski zatrzymaliśmy się jeszcze w Drohobyczu, aby zobaczyć kolejne ślady polskości tych ziem: kolegiatę gotycką ze stojącym opodal pomnikiem Kopernika oraz zwiedzić unikalną cerkiew z XVII w. Unikalną ze względu na to, że jest to cerkiew piętrowa - w jednym budynku pod okrągłą kopułą mieszczą się dwie cerkwie dwóch obrządków, jedna na dole a druga na górze. Podobno funkcjonuje to sprawnie i zgodnie, a w dodatku sam budynek z trzema przysadzistymi kopułami, przypominającymi baby ruskie, jest bardzo malowniczy i tworzy harmonijną całość.
W Drohobyczu
Piętrowa cerkiew w Drohobyczu
Niestety zabrakło nam czasu, aby zwiedzić dom, w którym urodził się Bruno Schulz.
Następny spotkany na naszej powrotnej drodze Sambor posiada kilka interesujących zabytków: remontowany obecnie kościół rzymskokatolicki; dawny polski barokowy kościół, zamieniony na cerkiew greckokatolicką do tego stopnia, że stary barokowy ołtarz został zasłonięty przez nowy ikonostas oraz malowniczą drewnianą XV - wieczną cerkiew krytą gontem i otoczoną zapomnianym kamiennym cmentarzem.
Samborskie kościoły
Sambor - przed cerkwią
Chwila zadumy przed drewnianą cerkwią...
i na prawosławnym cmentarzu
Krótkie wizyty w Drohobyczu i Samborze zakończyły nasz pobyt w krainie hucułów u źródeł Prutu a jednocześnie na ziemiach niegdyś polskich, nierozerwalnie związanych z naszą historią i kulturą i wspominanych z sentymentem przez miliony dawnych kresowian.
Powrót do strony głównej o podróżach