Przez pryzmat lat

baner górny

Kronika domu szczęśliwych kotów

Marzec 2011     Na przedwiośniu

Już wiosna wisi w powietrzu i przynosi z sobą to co zawsze: zapach rozmiękłej ziemi, wychylające się spod śniegu krokusy, śpiew ożywionych ptaków. A koty znoszą do domu pierwsze kleszcze, które nie chcąc, aby pozostały na dywanie i meblach, muszę wybierać z ich futra. Na szczęście wyszukiwanie kleszczy w kocim futrze opanowane mam do perfekcji. Najskuteczniej robiło się to u Łobuza. On miał tak jedwabiste, delikatne futerko, że głaszcząc kota wyczuwałam na nim nawet małego, łażącego, jeszcze nie wkręconego kleszcza. Zawsze po powrocie ze spaceru Łobuzek kładł się na fotelu i pozwalał na dokonywanie poszukiwań. A gdy znalazłam owada już wkręconego w ciało kota, wystarczyło powiedzieć: „Łobuz, kleszcz” a kot zamierał nieruchomo i cierpliwie czekał na zakończenie operacji.

Łobuz na fotelu       Łobuz na kolanach
Łobuz na swoim fotelu i na moich kolanach

Amaretto nie jest taki cierpliwy, więc nie wyciągam z niego kleszczy. Niech jego pani też ma trochę przyjemności ;) Za to muszę czyścić futro Tekili i Pieszczocha. Ten dopiero przynosi na sobie menażerię. Założyłam mu obróżkę przeciwpchelną i odblaskową.
Kot przychodzi do nas późno w nocy a kiedyś zauważyłam go po drugiej stronie ruchliwej ulicy – niech więc będzie w nocy bezpieczny. Niestety, po dwóch tygodniach Pieszczoch wrócił bez obróżki. I znowu pytanie: zgubił, czy zdjął mu jego właściciel? Na Łobuzku i Prążku obróżki trzymały się zaledwie przez kilka dni. Z reguły kotki gubiły je po kilku spacerach, więc po pięciu obróżkach zrezygnowałam z ich zakładania. A na początku starałam się – kupowałam śliczne, welurowe, zdobione świecącymi kryształkami i wyhaftowywałam na nich imiona kotów i adres. Gdy kiedyś szukałam Łobuza w okolicznych chaszczach, odnalazłam jedną z nich – była przecięta równo, bez poszarpanych brzegów. Tak, jakby przeciął ją człowiek. Można więc było snuć domysły, że może kot zaczepił się o coś i ktoś go uwolnił? Stwierdziłam wtedy, że obróżki nie są takie bezpieczne w przypadki kotów, które wędrują po gęstych zagajnikach i łażą po drzewach.

Od kilku dni nie ma Buzuka. Zaczynam się o niego niepokoić, choć Iwonka mówi, że pewno poszedł na panienki – to przecież taki czas.

Amaretto też pojawia się u mnie rzadziej, pewno też poluje na kociaki. Ostatnio miał w domu przykre przeżycie – zrzucił na podłogę moją maszynę do szycia. Jak on to zrobił? Po prostu spał za maszyną i pewno było mu ciasno. Rozpierał się, rozpierał, aż buch... maszyna poleciała na podłogę. Teraz mam połamanego Singiera i z lekka zestresowanego kota. Ale nie krzyczałam na niego, to przecież nie jego wina. I wystarczy, że mój mąż na niego pokrzykuje, gdy Amaretto znaczy meble w domu, przez co kot jest bardziej nerwowy. Nie może się powstrzymać, aby nie znaczyć, ale wie, że mu nie wolno. Więc, gdy mąż podnosi głos, kot biegnie do drzwi i miauczy, aby go wypuścić. Teraz stosuję taki system: gdy Amaretto wchodzi do domu i po posiłku spaceruje, aby zaznaczyć swój teren, chodzę za nim z gazetą i podkładam pod niego. Kot po obejściu dwóch pokoi układa się do spania za maszyną do szycia, ja gazetę wyrzucam i jest już spokój.

