Wstęp   1. Dlaczego informatyka 2. Programistka 3. Nauczycielka w szkole podstawowej 4. Nauczycielka w gimnazjum 5. Nauczycielka w liceum   5. Nauczycielka w liceum

Moja praca zawodowa

     Gimnazjum

Gimnazja w Polsce powstały w 1999 roku. Ja zaczęłam w jednym z nich pracę rok później. Tak, jak poprzednio, praca sama mnie znalazła i to w prawie identycznej sytuacji. Poprzez sąsiadkę, która była wtedy wicedyrektorką w Gimnazjum nr 2 na Targówku. Ja odeszłam ze szkoły podstawowej, gdyż zmieniała się ona na placówkę sześcioletnią a informatyka była nauczana w klasach siódmych i ósmych a sąsiadka szukała informatyka dla swojej rozrastającej się szkoły, która miała dostać komputery do pracowni informatycznej. Zostałam więc przyjęta z otwartymi ramionami.

Warunki były ciężkie. Gimnazjum zostało przypisane do budynku, w którym do tej pory funkcjonowała szkoła podstawowa, która teraz miała wygasać. W dodatku były to lata wyżu demograficznego. Masa uczniów, dwie dyrekcje, podwójna obsługa i podwójne grono pedagogiczne. A budynek szkoły nie był z gumy. Musieliśmy ze sobą współistnieć i była to duża sztuka.

Ale atmosfera była na początku wspaniała – my, nauczyciele, mieliśmy poczucie, że tworzymy coś nowego. Dzieci też, ponieważ były już uczniami szkoły średniej. Dyrekcja była pełna pasji i wizji, jak ma wyglądać nowa szkoła i wszyscy mieliśmy poczucie, że tworzymy ją wspólnie. Ale były też mankamenty związane z ciasnotą. Moja pracownia informatyczna został wydzielona z poprzedniej sali poprzez podzielenie jej na dwie części. Uczniowie siedzieli ściśnięci koło siebie i na początku nie wszyscy mieli osobne komputery do pracy. A ze względu na wyż demograficznybyło wtedy około 8-9 oddziałów na każdym poziomie, co oznacza, że w tej małej klitce poznawało tajniki informatyki około 500 uczniów tygodniowo! I ja uczyłam większość z nich! Ileż ocen postawiłam!!!

Gimnazjum nr 142
Gimnazjum nr 2 na warszawskim Targówku

nauczyciele Gimnazjum nr 2
Nauczyciele Gimnazjum nr 2

moja pracownia   komputery
Moja pracownia w pierwszych latach nauki informatyki w gimnazjum była malutka a przewijało się przez nią około 350 uczniów tygodniowo...

Warsztat pracy

Program nauczania informatyki był już w tych czasach ustalony dokładniej i istniały też podręczniki z ćwiczeniami. Ale miałam już wtedy takie doświadczenie i utworzone przez siebie, sprawdzone scenariusze lekcji, że korzystałam głównie z nich. Również, gromadzone przeze mnie w ciągu kilku lat przygotowywania uczniów do konkursów przedmiotowych zadania z LOGO, wystarczały mi do nauczania programowania, co w dalszym ciągu było obowiązkowe. Z podręczników dla gimnazjum korzystałam więc sporadycznie, wybierając z nich zaledwie kilka tematów. W zasadzie przez 24 lata pracy w gimnazjum a potem liceum korzystałam tylko z kilku tematów z podręczników a i to z moimi dużymi modyfikacjami.

Uczyłam obsługi systemu operacyjnego, wówczas już Windows i korzystania z Internetu, który wtedy był nowością w szkołach, grafiki, programów użytkowych z pakietu Office oraz programowania i tworzenia stron internetowych. Cóż, informatyka rozwijała się bardzo szybko i trzeba było za nią nadążyć w szkole. Ja oczywiście też uczyłam się nieustająco, ale taka już dola informatyka. Najczęściej sama przebijałam się przez kolejne nowości, chociaż na kilka kursów i warsztatów, organizowanych przez OEIiZK uczęszczałam n. p. kurs programowania w C++ czy warsztaty Flash-a. I to nieustanne podnoszenie swoich kwalifikacji lubię swoim zawodzie - człowiek się nigdy nie nudzi i nie może spocząć na laurach – to jest naprawdę pasjonujące i nieustannie stymuluje mózg. I dowodem na to jest fakt, że ciągle z powodzeniem uczę w szkole, mimo, że w tym roku kończę 70 lat.

