Przez pryzmat lat

baner górny

Kronika domu szczęśliwych kotów

Jesień 2013     Genialny wynalazek

Mimo pięknej, ciepłej, letniej pogody Amaretto wcale nie wyzdrowiał do końca. W końcu uznałam, że infekcja sama nie minie i należy zastosować antybiotyk. Dostałam od weterynarza lek i kropelki do oczu. Faszerowałam kota tym antybiotykiem przez 3 tygodnie i nic. Co prawda, z uszkiem już wszystko w porządku, ale oko ciągle mu łzawi. Być może zakroplenie oczu pomogłoby, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Amaretto warczy na mnie, gdy zbliżam się do jego pyszczka a ja boję się jego zębisk. Próbowałam to zrobić, gdy kot śpi, czekając na sytuację, gdy będzie leżał na boczku z chorym okiem wystawionym do góry. Kilkakrotnie skradałam się do niego, ale gdy tylko dotykałam powieki, aby ją rozszerzyć, kot obracał się lub wstrząsał głową, tak że lek leciał na futro albo moją rękę, tylko nie do oka. Wcale nie jest łatwo dokonać takiej sztuki. Próbowałyśmy również zrobić to razem z córką – Asia trzymała kota, a ja rozszerzałam mu powiekę, ale Amaretto tak mocno ją zaciskał, że niewiele leku dostało się do środka.

Amaretto rozwalony   Amaretto rozwalony
Pozornie dobre do zakropienia oka i jakże wdzięczne pozycje snu Amaretta

Wtedy na pomoc znowu przyszedł mi weterynarz. Pożyczył mi do domu ochraniacz na kota. Genialny wynalazek! Uszyty z mocnego drelichu z zamkiem błyskawicznym wzdłuż ochraniacza, rzepami i otworkiem na łepek i rozpinanym małym otworkiem w okolicach kociej łopatki. I wreszcie się udało. Wkładałam Amaretta do ochraniacza, jak do koszyka, zapinałam rzep dookoła szyi a potem rzepy na grzbiecie i kot głupiał. Zamknięty w ciasnym ochraniaczu, tak że wystawał mu tylko główka, bezwolnie leżał rozpłaszczony, zwiotczały i nawet nie próbował się uwolnić. Wtedy obracałam kota, kładąc go na boku chorym oczkiem do góry, rozszerzałam mu powiekę i wkrapiałam płyn. Trzeba było tylko po tym szybko rozpiąć mu rzepy, gdyż natychmiast kot odzyskiwał energię i wyszarpywał się z powijaków. Za pierwszym razem uciekł mi z powiewającą za nim płachtą ochraniacza, gdyż nie dość szybko uwolniłam mu szyję, ale potem opanowałam tę metodę do perfekcji. I oko po tygodniu stosowania kropli udało się wreszcie wyleczyć.

Ale ze względów, które opiszę wkrótce, dopiero po miesiącu odniosłam ochraniacz do weterynarza, powodując jego, delikatnie mówiąc, niezadowolenie. Ten przemiły pan przywitał mnie okrzykiem: „Ja panią zabiję! Ja panią uśpię! Cały miesiąc! Poszedłbym już dawno do pani, gdyby nie to, że zapomniałem numeru domu. Pani szczęście, że nie był mi w tym czasie potrzebny i jakoś sobie poradziłem bez niego”. Sumitowałam się bardzo i, żeby rozładować atmosferę, zachwalałam urządzenie, tak jak na to zasługiwało a weterynarz tak się rozpogodził, że obiecał poszukać takiego ochraniacza dla mnie. Niestety, okazało się, że nigdzie nie można go zdobyć. Ten jeden był prototypem, przyniesionym w celu przetestowania przez jakąś znajomą. Taki wspaniały wynalazek i nikt go nie produkuje! Aż chciałoby się zaapelować: Kto wyprodukuje więcej takich rewelacyjnych Ochraniaczy dla Kota a w zasadzie Ochraniaczy przed Kotem?