Amaretto
    Żal mi tego Amaretta: babka go nie chce i na niego warczy, córka Sąsiadki go nie lubi, mój mąż krzyczy na niego. Może dlatego Amaretto jest taki zestresowany, rzuca się do ucieczki na każdy głośniejszy dźwięk, nie lubi, aby go dotykać, a jeżeli ktoś go głaszcze to jednocześnie mruczy i popiskuje nieszczęśliwie. A jest taki śliczny i łagodny. Futerko odziedziczone po tatusiu, Łobuzku, ma milutkie i czarno – popielate, przechodzące w siwy kolor tuż przy skórze. Pyszczek, odziedziczony po stryjku Prążku, słodki i niewinny. Charakter też łagodny – Amaretto przechodzi koło innych kocurów bez awantur, nie wdaje się nawet w pyskówki, które często stosują kocury, gdy gdzieś natkną się na siebie. Nie widziałam też, aby kogokolwiek zaatakował. I jedyną jego wadą jest to, że znaczy swój teren.

( A swoja drogą Prążek i Łobuz nigdy nie znaczyły w domu, a przecież mieszkały we dwóch i obydwa też były niewysterylizowane. Ale widocznie jako bracia z tego samego miotu nie stanowiły dla siebie konkurencji).


Amaretto i Buzuki
Amaretto i Buzuki

Marzec 2011     Odnaleziony Buzuczek

Buzuczka nie było prawie tydzień. Martwiłam o niego coraz bardziej i coraz gorsze wizje nasuwała mi moja wyobraźnia. Wreszcie kilka dni temu wyszłam z pracy wcześniej i poszłam zbadać teren za naszym osiedlem. Śniegi już w większości zeszły i odsłoniły poprzyginane do ziemi badyle i sterty gałęzi z jesiennego cięcia drzew. Nie było łatwo chodzić wśród nich, tym bardziej, że mimo cięcia dużo głogów ma jeszcze nisko rozpostarte nad ziemią kolczaste gałęzie. Co prawda teren jest teraz odkryty i łatwo go zlustrować wzrokiem, ale przy założeniu, że kot mógł się gdzieś ukryć chory lub ranny, należałoby zajrzeć pod każdą stertę chrustu. Nawoływałam więc Buzuczka,licząc na to, że sam się pokaże lub odezwie. Pod siatką odgradzającą opuszczony magazyn zauważyłam przywiązaną do słupka urwaną żyłkę nylonową. Czy to pozostałość wnyków? Czy to tu zginęła Zorbka? Nie widziałam tej żyłki w styczniu. Co prawda, wtedy leżał tu spory śnieg, a żyłka przywiązana była na poziomie ziemi. A może teraz złapał się w to Buzuczek i ktoś go już zabrał?

Zbierało mi się na płacz. Dlaczego to spotyka koty, które znam i lubię? Dlaczego w ogóle spotyka to zwierzęta?

Buzuki

    Po zbadaniu terenu i dojściu do płotu Iwonki, rozczarowana i pewna najgorszych przeczuć jeszcze raz zawołałam Buzuka i postanowiłam wracać do domu. I wtedy go zauważyłam. Stał wśród gałęzi i patrzył na mnie. Nie byłam jeszcze pewna, czy to on. Zawołałam go jeszcze raz i powoli skierowałam ku niemu. Kot bezszelestnie wycofał się, ale ciągle na mnie patrzył.

„Buzuczku, czy to ty? Wyszedłeś na moje wołanie? Patrz to ja, nie bój się. Gdzie byłeś tyle czasu?”
Ale kot czujnie śledził każdy mój krok i w końcu odwrócił się i poszedł w kierunku magazynu. Niepewna jeszcze, ale już z nadzieją zadzwoniłam do Iwony.
„- Wiesz, za twoim ogrodzeniem widziałam kota podobnego do Buzuka!”
„- Tak, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Był na tarasie i wtrząchnął michę żarcia”


Boże, co za ulga. Uskrzydlona poleciałam do domu i opowiedziałam wszystko rodzinie. Mąż mówi: „No widzisz, a ty zawsze wymyślasz sobie najgorsze wersje wydarzeń.” No tak, ale niestety kilka razy te moje najgorsze obawy się spełniły...