Jeśli chodzi o algorytmikę i programowanie, to zawsze były one dla mnie źródłem radości i inspiracji, ale nauka programowania kilkunastu osób jednocześnie, gdy każdy z nich może podejść do napisania kodu w sposób indywidualny, wymaga ode mnie ciągłego skupienia i podzielności uwagi, jak również wielkiej cierpliwości. W czasie nauki arkusza kalkulacyjnego z kolei lubiłam szczególnie tematy z modelowania matematycznego i symulacji, bo tam też trzeba było pomyśleć, a poza tym związane one były z moim wykształceniem ekonometrycznym. Przy nauce edytora graficznego i tekstowego odpoczywałam, dając uczniom wolną rękę w przypadku pierwszego a w drugim - opracowując tekst sformatowany na różne sposoby, w którym uczniowie pisali, jak wykonać te elementy. To było świetne – raz napisałam tekst, powieliłam a potem miałam spokój przez 3 tygodnie.

Aby nauczyć się tworzenia stron internetowych, ćwiczyłam HTML-a, elementy PHP i Java Scriptu na własnej skórze, tzn. tworząc własne, prywatne strony, czyli po prostu domenę Przez Pryzmat Lat. Była to jednocześnie nauka i hobby, które zamieniło się w ciągu dwudziestu lat w moje kolejne „dzieło życia”.

Poza zwykłymi lekcjami prowadziłam przez wiele lat kółka programistyczne, gdzie przygotowywałam najzdolniejszych uczniów do konkursów przedmiotowych. W gimnazjum nie udało mi się „wyhodować” laureatów, ale w pierwszych latach miałam na swym koncie 4 finalistów tych olimpiad oraz kilku laureatów innych konkursów wojewódzkich n. p. „Kartka z Mazowsza”, czy „Stołeczność Warszawy”, za których otrzymałam nagrodę dyrektora. Opracowałam i realizowałam indywidualny program nauczania dla uczniów szczególnie uzdolnionych, w ramach tutoringu, który był wtedy naszym sztandarowym szkolnym pomysłem i miałam kilka takich osób pod swoją opieką.

tutoring dydaktyczny   ISO tutoring
Program indywidualnego nauczania szczególnie uzdolnionych dzieci

kółko informatyczne 2008   kółko informatyczne 2014
Grupy uczniowskie, do których kierowałam ofertę kółka programistycznego, zmieniały się - na początku byli to tylko uczniowie szczególnie uzdolnieni, a później spotkania miały również charakter zajęć wyrównawczych

dyplom finalisty   dyplom finalisty   dyplom ucznia  
Przykładowe dyplomy: finalistów informatycznego konkursu kuratoryjnego, laureatki konkursu multimedialnego

kurs        nagroda kuratora
Świadectwo ukończenia kursu, który przy moich doświadczeniach nic ni nie dał, ale zostałam na niego wysłana przez ambitną panią dyrektor oraz mój dyplom za przygotowanie finalisty Olimpiady Informatycznej

Kreatywnie realizowałam się też tworząc różne interdyscyplinarne projekty edukacyjne i kilka z nich udało mi się przeprowadzić. Co prawda „Śladami Fryderyka Chopina” w dwusetną rocznicę jego urodzin, wędrując po miejscach związanych z jego życiem w Warszawie, które wyznaczyłam i odpoczywając na grających jego utwory ławeczkach, wyruszyło tylko kilka klas, a ambitny całoroczny projekt „Przygoda z książką w dobie komputerów”, który wymyśliłam, aby zachęcić dzieci do czytania poprzez oglądanie po przeczytaniu książki jej adaptacji filmowej, dyskusji, szukania informacji w Internecie na temat miejsc akcji, kreowania własnej wizji bohaterów przy pomocy grafiki komputerowej i na koniec prezentacji swoich dokonań na komputerze spalił na panewce po 3 miesiącach, gdy nie mogłam się doprosić, aby uczniowie dokończyli czytać pierwszą książkę, a był to kultowy niegdyś „Sposób na Alcybiadesa” Edmunda Niziurskiego. Większość uczestników projektu książkę w końcu przeczytało i nawet obejrzeliśmy serial ze świetnym tłem muzycznym również kultowych w latach 70-tych Tadeusza Nalepy i Czesława Niemena (który zresztą pokazuje się w jednym kadrze w swojej słynnej czerwonej korwecie). Ale pozostałe pozycje literatury młodzieżowej oraz przygodowo – podróżniczej, detektywistycznej i fantastyki uczniowie zignorowali. To już nie były czasy mojej świetnej klasy, której byłam wychowawcą kilka lat wcześniej. To już były czasy, kiedy młodzież przestawała czytać.

