Po śniadaniu odbyliśmy autokarem krótką przeprawę promową z Fodnes do Manhaller przez najdłuższy i najgłębszy fiord Norwegii Sognefjord (ok. 204 km długości i 1300 metrów głębokości), aby potem przejechać malowniczą drogą w południowo – zachodnim kierunku do największego lodowca na kontynencie europejskim – Jostadalsbreen, obejmującego prawie 500 km kwadratowych.
Przeprawa promowa przez fiord
Deszczowe góry
Padało trochę, co nie sprzyjało naszym dobrym humorom, bo liczyłyśmy na piękne widoki i krótki spacer.
I widoki rzeczywiście były ładne, jak to w górach a po przyjeździe na miejsce okazało się, że aura się nad nami zmiłowała i deszcz ustał.
Stanęliśmy na parkingu nad jeziorem, które okazało się być morenowym, utworzonym przed czołem odłamu lodowca. Jeszcze go nie widziałyśmy, ale przeprawiliśmy się krótko łodzią przez jezioro na jego drugi brzeg i stamtąd prowadziła pod górę trasa po polu glacjalnym do Nigardsbreen, jednego z jęzorów lodowcowych. Dosyć dawno zostało ono pozbawione firnu, gdyż porosło krzakami, co urozmaicało nam malowniczą trasę, a w miarę wspinaczki doszliśmy do wyszlifowanych buł skalnych, po których zabawnie się podchodziło aż do czoła lodowca, przekraczając po drodze po mostku potok fluwialny.
Jezioro polodowcowe
Oferta przeprawy łódką na przedpole lodowca
Przystań na jeziorze polodowcowym
Jezioro na przedpolu lodowca
Malowniczy szlak do lodowca Jostadalsbreen
Na przedpolu lodowca w Norwegii
Wyszlifowane skały
Grażynie wycieczka się podoba
Wspinaczka do czoła lodowca
Malownicza trasa
Trasa na lodowiec Jostadalsbreen -
taki ładny szlak... W trakcie podchodzenia pod górę robiło się coraz cieplej. Ostatnie zdjęcie - ja przed czołem moreny
Już widać jęzor lodowca
Lodowiec spływał spokojnie z góry szaro-niebieską serpentyną. Jego czoło popękane było szczelinami, ale morena czołowa nie zaznaczała się jakoś szczególnie.
Lodowiec i potok fluwialny
Ale pięknie!
Morena czołowa
Widziałam już lodowce większe (jak na Islandii, bo tu był widoczny tylko jeden jęzor z kilkudziesięciu), bardziej majestatyczne i spektakularne (Patagonia), z wyraźniej zaznaczonymi cechami glacjalnymi (Aletsch w Szwajcarii), ale ten ujął mnie tak malowniczą i kolorową scenerią. Bardzo przyjemnie spacerowało się po jego łagodnym przedpolu.
Spacer przez piękny teren poglacjalny
Jeziorko pod lodowcem Nigardsbreen
Gdy dotarliśmy z powrotem do łódki, która przewiozła nas na przystań koło parkingu i wsiedliśmy do autokaru znowu zaczął padać deszcz – ale mieliśmy szczęście, że okienko pogodowe trafiło akurat na nasz mały trekking do lodowca!
Docieramy znowu do łódki
Po wizycie pod Nigardsbreen nasza trasa prowadziła przez najwyższe pasmo górskie Norwegii - Joutunheim. Pojechaliśmy narodowym szlakiem turystycznym Sognefjell, który w najwyższym punkcie osiąga wysokość 1 434 m n.p.m. i prezentuje panoramę ośnieżonych szczytów górskich. To znaczy tak jest przy dobrych warunkach pogodowych. My mieliśmy deszcz i mgłę i praktycznie nic nie widzieliśmy z malowniczej górskiej panoramy. Zatrzymaliśmy się też tylko w jednym miejscu na płaskowyżu, gdzie w pobliżu częściowo przysypanych śniegiem gołoborzy i jeziorek był punkt widokowy z „oknem trolla”. Wiatr, zimno i zacinający deszcz skutecznie nas z tego miejsca przegonił.
Norwegia...
Góry Joutunheim
Było zimno jak diabli...
Ja jako żona trolla, czyli huldra; ale halny ;)
W dolinie w miasteczku Lom było już znacznie przyjemniej. Zatrzymaliśmy się tam by zwiedzić jeden z unikalnych kościołów słupowych, których kiedyś było wiele w Norwegii. Ten ma granitowe fundamenty z XII wieku a nawa główna wzniesiona jest na wolnostojących belkach. W XVII wieku świątynię przebudowano a prezbiterium i ambonę ozdobiono rzeźbami, które zachwycają do dziś. Tak charakterystyczne dawniej dla kościołów norweskich zdobienia drewnianych kalenic w kształcie smoków są stylowym unikatem.
Lom
Lom - urocze miasteczko ze wspaniałym zabytkiem
Norweski kościół słupowy w Lombr
Piękne wnętrze kościoła z unikalną polichromią
Rzeźbiona ambona
Kościół jest bardzo fotogeniczny a jego drewniana bryła, składająca się z wielu kaplic, przybudówek i dachów oglądana z perspektywy nagrobków z dawnych wieków nakłania do refleksji.
Jechaliśmy dalej w kierunku południowo – wschodnim, napotykając kolejne pasmo górskie. Sprawiało ono mniej odludne i dzikie wrażenie i rzeczywiście, po podjeździe na szczyt trasy w okolicy Vinstra okazało się, że tym razem nocujemy w ślicznym miejscu na terenach trekkingowo - narciarskich. Spod werandy hotelu, który bardziej przypominał schronisko, roztaczały się ładne widoki w dół (mgła się już trochę przerzedziła) na hale z wyciągami narciarskimi. A kiedy usłyszałam dzwoneczki owiec poczułam się swojsko, jak w polskich Beskidach.
Norweskie Beskidy - Vinstra
Kolacja była dobra a i spało się na tej wysokości całkiem smacznie, tylko rano trzeba było wcześnie wstać, gdyż czekało nas sporo kilometrów do stolicy. Zjazd z góry znowu dostarczył nam sporo emocji za sprawą owiec, które rozłożyły się na środku drogi i ani myślały ustępować miejsca samochodom. Jedna z nich, oczywiście tuż za ciasnym zakrętem, leżała razem z dwojgiem dzieci i koła autokaru minęły ich o włos. O mało nie dostałam zawału. Nie wiem, o co chodziło tym owieczkom, być może leżały na asfalcie, gdyż już wysechł z porannej rosy, podczas gdy trawy na łące były jeszcze mokre. W każdym razie, jeżdżąc po norweskich górach, trzeba mieć nerwy jak postronki…