Niedługo potem Buzuki przyszedł do mnie na taras. Pogruchałam trochę do niego, dając mu odczuć, jak bardzo się cieszę, że się pojawił. Oczywiście przywitałam go smakołykami. Przyjrzałam mu się też dokładnie. Kulał i miał ranę na nodze powyżej stawu kolanowego już zasklepioną, ale dziwnie wyglądającą, bo z obu stron nóżki. Od wewnątrz i na zewnątrz. Wyglądało to na obtarcie. Więc może rzeczywiście coś go złapało za nóżkę i rany powstał na skutek oswobadzania jej? Gdzie ten kot łazi? Jak daleko od domu mam poszukiwać zasadzek? Przecież to jest nie do wykonania!
W czasie penetrowania terenu zapytałam okolicznego, spotkanego mieszkańca z psem, czy nie wie coś o Zorbie i Buzuku. Ponieważ pan okazał się też miłośnikiem kotów, opowiedziałam mu o mojej dawnej walce z kłusownikiem. Na to pan opowiedział mi o tym, jak ich własna kotka została zastrzelona z wiatrówki przez sąsiada. Na ich własnym podwórku i na ich oczach. Kotka spacerowała przy swojej pani i nagle padła martwa. Gdy znaleźli w jej ciele malutką dziurkę od śrutu, który musiał chyba trafić w serduszko i przeanalizowali, skąd oddany był strzał i tak nie byli w stanie nic zrobić. Bo jak facetowi udowodnią, że to on strzelał z okna? A w sprawie kłusownika, pan powiedział, że podejrzewa też jednego sąsiada, ale teraz sytuacja powinna ulec poprawie, gdyż facet został eksmitowany i jego dom stoi teraz pusty. No więc sprawdziłam teren też pod tym względem: czy jakieś pozostałości po tym bydlaku jeszcze gdzieś zwierzętom nie grożą. I znalazłam tylko tę jedną żyłkę.

Buzuki wraca
Buzuki po dłuższej nieobecności wrócił szczęśliwie na taras

Pieszczoch też nie odwiedzał mnie przez jakiś czas. Gdy przyszedł, zobaczyłam u niego dużą i bardzo brzydką ranę na głowie, za uchem. Była podpuchnięta i sączyła się z niej mocno krew zmieszana z wodnistą mazią. Dałam kotu jeść i zamknąwszy wszystkie drzwi do pokojów, aby kot nie rozsiewał mi ropy po domu, próbowałam mu ranę odkazić Rivanolem i wysuszyć. Ale nadaremno – zorientowałam się, że opuchlizna zajmuje dużą część czaszki. Zadzwoniłam więc po weterynarza, który przyjechał całkiem szybko. Postanowił wycisnąć kotu ropę, ile się da. Ja musiałam trzymać Pieszczocha do tej operacji. Na wszelki wypadek założyłam rękawiczki i przyniosłam jakieś szmaty, aby ropa nie lała mi się na podłogę. Wyleciało jej mnóstwo - brr, jakiś horror.

Jak na to, co z kotem wyprawiliśmy, zachowywał się bardzo grzecznie – nie podrapał mnie i nie pogryzł, a musiało go boleć. Na koniec Pieszczoch został wysmarowany płynem antyseptycznym i dostał 3 zastrzyki: przeciwbólowy, antybiotyk i przeciw świerzbowcom. Weterynarz zajrzał kotu do uszu i stwierdził, że chyba to może być przyczyną jego stanu. Po czym skasował dużo pieniędzy, dał w fiolce płyn do przemywania rany i powiedział, żebym go zawołała następnego dnia, gdy kot się u mnie pojawi. Zmaltretowany Pieszczoch jak najszybciej opuścił lokal.