Listopad 2013     Uzdrawiające karesy Redsiny

Amaretto
Amaretto asystujący przy jesiennych porządkach

Przyszła kryska na Matyska. Wreszcie choroba dorwała mnie. Tydzień przed Wszystkimi Świętymi robiłam porządki jesienne w ogródku, ściągając przy pomocy grabi pożółkłe igły z sosny i nagle... łup. Ledwo dowlokłam się do huśtawki. Kamień, który hodowałam w nerce od 20 lat postanowił mnie opuścić i unieruchomił mnie na kilka godzin. Gdy nie pomogły leki rozkurczowe i leżenie pod kocem z termoforem, postanowiliśmy pojechać do lekarza. Oczywiście był to sobotni wieczór, więc mogłam jechać tylko do prywatnej przychodni a tam nastałam się w kolejce do lekarza, który skierował mnie na ostry dyżur do szpitala. Tam znowu (cały czas z bólami) poczekałam na przyjęcie około 3 godzin i kiedy wreszcie zrobiono mi rtg, który wykazał kamień w przewodzie tuż pod nerką, poczułam się już na tyle dobrze, że chciałam wracać do domu. Ale lekarz nalegał, żebym została w szpitalu, gdyż kamień był według niego zbyt duży, aby mógł zejść sam i było niebezpieczeństwo, że zatka mi przewód. Tak więc wylądowałam w szpitalu na 4 dni i wyszłam z niego po zabiegu, po którym kamień znalazł się z powrotem w nerce, gdyż uciekł lekarzowi spod lasera. Uzbrojono mnie więc w dren w przewodzie moczowym i skierowano na zabieg rozbijania kamienia, na który czekałam tylko tydzień (to cud – we wszystkich szpitalach terminy były po nowym roku, a w Szpitalu Bielańskim – po tygodniu). Potem znowu minął tydzień, gdy zrobiono mi rtg kontrolnego i następne dwa, gdy czekałam na wizytę u lekarza prowadzącego w celu wyjęcia drenu. Trwała więc ta zabawa przeszło miesiąc i po rozbiciu kamienia a przed wyjęciem drenu czułam się źle. Zostały mi po tym zabiegu dwa małe kamyki, ale też ok 3 mm złogów rozpuściło się na piasek i chyba te resztki zapychały mi ujście z nerki, gdyż każde moje dłuższe wyjście na zimno kończyło bólem nerki lub pęcherza. I najlepiej wtedy czułam się pod kocem. Tak więc przez ostatnie tygodnie prowadziłam po pracy tryb życia kanapowy, z czego bardzo cieszyła się Redsina.

Redsina przy kominku    na kocu
W czasie choroby nie ma to jak "cichy kąt, ciepły piec" i... kot z kocem

słodka Redisna



    A mnie też było bardzo dobrze z grzejącym mnie kotem. Redsina jako ciepły kompres jest niezastąpiona. Nie dość, że ma gęste, puchate futro, to jeszcze sama jest obszerna (no, gruba po prostu), więc leżąc mi na biodrze, z nóżkami zwieszającymi się z obu stron, wygrzewała mi zarówno brzuch jak i plecy. A do tego te wspaniałe pomruki... Czysta rozkosz. Czytałam gdzieś, że kot mruczy, aby podnieść sobie poziom endorfin. Nie wiem, czy tak jest, ale mnie na pewno podnosi to poziom zadowolenia ( a podobno działa też pozytywnie na stan ludzkiego kośćca).