projekt edukacyjny - książka
Projekt edukacyjny "Przygoda z książką w dobie komputerów"

Inny mój projekt edukacyjny „Warszawa w fotografii wczoraj i dziś” wzbudził już większe zainteresowanie uczniów i był realizowany w ciągu kilku lat. Uczniowie wybierali sami obiekty zabytkowe, robili im zdjęcia i szukali w Internecie informacji o historii tych miejsc, aby zaprezentować to na koniec w postaci zbiorczej strony internetowej.

projekt edukacyjny - fotografia

projekt edukacyjny - fotografia 2014
Projekt edukacyjny "Warszawa w fotografii wczoraj i dziś" zrealizowany w 2014 r.

projekt edukacyjny - fotografia 2015
Projekt edukacyjny "Warszawa w fotografii wczoraj i dziś" zrealizowany w 2015 r.

Pozostałe moje projekty miały się już bardzo dobrze, bo były realizowane obowiązkowo w ramach lekcji, jako interdyscyplinarne prezentacje czy strony internetowe na temat Polski, krajów Unii Europejskiej czy korzeni swojej Rodziny.

ja w pracowni
Ja w dawnej pracowni komputerowej w gimnazjum

Narzędzia pracy – hardware i software

Oczywiście moimi podstawowymi narzędziami pracy był komputer i sieć lokalna oraz oprogramowanie. Siłą rzeczy byłam administratorem sieci lokalnej w pracowni komputerowej i opiekowałam się nią, włącznie z konserwacją sprzętu i dbaniem o przestrzeń dyskową do zapisu prac, kupnem nowych urządzeń i oprogramowania edukacyjnego i antywirusowego. Trzymałam też pieczę nad licencjami szkolnymi i różnymi umowami n. p. umową z TPS-a o dostawę Internetu, umową Microsoft Academic Select czy umową, zgodnie z którą, ramach projektu „Pracownia komputerowa w każdym gimnazjum” otrzymaliśmy razem z komputerami licencje na prawie kompletne oprogramowanie, w tym na system operacyjny Windows NT dla serwera oraz Windows 98 dla stacji roboczych. Prawie kompletne, gdyż brakowało nam programu do nauki bazy danych. Dopiero po konsultacjach nauczycieli informatyków w gminie , ta zafundowała nam rozszerzenie otrzymanego pakietu Office o program Access. Pilotowałam również sprawy związane z instalacją Internetu w szkole i jego obsługą, zakładałam stałe łącze internetowe, tworząc też podstawy do działania poczty elektronicznej w szkole i załatwiając domenę i przestrzeń hostingową dla tworzonej wkrótce strony internetowej szkoły (stworzonej nie przez mnie, tylko drugą nauczycielkę informatyki w naszym gimnazjum, Magdę Krupską – ja tylko potem tę stronę rozszerzałam i redagowałam przez wiele lat).