Pieszczoch chory      Pieszczoch j.w.
Pieszczoch przyszedł zaropiały i ze świerzbowcem

I następnego dnia nie przyszedł. Pojawił się dopiero po dwóch dniach, godziną późnonocną, kiedy już nie wypadało zwracać głowy lekarzowi. Przyjrzałam się jego ranie – zagoiła się nadspodziewanie dobrze. Poszłam więc do weterynarza, referując mu sprawę i mówiąc, że przejęta sytuacją nie pokazałam mu jeszcze, jak Pieszczoch łysieje. A kot wyłysiał ostatnio na podbrzuszu i wewnętrznej stronie ud. Lekarz stwierdził, że może to być efekt zarażenia świerzbowcem i żebym kota przyniosła kiedyś do niego na rozpoznanie i dalsze leczenie. Ba, ale jak to zrobić, gdy on znowu przestał mnie odwiedzać?

Pieszczoch się liże      Pieszczoch łysieje
Pieszczoch łysieje na brzuszku i udach.

Kwiecień 2011     Czas kocich chorób

Wiosna całą gębą. Ciepło, na ogródku kwitną krokusy i wczesne różowe wrzosy. Forsycja żółcieje w oczach. Chyba na Wielkanoc będzie kwitła, nadrabiając zeszły rok, gdy nie zakwitła w ogóle. Zaczyna się najpiękniejszy okres roku. Tylko koty chorują.

Pewnego dnia zobaczyłam, że Amaretto ma dziwne oczy. W kącikach oczu pojawiła się jakaś błonka. Dwa razy też wydał taki dźwięk, jakby kaszlał. Zaniosłam go więc do Sąsiadki a ona zbagatelizowała sprawę, mówiąc: „To przecież tylko trzecia powieka”. Nawet nie pamiętałam, że koty mają trzecią powiekę. Wiedziałam, że konie mają migotkę, ale u kotów nie dostrzegłam jej nigdy.

Następnego dnia sąsiadka zapukała do mnie, mówiąc: „Pogratulować oka, Amaretto rzeczywiście jest chory. Poobserwowałam go i kaszlał. Ale Metaksa, ta dopiero wygląda - jak obraz nędzy i rozpaczy. Zawiozłam je do lekarza i stwierdził koci katar i już zaatakowane płuca. Nie szczepiłam ich w tym roku...”

Na szczęście szczepiłam Redsinę na jesieni, więc może się nie zarazi. A Amaretto i Metaksa biorą antybiotyki już trzeci tydzień, ale ich oczy jeszcze nie wyglądają dobrze. Za to Metaksa przetrzymywana przez czas choroby przez swoją panią w domu ma teraz wspaniałe czyściutkie futerko. Małe Czarne na szczęście okazały się jakoś na koci katar odporne, choć Kalua sika z krwią, więc też leczona jest antybiotykiem. Lekarz kazał sąsiadce przynieść mocz kota do analizy. Jak tego dokonać, gdy kot załatwia się na dworze? Sąsiadka miała nadzieję, że antybiotyk pomoże, ale gdy tak się nie stało, przytrzymała kota w domu, aż w końcu załatwił się tak, że mogła zebrać mocz do analizy. W końcu przydał się na coś irytujący zwyczaj sikania Kaluy na napotkane torebki foliowe :) Wyszło na to, że kotka powinna zastosować dietę i jeść tylko specjalny pokarm dla kotów sterylizowanych.

Metaksa     Kalua
Metaksa i Kalua

Znowu przychodzi do nas Pieszczoch. Coś mu dolega, ale nie wiadomo co. Liże się tak zaciekle, że sprawia wrażenie, jakby go skóra swędziała. Jest już teraz łysy na pośladkach i udach. Przyglądam się tej gołej skórze i nic nie widzę niepokojącego. Ani zaczerwienienia, ani grudek, pęknięć, żadnych ranek... Tylko jak ją dotykam, wydaje mi się, że jest zbyt gorąca, nawet jak na podwyższoną kocią temperaturę.