Czy może być coś przyjemniejszego, niż mruczenie kota? Może. Jeszcze przyjemniejsze jest mruczenie i jednoczesne łaszenie się kota. Redsina jest w tym mistrzynią. Gdy leżę w łóżku, włazi na mnie i ociera się mordką o moją twarz i szyję, wymrukując przy tym całą kocią litanię. Potem następuje dokładne wylizywanie mojej koszuli i udeptywanie łapkami moich ramion, co jet wspaniale relaksującym masażem z elementami peelingu (pazurki ma ostre, aby mogła ratować się ucieczką na płot w czasie spacerów). Następnie kotka wybiera sobie gniazdko do spania, zwijając się w kłębek na moim brzuchu lub podołku, albo, dokonując ekwilibrystycznych sztuczek, mości się na moich biodrach, gdy kładę się na boku. Wygrzewa mnie wtedy lepiej niż termofor. A gdy już nie mogę wytrzymać tych kocich zabiegów fizjoterapeutycznych w powodu gorąca, czy słodkiego ciężaru, jakim Redsinka mnie obdarza, poruszam się, a wtedy kotka schodzi ze mnie i kładzie się obok. Czasem tym miejscem jest poduszka tuż nad moją głową, co powoduje, że śpię jak w futrzanej czapce i pewnie pozytywnie wpływa też na lepsze ukrwienie mózgu i ubarwienie sennych majaków. A o czym w takiej sytuacji śni się najlepiej? O sennych kotach :)

Redsina terapeuta
Mrucząca Redsina - terapeuta i kaloryfer w jednej osobie

Grudzień 2013     Wyszło szydło z worka, czyli genetyczne uwarunkowania kociej natury

Pisałam na wiosnę o kocie, który parę razy pokazał się w naszym ogródku, kocie ze zdeformowanym uchem. Na jesieni Oklapnięte Uszko zaczął nas odwiedzać częściej a ja, powodowana współczuciem, zaczęłam wynosić mu jedzenie. W zasadzie to współczucie było w ogóle niepotrzebne, gdyż kot od ok. dwóch lat karmi się u Sąsiadki, która przed swoim domem regularnie zostawia jedzenie dla rodziny Metaksy i nie wygląda na głodnego. A ucho miał takie zawsze, odkąd go znamy. Ale żal mi się zrobiło – stała na tarasie taka bida z kalekim uszkiem i patrzyła do środka pokoju, pomiaukując czasem cichutko. Więc zaczęłam go karmić, myśląc o nadchodzącej zimie.

kocia bida    czekanie na jedzenie
Oklapnięte Uszko - kocia bida, czekająca na jedzenie

Oklapnięte Uszko należy do typu kotów nigdy nienażartych. Stał więc na tym tarasie godzinami, nawet wtedy, gdy brzuch miał wyraźnie zaokrąglony. Ale nikomu nie przeszkadzał. „Taka ciapa” - mówiłam domownikom, „Wszystkie koty przechodzą koło niego obojętnie, nawet niewysterylizowane samce. A on je wszystkie przepuszcza, żebrząc o te jedzenie. Niech więc stoi.”

Uszko    Oklapniete Uszko z języczkiem    czekanie
"Jestem ciągle głodny! Dajcie jeszcze!"

Po krótkim czasie Oklapnięte Uszko tak przyzwyczaił się do stołówki, że przybrało już to formę okupacji tarasu. Szybko też nabrał do nas zaufania (znak, że jednak nie jest dzikim kotem i gdzieś ma lub miał dom) i nabrał zwyczaju łaszenia się o rękę, która mu sypała jedzenia do miski. Często tak natrętnie, że nie byłam w stanie trafić chrupkami do miseczki, gdyż kot trącał moją rękę i jedzenie rozsypywało się dookoła. Wtedy też przyjrzałam mu się dokładniej. Ma już swoje lata, sądząc z pojedynczych siwych włosów. Na główce pod futrem widać ślady po dawnych zranieniach. A uszko w połowie małżowiny zagięte i jakby przyrośnięte do głowy, ale obecnie zdrowe. I generalnie wygląd podobny do Zbója, który żył za czasów Łobuza. Może więc jego potomek, a może potomek pierwowzoru Oklapniętego Uszka, który przychodził do nas czasami po tym, jak Zbój przestał się już u nas pojawiać. W każdym razie widać rodzinne podobieństwo. Tyle, że Zbój był kocim bandytą, który żadnemu innemu kotu nie przepuścił. Poznałam go, gdy jeszcze żył Łobuz, jak zwarły się ze sobą na naszym ogródku. Łobuz bronił swojego terenu przed intruzem a Zbój przyszedł się napić wody z oczka. Potem kilkakrotnie interweniowałam i odganiałam kota, tym bardziej, że Zbój wyglądał okropnie i bałam się, że gryząc Łobuza, zainfekuje go jakimś paskudztwem. Głowa Zbója była jedną wielką rozpulchnioną od ropy banią. Uszy wiecznie zaropiałe i naderwane. A gonił wszystkie koty, jakby mu nic nie dolegało.