Razem z sprzętem w ramach wzmiankowanego projektu „Pracownia komputerowa w każdym gimnazjum” otrzymaliśmy oprogramowanie z wadliwymi sterownikami oraz obowiązek przeszkolenia się w zakresie obsługi oprogramowania sieciowego Microsoft SBS 2000. O ile kilkumiesięczne szkolenie w znanym mi ośrodku OEIiZK było przeprowadzone świetnie przez pana Dariusza Fabickiego, który wykonał z kolegami katorżniczą pracę, aby przygotować dla nas materiały do obsługi serwera i sieci lokalnej, o tyle praktyczna obsługa tego serwera i urządzeń peryferyjnych była kilkumiesięczną zmorą, zanim dostaliśmy (wszyscy nauczyciele informatyki Województwa Mazowieckiego) informację, że winne zaistniałej sytuacji są złe sterowniki – dlatego przy próbie korzystania z drukarki, czy stacji CD system się zawieszał i restartował. Gdybym to wiedziała wcześniej, nie straciłabym wielu godzin i nerwów na próbach naprawienia tego sprzętu, bo myślałam, że wina leży po mojej stronie.

zaświadczenie z kursu
Zaświadczenie ukończenia bardzo przydatnego kursu administrowania pracownią SBS

Jako „rekompensatę” otrzymaliśmy od winnej tej sytuacji firmy licencję na 6 dodatkowych stacji roboczych, bo pierwotna umowa z Ministerstwem Edukacji opiewała na dostarczenie po 9 komputerów roboczych z licencjami dla pracowni szkolnych – swoją drogą, jakie to były w dalszym ciągu (po kilkunastu latach nauczania informatyki w szkole, licząc od czasu wprowadzenia tego przedmiotu do podstawówki) czasy pionierskie. Co w sytuacji, gdzie liczebność klasy wynosiła około 30 osób i grupy na informatyce miały po 16 uczniów, było kuriozalne i utrudniało nauczycielowi proces dydaktyczny. Dodatkowe komputery zakupiły do szkół poszczególne gminy i chwała im za to, bo dopiero wtedy można było normalnie pracować.

W międzyczasie zostałam przeniesiona do nowej sali (bo podstawówka już wygasła i mieliśmy budynek tylko dla siebie), więc te 16 stanowisk roboczych bez problemów się zmieściło i wreszcie miałam komfortowe warunki pracy. Pracuję w niej zresztą do dziś, tyle że na nowszym sprzęcie, który otrzymaliśmy od miasta Warszawy w ramach następnej akcji Argos i na ciągle aktualizowanym oprogramowaniu. I już pełnię tylko rolę opiekuna pracowni. Po kilkunastu latach pracy, kiedy to nikt nie wpadł na pomysł, aby nauczycielom informatyki płacić choćby jakiś dodatek do pensji za te wszystkie działania, nagle pieniądze się znalazły, ale na zatrudnienie osoby z zewnętrz jako administratora sieci szkolnej.

pracownia informatyczna
Moja pracownia informatyczna

Działania na rzecz szkoły

A przecież moja praca nie ograniczała się do nauczania i administrowania pracownią. Po 10 latach pracy w szkole podstawowej, gdy byłam dla siebie sterem , żeglarzem i okrętem, ale nie angażowałam się zbytnio w działania ogólnoszkolne, trafiłam do kadry nauczycieli w dużym stopniu pasjonatów, podkręcanych jeszcze przez ambitną i energiczną dyrekcję. Pani dyrektor K. charakteryzowała się wizjonerstwem, pasją i otwartością na nowinki edukacyjne i menedżerskie - co tylko gdzieś się pojawiło, musieliśmy to wdrażać, bez względu na koszty poświęconego przez nauczycieli czasu pracy. Miała też taki sposób zlecania zadań, że musiały być one wykonane dokładnie według jej wyobrażeń i czasem trzeba je było poprawiać wielokrotnie. Robiliśmy jako szkoła bardzo wiele – ciągle jakieś akcje, projekty, festiwale, testy, ewaluacje i po każdym z nich słyszeliśmy głównie krytykę. To było frustrujące. Jej ulubionym powiedzeniem przy nakładaniu na nas kolejnych obowiązków było:
„- Miejcie świadomość, że wasz czas pracy wynosi 40 godzin tygodniowo, a nie 18”.

Kiedyś tak mnie to wkurzyło, że przez pół roku prowadziłam notatki co i ile czasu robiłam i w każdym tygodniu wychodziło mi powyżej 40 godzin przy 24 godzinach zajęć dydaktycznych.

Albo deprecjonujące pytanie: - „Podobno macie wyższe wykształcenie?”.