Pieszczoch się liże    Pieszczoch łysieje
Chory Pieszczoch wylizuje sobie sierść aż do gołej skóry

Raz udało mi się kota złapać jeszcze za dnia (bo na ogół przychodzi późnym wieczorem) i biegiem pojechaliśmy do weterynarza. Obejrzał kota i stwierdził, że nie wie, co mu dolega. Może świerzbowce rozniosły się po całym ciele (choć w uszach już ich nie zaobserwował), może to alergia lub grzybica.... Dał kotu zastrzyk na świerzbowce i jakiś steryd i powiedział, że sprowadzi lek na grzybicę. W czasie całego badania Pieszczoch był taki potulny, wszystko dał ze sobą zrobić. Ja oczywiście byłam, jak to w takich razach, trochę zdenerwowana, więc weterynarz ze śmiechem stwierdził: „Co pani taka nerwowa, czy widzi pani, aby on był niespokojny?” No, rzeczywiście, kot rozpłaszczył się na stole jakoś tak bezwolnie i nawet nie próbował uciekać.

Jak sobie przypominam, to każdy kot zawieziony do weterynarza zachowywał się podobnie. Jak oni to robią? Jakieś feromony uległości rozsiewają na tym stole? ;) Czy też zwierzęta powalone są mnogością zapachów pozostawionych przez swych poprzedników?

Piszę to, a Redsina ładuje się swoim zwyczajem tuż przed monitor komputera „Już za długo mnie ignorujesz!” – patrzy na mnie z wyrzutem. Jak to dobrze, że poza tuszą, nic tej naszej kotce nie dolega. Mam czas, aby zajmować się stadem nie moich kotów...

Redsina
Redsina przed monitorem

Maj 2011     Jak Buzuki lekarstwem w pasztecie sie kurował

Buzuczek niestety miał kontakt z kocią zarazą. Pewnego dnia zauważyłam u niego wysuwającą się zza powieki migotkę. Następnego dnia była większa.

Buzuki je


    Buzuczek czuje już się u nas na tyle pewnie, że wchodzi sam do kuchni i tu pałaszuje przysmaki, które mu daję – na początek trochę suchego dla kotów wychodzących (dla zwiększenia odporności i wytrzymałości narządów ruchu), potem delikatesy: pasztet lub surowe mięso, w ostateczności kocie jedzenie z sosem a na koniec znowu trochę suchego w celach higienicznych – trzeba przecież po jedzeniu wyczyścić zęby. Trwa to więc trochę, tym bardziej, że jedzenie przysmaków traktujemy jako zabawę. Rzucam mu małe kawałeczki, a kocurek na nie poluje, czyli stara się złapać je w łapki a czasem podsuwam mu kuleczki przysmaku na ręku jak najbliżej pyszczka a on stara się zabrać je z mojej ręki pazurkiem. Nauczył się też sztuczki cyrkowej: staje na tylnych nóżkach, wyciągając przednie do góry i łapie jedzenie prosto w łapki. I tak stojąc słupka, pyszczkiem zdejmuje jedzonko z pazurków. Zupełnie jak wiewiórka! Taki zdolny kotek! Niestety ciągle jeszcze czujnie uskakuje, gdy moja ręka przysuwa się za blisko niego. Parę razy udało mi się dotknąć jego futerka, ale na sekundę. Wszyscy domownicy wiedzą, że nie należy wchodzić do kuchni, gdy jest w domu Buzuki ani do salonu, przez który prowadzi jego droga ucieczki, bo kotek wtedy natychmiast znika.

