Wstęp   1. Dlaczego informatyka 2. Programistka 3. Nauczycielka w szkole podstawowej 4. Nauczycielka w gimnazjum 5. Nauczycielka w liceum

Moja praca zawodowa

     Moja pierwsza praca

     Programistka

Po zdaniu egzaminu magisterskiego w 1978 rok w praca sama mnie dopadła. Tata mojej przyjaciółki Hani D. był Wielkim Panem Dyrektorem w zjednoczeniu budowlanym i pracował w tym samym budynku, w którym mieściło się przedsiębiorstwo Centrum Informatyki Przemysłu Budowlanego ETOB (Elektroniczna Technika Obliczeniowa Budownictwa). Zapytał mnie, czym chcę się zająć zawodowo: matematyką czy informatyką? Po usłyszeniu, ze informatyką stwierdził:
„- To mam dla ciebie fajną pracę”.

W swoim dyrektorskim gabinecie przedstawił mnie głównemu specjaliście z ETOB-u reklamując jako zdolną, ambitną osobę. Czy nie chcieliby mnie przyjąć na staż?
Chcieli, a nawet jak się okazało, wystosowali już pismo do dziekana mojej uczelni o podesłanie im kilku absolwentów. Mój staż miał trwać miesiąc – po tygodniu w każdym dziale, aby potem obie strony zadecydowały czy zostaję w firmie i gdzie. Ja od razu wiedziałam, że nie interesuje mnie ani rachunkowość ani finanse. W grę wchodziły dwa działy: programistyczny i projektowy.

Gdy wróciłam z miesięcznego włóczenia się po różnych krajach Europy przedstawiono mnie kierownikowi działu projektowania systemów informatycznych, panu Tomaszowi Makarczykowi i …. wsiąkłam. Zostałam tak miło przyjęta przez członków działu i tak spodobała mi się panująca tu atmosfera, że umościłam się już u nich na stałe. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami i nie chcieli już wypuścić. I tak zostałam na kilka lat. To tu naprawdę nauczyłam się programowania i zasad projektowania systemów informatycznych.

Dział zajmował się tworzeniem systemów obliczeniowych dla Ministerstwa Budownictwa. W tamtych czasach wszystko było planowane odgórnie i wszystkie statystyki lądowały na biurkach w ministerstwie, gdzie podejmowano decyzje. Naszym flagowym dziełem, przy którym pracowałam od początku był SOIK System Obsługi Inwestycji Kluczowych, w którym zbieraliśmy i analizowaliśmy dane wszystkich ważnych inwestycji w Polsce, przedstawiane jako tabelaryczne zestawienie wykonywanych prac oraz potrzebnych i zużytych materiałów. Pamiętam, że na pierwszym miejscu była zawsze Huta Katowice.

schemat blokowy SOIK
Jeden ze schematów blokowych dla Systemu Obsługi Inwestycji Kluczowych, który napisałam

Organizacja pracy była następująca: najpierw projektanci wymyślali system informatyczny zgodnie z wytycznymi „góry”, potem programiści dostawali do zakodowania poszczególne elementy sytemu, które się testowało, a gdy system już działał, wchodził do eksploatacji i ewentualnie modyfikacji. Czyli tak jak dziś. Ale logistyka i warsztat pracy wyglądały zupełnie inaczej.

Przede wszystkim działy administracyjno – informatyczne mieściły się w osobnym budynku niż dział obsługi maszyn cyfrowych. Na Ogrodowej pracowali programiści, którzy przy biurkach pisali programy na kartkach, zanoszonych potem do sali, gdzie stały urządzenia do perforowania taśm i kart dziurkowanych. Plik wydrukowanych kart oddawało się do pokoju spedycji, skąd kurier zawoził je raz dziennie na ulicę Bema, gdzie mieliśmy wielka halę z komputerami i urządzeniami peryferyjnymi. Komputery obsługiwali technicy, którzy przez okienko podawcze odbierali od kurierów pliki kart drukowanych z programem, ewentualnie taśm magnetycznych z danymi oraz taśmę perforowaną, która inicjowała proces wczytywania programu. Wyglądało to zabawnie, gdyż papierowa taśma wylatywała wtedy z czytnika w taką prędkością, że sztywnie zawisała z powietrzu na długości 1-2 metrów. System operacyjny obsługiwany był z kolei przy pomocy konsoli, wyglądającej jak normalna klawiatura dawnych maszyn do pisania. Pisano na niej komendy, ale komputer też komunikował się z operatorem przy pomocy konsoli i wtedy znowu zabawnie było obserwować, jak klawisze osadzone na osobnych dźwigniach ruszają się same, uderzając w taśmę nasączoną tuszem, który drukował słowa na papierze. Czasem używano taśm magnetycznych jako zewnętrznych nośników danych i wtedy na hali było bardzo głośno w trakcie przewijania taśmy na przewijaku. Dużo cichsze były urządzenia obsługujące dyski i bębny magnetyczne. Drukowanie na wielkich drukarkach wielkości biurka również było głośne.