Ten sposób prowadzenia instytucji, chociaż stresujący i dla wielu z nas odbierany jako niesprawiedliwy, zdawał jednak egzamin: po pierwsze nic tak nie konsoliduje grupy jak posiadanie wspólnego wroga, a po drugie dzięki ambicjom pani dyrektor i naszej ciężkiej pracy w ciągu kilku lat tak podnieśliśmy rangę naszej szkoły, że ze zwykłego gimnazjum rejonowego ( w niezbyt elitarnej dzielnicy, mówiąc eufemistycznie) stworzyliśmy renomowane gimnazjum już pod nową nazwą Publiczne Gimnazjum nr 142 z Oddziałami Dwujęzycznymi. W którym prawie wszyscy uczniowie zdobywali certyfikaty językowe, w którym wyniki egzaminów gimnazjalnych mieściły się w wyższych staninach od innych szkół (to pojęcie z pomiaru dydaktycznego), w którym prowadzono tutoring naukowy i opiekuńczy, które zdobywało laury w zawodach sportowych i które posiadało standardy ISO. Stał za tym ogrom pracy wszystkich nauczycieli!

nauczyciele Gimnazjum nr 142
Nauczyciele Gimnazjum nr 142

Co z tego ja robiłam poza działaniami edukacyjnymi i administarcyjno-informatycznymi, które już opisałam?

Awans zawodowy

Przy zatrudnieniu mnie w gimnazjum wyszło na jaw, że nie mam przygotowania pedagogicznego i nie mogę tym samym awansować na stanowisko nauczyciela mianowanego. Już pod koniec mojej pracy w szkole podstawowej miałam świadomość, że coś z tym muszę zrobić, tylko to trwało..

No i w 2001 r. zrobiłam podyplomowe studia pedagogiczne, czyli Kurs Kwalifikacyjny Pedagogiczny organizowany przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli. Trwał on dwa lata (1999 – 2001 r.) i to była dopiero strata czasu. Miałam już wtedy za sobą 10 lat pracy jako nauczyciel i opracowany własny warsztat pracy. Ale swoje trzeba było odsiedzieć. Jedyne co mnie zainteresowało to zajęcia z psychologiem, dotyczące etapów rozwoju intelektualnego i społecznego dziecka. Nawet nie mieliśmy żadnych ćwiczeń dotyczących mnemotechnicznych metod zapamiętywania, bo na taki kurs poszłam później, już indywidualnie. Na szczęście na kursie była też pani wicedyrektor LO im. Staszica, do którego uczęszczał wtedy mój syn, a w drugim roku i córka, więc się trochę znałyśmy. Ona doktor fizyki z wieloma laureatami na swoim koncie i ja nie doktor, ale też mającą sukcesy. Siedziałyśmy więc razem w jednej ławce i rozwiązywałyśmy zadane nam zagadnienia w ciągu kilku minut, podczas gdy inni „studenci” robili to przez godzinę.

zaświadczenie       nagroda dyrektora
Świadectwo ukończenia dwuletniego kursu pedagogicznego, który był dla mnie kompletną stratą czasu, ale było wymagany, abym mogła dalej uczyć w szkole i awansować na nauczyciela mianowanego oraz nagroda dyrektora w 2001 r

W każdym w 2002 roku mogłam już odebrać awans na nauczyciela mianowanego i zacząć staż na nauczyciela dyplomowanego.

Wykonywałam wtedy prawie wszystkie te działania, o których pisałam wyżej, więc dokumentacji wyszła mi bardzo gruba teczka. Sprawozdanie z realizacji planu rozwoju zawodowego w ramach stażu na nauczyciela dyplomowanego napisałam w połowie czerwca 2005 r., ale potem przyszedł czas rad klasyfikacyjnych, drukowania przeze mnie świadectw i dyplomów oraz rada pedagogiczna, na której miałam wystąpienie jako lider pomiaru dydaktycznego – musiałam się więc do tego przygotować.