Karmienie Buzuka trwa więc sporo czasu i mam czas, by go poobserwować. I czasami widzę na nim kleszcze na szyjce lub rany na nogach, ale nic nie mogę mu pomóc. Kot długi czas kulał na lewą tylną nóżkę a teraz stawia ją krzywo. Jedyne co mogę zrobić, gdy nie mam możliwości zaszczepienia go, to odkarmić go, aby miał lepszą naturalną odporność. Ale teraz, gdy zauważyłam u niego pierwsze symptomy choroby, postanowiłam zadziałać, zanim się ona rozwinie. Jeżeli katar koci zaatakuje mu drogi oddechowe i kot dostanie gorączki, to zaszyje się gdzieś w jakiś chaszczach i go nie uratuję! Wybrałam się więc znowu do weterynarza po antybiotyk i serwuję kotu w pasztecie. Na szczęście Buzuki zjada lekarstwo owinięte w pasztet bez zmrużenia oka i te oczka ma już coraz lepsze.

Śliczny Buzuki
Buzuki jest wyjątkowo ślicznym kotem, jak na zwykłego dachowca

Pieszczoch wpada do nas co jakiś czas i wydaje się, że zastrzyki poskutkowały: nie pojawiają już się na nim żadne nowe łyse placki. Za to z wiosną przestał odwiedzać nas hałaśliwy Mejkun, tak, jak to było zeszłego roku. Czyżby sytuacja miała się powtórzyć?

Maj 2011     Ptak w matniu kociego instynktu

Maj kolorowy i spokojny, brzęczący pszczołami w dzień i dźwięczący słowiczymi trelami w nocy – jedyny taki miesiąc w roku. Nic dziwnego, że koty rzadko bywają w domu, za to czasami rano zastaję przed domem prezenty w postaci martwych myszy. Traktuję je jako podarunki w podzięce za zimową opiekę. Dobrze, że koty tych myszy nie jadają – mogą być nosicielami pasożytów lub jeszcze gorzej – mogą być potraktowane trutką na szczury.

Dzisiaj siedziałam sobie na ogródku z Redsiną a tu nagle wpada Kalua z ptaszkiem w pysku. Widzę, że ptak szamoce się, więc lecę do kota, aby mu tę zdobycz wyrwać. „Ty cholero, - krzyczę – to nie dość, że karmi cię twoja pani i ja, jeszcze ptaki będziesz mordować?!” Kalua rzuciła się do ucieczki a ptak wypadł jej z pyszczka. Wzięłam go na ręce i widzę, że ma zakrwawione skrzydełko i brakuje mu kilku lotek, ale poza tym jest w dobrym stanie. Zanim podjęłam decyzję, co z nim zrobić, nagle koło mnie pokazała się Kalua i dalejże skakać do tego ptaka. Jak ona wysoko potrafi skoczyć!

Wystraszony ptaszek zaczął mi się szamotać w ręku i nie utrzymałam go. Ptak zleciał na trawę i nie mogąc wzbić się w górę, podskakując, uciekał. Ja skoncentrowałam się na kocie, aby go złapać, a tu nagle sprintem mija mnie Redsina. Moja kotka zareagowała instynktownie i włączyła się do polowania z impetem, o jaki nigdy bym ją nie podejrzewała! Na szczęście ptak umknął przed jej pazurami i przedarł się pod krzakiem do siatki, a potem przez oczko siatki przedostał się na drugą stronę do sąsiedniego ogródka. Redsinę to przystopowało, ale Kalua wyrwała mi się i wspięła się na siatkę. A ja niewiele myśląc wybiegłam do sąsiadki, załomotałam w jej drzwi i z okrzykiem: „Biegiem do ogródka, bo ona zażre tego ptaka!”, przeleciałam przez jej dom i dopadłam kota w momencie, gdy złapał ptaszka ponownie w pyszczek. Ptak powtórnie wyrwał mu się z zębów i wsunął pod podmurówkę. A ja wyniosłam wyrywającą się kotkę, prosząc sąsiadkę o pilnowanie ptaszka przed innymi amatorami awifauny. Nazajutrz nie było już śladu ptaka, ale też nie było leżących piór ani krwi, więc jest nadzieja, że uratował się jednak.

Patrzę na Resdinę i mówię: "Kalua - nic dziwnego, to koci drapieżnik pełen kotłującej się w nim energii, ale ty? Najspokojniejsza kotka świata?" Co to znaczy instynkt!