Wydrukowane tabulogramy pakowano do pudeł, które jechały znowu samochodem na Ogrodową, gdzie programiści zapoznawali się z nimi i w przypadku napotkania błędu poprawiali daną kartę papierową i cały zestaw wracał na Bema do dalszego testowania. Dlatego też taki sposób testowania kodu był bardzo nieefektywny (poprawianie jednego błędu trwało 1 dzień) i kiedy zbliżał się czas oddania danego programu czy systemu do eksploatacji, niektórzy programiści spędzali na Bema całą noc, aby popychać testowanie szybciej do końca.

Nikt postronny (również programiści) nie wchodził na halę komputerową. Nikt nie dotykał się do urządzeń. Ja też halę wewnątrz widziałam tylko raz, gdy pojechałam tam późnym wieczorem z kolegą, który zaczynał swoją karierę informatyczną od stanowiska operatora maszyn właśnie i miał wtedy na dyżurze dawnych kolegów. Dostaliśmy się więc na halę po cichu i wbrew regulaminowi, ale właśnie zbliżał się termin oddania tabulogramów z wynikami dla inwestycji kluczowych do ministerstwa, więc trzeba było pracę „popchnąć” aż do bezbłędnego końca. Wtedy też dowiedziałam się, po co panom w białych fartuchach i gumowych klapkach spirytus na zapleczu. Czasem trzeba było coś tym spirytusem przetrzeć w jakimś urządzeniu, ale też umilał całonocne dyżury, gdy zostawało się sam na sam z mrucząco – dudniącym sprzętem. Przecież nikt nie rozliczał, ile go zużyto do celów technicznych…

komputer Odra 1305
Komputer Odra 1305

Ten sam kolega, Krzysiek Wasyluk, pokazał mi też pierwszy raz z bliska komputer. Jedna ODRA 1305 stała na Ogrodowej i mogłam dotknąć wszystkiego. Krzysiek załadował też dwa programy, z których jeden „grał” (elektroniczne dźwięki o różnej wysokości układały się w melodyjkę) a drugi drukował obrazek pani przy pomocy znaków gwiazdki w formacie A1. Tak się wtedy programiści zabawiali (nie było wtedy monitorów jako standardowego wyjścia na komputer ani żadnych programów typu edytory graficzne). Byłam tym zachwycona – jak widać pamiętam to do dziś i nawet ten obrazek gdzieś przechowuję, tak jak listingi wszystkich moich programów, które tworzyłam w ETOB-ie.

Napisałam, że wtedy jeszcze nie było monitorów działających jako urządzenia wyjścia dla komputera, ale właśnie kiedy zaczęłam pracować w ETOB-ie po raz pierwszy zaczęto testować polskie końcówki MERA 9150 SEECHECK produkowane przez Warszawskie Zakłady Urządzeń Informatyki Meramat. Był to system do bezpośredniego wprowadzania danych do elektronicznej maszyny cyfrowej w postaci czarno – białego monitora połączonego z klawiaturą taką, jak obecnie jest stosowana przy komputerach (a nie taką jak w maszynach do pisania z wybijającymi się do góry dźwigniami, jak to było w konsoli komputerowej). Miał on służyć do ułatwienia wprowadzania danych do komputera i wykonywania na nich podstawowych operacji. Parę z nich przypadło branży budownictwa i wylądowało w ministerstwie. No i ja zostałam wytypowana jako osoba, która ma poznać nowy sprzęt. Byłam młoda, chłonna i jak najbardziej predystynowana do testowania i wprowadzania nowinek technicznych. Zostałam wysłana na szkolenie z języka VALIDATOR, w którym ten sprzęt był obsługiwany a potem oddelegowana do pracy w ministerstwie. Był to bardzo przyjemny czas. Miałam własny gabinet z biurkiem, na którym stał jeden z pierwszych MINI komputerów, no bo skoro był programowalny i posiadał procesor i pamięć operacyjną i jakieś możliwości obliczeniowe i dysk twardy i mógł być podłączony do drukarki i modemu a przez niego do sieci telefonicznej… No to już był całkiem poważny komputer…