Dlatego wręczyłam mojej dyrektorce teczkę do zatwierdzenia na 3 dni przed ostatecznym terminem złożenia dokumentacji o awans zawodowy, ale dyrektorka najpierw stwierdziła, że powinnam zmienić formę sprawozdania a gdy to uczyniłam i wróciłam do niej następnego dnia, strasznie krytykowała moje sprawozdania aż w końcu powiedziała, że mi pisma nie podpisze, bo ona już nie ma czasu… Bo powinnam dokumenty złożyć u niej wcześniej, a teraz to ona już ma wakacje...
Jej zarzuty były zresztą całkiem bezpodstawne, typu:
„- Co tu pani pisze, że kończyła pani jakieś dziwne kursy. To ja robię za panią zastępstwa, daję pieniądze na nie wiadomo jaki szkolenia, a pani podaje to do dokumentacji?”
„ – Pani dyrektor, te kursy odbywały się w soboty, płaciłam za nie z własnej kieszeni, bo nie miałam żadnego dofinansowania i dotyczyły tworzenia stron internetowych, czym zajmuję się przecież w szkole oraz nauką programowania w C++, które może wkroczyć wkrótce do podstawy programowej” .

Trochę zrobiło jej się głupio, ale i tak stwierdziła:
„- Może pani podejść do dyplomowania w następnym terminie, bo teraz pani tego nie podpiszę”

I wyszła, blokując mi tym samym nie tylko awans zawodowy, ale także podwyżkę stawki płacy na pół roku, następny termin był bowiem dopiero w styczniu. Do dziś dzień nie wiem, o co jej chodziło. Czy poczuła się obrażona, że śmiałam wybrać się za własne pieniądze na kursy, których one nie rekomendowała? (Nie mogła, bo wtedy zupełnie nie znała się na informatyce i komputerach). A wakacje? Fakt, było już po zakończeniu roku i radach pedagogicznych, ale chyba pracownicy administracyjni pod koniec czerwca wakacji jeszcze nie mieli...

Po tylu latach pracy i to jakiej ciężkiej, po tylu latach pełnienia różnych funkcji bez dodatkowego wynagrodzenia, po czasie, gdy lataliśmy z moim mężem w czasie ferii świątecznych po sklepach, aby wydać szkolne fundusze na kupno sprzętu komputerowego na życzenie pani dyrektor, bo trzeba było wydać te pieniądze do końca roku, poczułam się, jakbym była kopniętym psem…

Jechałam z rodziną na wakacje i płakałam. Dopiero pod Radomiem otrzeźwił mnie mąż, który prowadził samochód:
„- Jak się nie uspokoisz, wracamy do Warszawy i nie jedziemy na żadne wakacje”

Do dyplomowania podeszłam więc pół roku później w 2006 r. i wysłuchałam od komisji, w której było kilku informatyków, wielu pochwał, jak są pod wielkim wrażeniem zakresu i profesjonalizmu moich działań. Patrzyli jednak trochę dziwnie na moją dyrektorkę, a dlaczego, dowiedziałam się wracając z nią razem do szkoły tramwajem. Wyraźnie zażenowana powiedziała:
- Dostała pani od nich wszystkich maksymalne oceny, ale ja dałam pani jeden punkt mniej, bo jakby to wyglądało, gdybym dała pani najwyższą notę?"
I znowu nie wiem, o co chodziło. Bała się posądzenia o promowanie swojego pracownika???

nagroda
Nagroda dyrektora, 4 lata po nieszczęsnej historii z dyplomowaniem

Uczniowie i rodzice

Nasze gimnazjum przechodziło w ciągu 20 lat swojego istnienia metamorfozę, która znalazła odzwierciedlenie w społeczności uczniowskiej. Pierwsze roczniki były świetne - dzieciaki pełne pozytywnej energii i chęci do nauki i działania. To wtedy organizowaliśmy różne akcje, spektakle i imprezy szkolne, w czasie których pracowali i bawili się wspólnie uczniowie i nauczyciele.

igrzyska olimpijskie
Igrzyska olimpijskie w gimnazjum w 2005 r. - nauczyciele przebierani za greckich bogów

boginie greckie      prosto z Olimpu
panie profesor Renata J. (w-f), Bożena Ł (biologia) i ja (informatyka); Urszula M. (matematyka), Urszula W. (język francuski), Anna K. (język niemiecki), Wilhelmina S. (matematyka)

festiwal nauki
Starożytne grono pedagogiczne: Iwona G. (muzyka), Wioletta W. (historia), Beata N. (pedagog), Anna K (język niemiecki), Wioletta M. (w-f), Marta R.(w-f), Renata J. (w-f), Tadeusz J. (język angielski), Jolanta G. (fizyka), Joanna K. (wicedyrektorka), Michał Sz. (matematyka)

festiwal nauki 2006
Festyn średniowieczny w 2006 r.