portret Zbója
Portret Zbója

Gdy Łobuz zaginął i na jesieni zaczęły się zimne dni, postanowiłam podleczyć Zbója. I ten koci bandyta okazał się przemiłym kotem dla ludzi. Pozwalał zrobić ze sobą wszystko: przemyć ranę rivanolem, wycisnąć ropę. W mroźne noce urządzałam mu spanie w zamkniętym pokoju na szmatkach, które potem wyrzucałam, gdyż często sączyło mu się z ran. Po jakimś czasie wyleczyłam Zbója z ropni, tylko jego głowa została na zawsze poorana bliznami. Wtedy Zbój przychodził do nas już także w celach towarzyskich. Czasem asystował przy naszych obiadach. Stawał grzecznie przy stole na dwóch nóżkach i prosząco wyciągał łapkę po jedzenie. Ale nie był nachalny. Rozczulało nas to i rzucaliśmy mu kawałki naszego jedzenia. Ale Zbój potrafił też czasem zahaczyć pazurkiem o jakiś kąsek i ściągał go na ziemię. I jadł wszystko, nie pogardził też ziemniaczkiem, czy marchewką.

głowa Zbója    paszcza
Różne oblicza Zbója: postrach kotów

słodki Zbój    Zbój śpi
i słodki, domowy kotek

Zbój

potomek Zbója



    Tak więc Oklapnięte Uszko przypominał nam Zbója, ale charakter miał zgoła zupełnie inny. Czy taka ofiara losu może być potomkiem Zbója, słynnego kociego mafiosa? Tak zastanawiałam się do niedawna. Aż tu kilka dni przed Bożym Narodzeniem, mąż mówi do mnie.
„- Oklapnięte Uszko bije kotki łapą”
„- Niemożliwe. On? Ta ciapa?”
„- No tak, widziałem jak Metaksa wychodziła z domu a on przywalił jej łapą w zadek”.

Zaczęłam więc obserwować gościa. Oklapnięte Uszko jak zwykle okupywał taras, stojąc przy samych drzwiach i czekał na kolejną porcję jedzenia. A kotki, które do tej pory w ogóle nie zwracały na niego uwagi i siadały koło niego, czekając na wpuszczenie do domu, omijały go teraz szerokim łukiem. Gdy otwierałam drzwi, przelatywały koło niego nerwowo o on faktycznie poganiał je łapą.

Następnego dnia usłyszałam charakterystyczne wycie, którego nie słyszałam już dawno. Na schodach stały nastroszone koło siebie Bandżo i Oklapnięte Uszko. Złapałam najbliższego kota, skłaniając go do zejścia z innej strony.
    Za to Buzuczek uciekł z tarasu, gdy zobaczył na nim wiadomo kogo. Myślałam, że dam im jedzenie na dwóch miseczkach. Ale gdzie tam. Zanim Buzuki namyślił się, żeby podejść do swojej miski, Uszko już zjadł swoją porcję i poleciał do jedzenia Buzuczka. Musiałam wynieść Oklapnięte Uszko na drugą stronę domu, aby Buzuki mógł wejść do środka.
    A wczoraj widziałam taką scenę. Amaretto, ignorując nowego kota, wychodził z domu, a wtedy Uszko pobiegł za nim i przywalił mu łapą po pupie. Zaskoczony Amaretto odwrócił się i nastroszył, więc musiałam interweniować, spuszczając Oklapniętego z tarasu na dół. Dosłownie.


      

Wygląda na to, że Oklapnięte Uszko uważa już, że taras należy do niego. I walczy o jedzenie dla siebie. Jednak obudziły się w nim geny po przodku o znamiennym imieniu.

cd kroniki - zima 2014

do góry

Zapraszam na moją stronę o podróżach


mail