mera seecheck
Mikrokomputer Mera Seecheck, na którym pracowałam

Moim zadaniem było zaprojektowanie i napisanie modułu wejścia do naszego nowego systemu, związanego z obsługą budownictwa. Czyli zaprojektowanie formularza do wprowadzania danych z kontrolą na wejściu. I miałam całkowitą swobodę, jak to zrobię. To były moje pierwsze programy z elementami projektowania, czyli mogłam dać upust swojej kreatywności. A jednocześnie było to banalnie proste.

program na seecheck       program validator
Urywek mojego programu w języku Validator napisany dla Mery Seecheck

Następnym szkoleniem, na które mnie wysłano razem ze innymi programistami z mojego działu, było programowanie w świeżo powstałym języku PL/I opracowanym dla IBM-a. To już był prawdziwy język programowania, ale szczerze powiedziawszy nie pamiętam, czy coś w nim sensownego sama stworzyłam, ponieważ po 2 latach awansowałam z programisty na asystenta projektanta systemów informatycznych i zostałam, poza normalna pracą w moim zespole, przypisana do pomocy starszemu specjaliście, który sam tworzył makro obsługi wszystkich działających u nas systemów w GEORGE-3, będącym nowym systemem operacyjnym dla komputerów klasy ICL. Po ukończeniu kursu języka GEORGE – 3, który bardzo mi się podobał, bo można było w nim tworzyć zawiłe algorytmicznie, złożone instrukcje i budować własne funkcje, programowałam już głównie w GEO-3, chociaż współpraca z panem specjalistą Stepańcem nie układała się dobrze, gdyż on myślał, że będę mu służyła do testowania tego, co on napisał, a ja wolałam się zająć się własną twórczością. To wtedy właśnie zdarzało się, że tworzyło się program w tempie 1 dzień – 1 błąd, bo jakoś do mnie nie dotarło, że mam sprawdzać wydziurkowane karty z kodem pana specjalisty zapisanym na papierze, zanim to wyślę na maszynę, celem wcześniejszego wyłapania błędów – makro liczyło już kilkaset linijek kodu nie uśmiechało mi się ślęczenie nad drobniutkimi literkami wydrukowanymi z użyciem kropeczek nad każdą wyperforowaną dziurką. Gdybym dostała polecenie wyartykułowane dobitnie, pewnie bym to robiła, zgrzytając zębami.

Ale poza tym współpraca z innymi członkami naszego zespołu była miła. Tworzyliśmy ciekawy zespół. To było kameralne grono i powiedziałabym, elitarne. Nasz kierownik Tomasz Makarczyk był sympatycznym panem, który mnie, dziewczynie wtedy 24 letniej trochę ojcował. Dwóch projektantów, z których jeden, Jan, był bardzo pilnym, spokojnym i kulturalnym człowiekiem – kiedyś powiedział mi, że jest nerwicowcem a ja się zdziwiłam, bo nigdy nie widziałam u niego takich objawów, a on na to
„- Bo ja jestem nerwowy, ale dobrze wychowany”.

Drugi, jakby jego przeciwieństwo – energiczny, towarzyski, elokwentny i lawirant w pracy. Bartek spędzał w pracy długie rozmowy telefoniczne z jakimiś paniami, wyraźnie z nimi flirtując i nie przejmując się moją obecnością. Jego bardzo spokojna żona pracowała w innym dziale, ale czasem wpadała do nas i gdy widziaa męża wiszącego na kablu telefonu, mówiła; "- A znowu czaruje jakąś babkę. Powiedz mu, żeby wpadła do mnie, jak skończy"

Bartek w ciekawy sposób przedstawił nam sprawę wyboru kardynała Wojtyły na papieża. Dla partii był to szok. Papież będzie pochodził z kraju, który mienił się być socjalistycznym. Musieli w tym fakcie znaleźć jakiś pozytyw. Partia wyjaśniała więc swoim członkom, że ten wybór nie jest taki zły, bo Wojtyła i prymas Wyszyński bardzo się nie lubią, a kardynał Wojtyła jest uległy i będzie można nim na tronie papieskim manipulować… Jak bardzo się pomylili.