ja wiedźma         rycerz
Ja jako wiedźma i uczeń - rycerz

Potem sytuacja się zmieniła – rejonizacja gimnazjów sprawiła, że musieliśmy przyjmować wszystkich uczniów z rejonu, bez względu na ich chęć do nauki i standardy wychowania rodzinnego. Zdarzały się klasy fajne i pracowite oraz takie, których niektórzy uczniowie sprawiali problemy wychowawcze, niekiedy znaczne. Przykładów mogłabym tu podawać wiele, niektóre drastyczne. Wychowawcy i pedagodzy wdrażali różne formy radzenia sobie z tymi uczniami, ale to trwało i odbijało się czasem na dyscyplinie całej klasy. Ja miałam wychowawstwo jednej klasy przez dwa lata, jako spadek po pani od niemieckiego, która po pierwszej klasie zrzekła się go. Nie wspominam tej pracy mile. Klasa była zdolna, ale prym wiodły w niej osoby bardzo pewne siebie, negatywnie nastawione do szkoły, z którymi trudno mi było nawiązać bliższy kontakt. Przywalona obowiązkami informatyka szkolnego i nawałem papierów nie miałam też czasu, aby zająć się nimi tak, jak moją pamiętną klasą ze szkoły podstawowej.

Wypracowanie przez grono pedagogiczne renomy szkoły, jako gimnazjum dwujęzycznego, pozwoliło nam na organizację egzaminów predyspozycji językowych, co spowodowało, że zaczęli przychodzić do nas uczniowie z innych dzielnic z dobrymi ocenami i chętni do nauki. I powoli te klasy zaczęły nadawać ton w szkole. Wtedy pracowało się już całkiem dobrze. Można było zainteresować uczniów tematem a lekcje stały się przyjemniejsze, klasy te chętne też były do dodatkowych działań, realizacji różnych projektów i korzystania z wyjazdów zagranicznych w ramach Erasmusa. Był to genialny pomysł naszej dyrektorki, co trzeba jej przyznać.

     
Wizytówki z podziękowaniami doczepiane do kwiatków na koniec roku
Nazwiska uczniów zapozamazywałam, bo wiadomo jak RODO grasuje...

  

  

Z rodzicami nie miałam problemów. Raz tylko zdarzyło się zabawne nieporozumienie. Uczyłam wtedy programowania w Logo i był to już czas dziennika internetowego, w którym zapisywało się tematy zaliczeń. W czasie jednego z nich kazałam napisać program, który rysował 3 okręgi styczne do siebie, współliniowe i prostopadłe do osi OX - wyglądało to jak bałwanek i tak też podpisałam w dzienniku temat klasówki. Jeden z uczniów nic nie zrobił i dostał jedynkę. I na radzie pedagogicznej usłyszałam:
„- Co ja mam zrobić, gdy po tylu szkoleniach, jak należy odnosić się do uczniów, że nie należy im ubliżać, dostaję taką widomość od jednego z rodziców: „- Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, czy w szkole istnieje kryterium oceny „bałwan”?”

Pospiesznie wyjaśniłam, że tak nazywał się program, który uczniowie pisali, bo rysował bałwanka… Wywołałam tym salwę śmiechu na sali wśród nauczycieli z dyrektorką włącznie. Napisałam do tego rodzica wyjaśnienie i otrzymałam odpowiedź:
- Przepraszam, jak widać, to ja okazałem się bałwanem…” - tata ucznia miał poczucie humoru.

bal gimnazjalny
Bal gimnazjalny w czasach, gdy jeszcze organizowany był w szkole na sali gimnastycznej

ja i Michał      Tańczymy
Tańczę z moim ilubionym kolegą, Michałem Sz. - panem profesorem od matematyki, fizyki i ...brydża

mail