Bartek należał do PZPR w czasach, gdy już niewiele kto tam należał, bo był to obciach, przy ogólnym negatywnym nastawieniu całego społeczeństwa do socjalizmu, kierowniczej roli partii i degenerującej się gospodarce. Pytany o to, mówił, że chce działać, a jak może to robić inaczej w takim państwie z jedną partią.

Wśród programistów wyróżniał się Krzysiek Wasyluk. To on przyjął mnie z największym entuzjazmem do ich grona i wdrażał mnie w tajniki programowania. Przyczyną entuzjazmu były moje wyniki testów osobowościowych i IQ. Członkowie zespołu zainteresowani byli psychologią i Krzysiek namówił mnie na zrobienie takich badań u znajomego psychologa.

Poszłam na badanie i wykonałam test metodą Cattella. Były tam pytania dotyczące mojej osoby, do których musiałam się ustosunkować, poprzedzielane zadaniami logicznymi, jak na testach na iloraz inteligencji oraz operacjami matematycznymi. Nie były dla mnie trudne i zmieściłam się w zadanym czasie.

Po powrocie do pracy Krzysiek pyta:
"-ile zadań zrobiłaś?>
Ja zdziwiona odpowiadam
"-Wszystkie"
Na to Krzysiek:
„- A, to jeszcze pytanie, jak je zrobiłaś”.

Po kilku dniach psycholog zadzwonił do nas i byłam obecna przy ich rozmowie. Krzysiek słuchał i stopniowo się zapalał: „Nie mów, naprawdę?”. Bo ja byłam wtedy skromną, cichą i nieśmiałą dziewczyną. A testy osobowościowe wyszły mi wspaniale, poza poczuciem własnej wartości, które miałam wtedy niskie ( moje ego w trakcie życia wzrosło mi wielokrotnie). Otrzymałam też drugi wynik IQ w populacji przebadanych kobiet - 124. Do MENSY za mało, ale i tak całkiem dobrze. No i od tej pory stałam się ulubienicą Krzyśka i Tomasza. Bardzo miło mi się współpracowało jeszcze z 4 innymi członkami zespołu.

Inni członkowie zespołu to był flegmatyk Wojtek Zaremba, wiecznie zajęta urządzaniem swego nowego mieszkania Ala Kaźmierczak i zaradna Jadzia Puchała, która potrafiła załatwić wszystko.

Później doszła jeszcze do naszego zespołu Martyna, inteligentna dziewczyna o zadziornym charakterze. Była młodą mężatką i opowiadała, jak kiedyś Cyganka przepowiedziała jej, że dożyje późnej starości otoczona wiankiem wnuków, ale jej mąż zaginie w niewyjaśnionych okolicznościach w wyniku wydarzeń o charakterze historycznym. Dwa lata później rzeczywiście doszło do takich wydarzeń, jak stan wojenny i aresztowania członków Solidarności, a oni byli działaczami związku..

(Tu dygresja – zaczęłam pracę w ETOB-ie w czerwcu 1978 r, a dwa lata później, już po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, przypadkowo byłam wkrótce świadkiem, jak Wałęsa wychodził z gmachu Sądu Najwyższego po zalegalizowaniu Związku Zawodowego Solidarność i ze znakiem V stał na szczycie schodków głośno o tym mówiąc. Przypadkowo, bo wracałam wtedy z pracy, a wejście do Sądów mieści się po drugiej stronie ulicy Ogrodowej).

Po 3 latach pracy wyszłam za mąż, urodziłam syna i wylądowałam na urlopie wychowawczym. Ostatnie miesiące mojej pracy, gdy byłam w ciąży, nie były już takie owocne. Chodziłam do pracy do ostatniego tygodnia ciąży, ale nie pracowałam już wydajnie.

Mój bezpłatny urlop wychowawczy trwał 3 lata. Potem wróciłam do pracy, ale już tylko na pół etatu. Znowu zaszłam w ciążę i źle się czułam. Praca już mnie nie podniecała – w przedszkolu czekał na mnie wspaniały synek, którego zostawiałam tam niezbyt szczęśliwego.

Gdy urodziłam córeczkę znowu poszłam na 3 lata urlopu bezpłatnego. Dom, dwójka dzieci bardzo zdolnych, realizacja własnych zainteresowań – to mi naprawdę wystarczało.

3. Praca nauczycielki w szkole podstawowej

mail