Kalua drapieżnik
Kalua - drapieżnik

Czerwiec 2011     Na scenę wchodzi odwieczny wróg

No to mamy nowy problem. Sąsiadka ugięła się pod presją córki i sprawiła jej psa! Córka nie lubi kociej rodzinki, często narzekała, że koty leją, gdzie popadnie a w domu śmierdzi. Za to bardzo chciała mieć pieska i dopięła swego. Być może miała też nadzieję, że koty się wyprowadzą z domu, w którym zamieszkał ruchliwy, szczekający szczeniak. Tak to przynajmniej wyglądało od początku: szczeniak szalał w ogródku, córka Sąsiadki piała, jaki on jest wspaniały i śliczny (no rzeczywiście, śliczny...) a koty Sąsiadki siedziały na moim ogródku z pyszczkami zwróconymi w kierunku ich domu i śledziły sytuację. Po czym rejterowały. Szczególnie Amaretto Waleczne Serce, który na widok pieska tej samej co on wielkości, trząsł się jak galareta. Gdy Sąsiadka zawołała go, kot wyraźnie obrażony odszedł. Wtedy córka Sąsiadki rzuciła za odchodzącym kotem: „Idź sobie, idź, i już nigdy nie wracaj”. Jak na to, że Amaretto jest ulubieńcem jej mamy i mieszka u nich od urodzenia, to nieźle...

Sąsiadka robiła co mogła, aby koty oswoić z nowym członkiem rodziny, ale jak na razie bez skutku. Na początku wydawało się, że najstarsza w rodzie Metaksa nie da sobie w kaszę dmuchać. Kiedy wróciła do domu po kilku dniach nieobecności (ona teraz pojawia się rzadko, więc sądzimy, że gdzieś się dożywia) i zastała w domu małego psiaka, który - wyraźnie nią zainteresowany - chciał ją obwąchać, walnęła go łapą na odlew po pysku i tak zaznaczyła domową hierarchię. Ale później przestała dom odwiedzać. Co nietrudno zrozumieć, jeżeli weźmie się pod uwagę, że już z jej własną rodziną było jej w domu za ciasno. Zmartwiona Sąsiadka wychodzi przed nasze osiedle, aby ją zawołać, gdy kocica nie pojawia się w domu zbyt długo. I wtedy kotka na ogół przychodzi do niej i daje się zanieść do domu na jedzenie. Ale sama z własnej woli pojawia się coraz rzadziej. Więc, gdy czasami Metaksa przychodzi do mnie, ja ją wstępnie karmię i potem odnoszę do Sąsiadki w ramach resocjalizacji.
Tekila już w ogóle nie chodzi do swojego domu, nawet na jedzenie. U nas zresztą też bywa krótko, coś zje szybko, zdrzemnie się parę godzin, czasem nocuje, ale większość czasu spędza na załatwianiu swych kocich spraw.

Metaksa     Tekila
Metaksa i Tekila - matka i córka





    Najgorzej przeżywa tę sytuację Amaretto. Sam boi się do domu wracać, nie przychodzi też na wołanie Sąsiadki. Często widzę go w moim ogródku, jak siedzi pod krzakiem lub na tarasie z łepkiem zwróconym w stronę swojego domu i obserwuje przez sztachety, jak po jego ogrodzie szarogęsi się nakrapiany i hałaśliwy potwór. Wołam go wtedy i częstuję czymś smacznym, przemawiam do niego uspokajająco a on czasami, wyraźnie zmarkotniały i zmordowany zasypia na dywanie, tam gdzie akurat siedział. Parę razy zanosiłam go do Sąsiadki i udawało jej się zostawić go na noc, zamykając pokoju, ale znerwicowany kot ciągle się właścicielom jakoś narażał. A to zrobił kupę na pościeli Syna Sąsiadki, gdy z nim spał, za co został wyrzucony z pokoju (wcale się nie dziwię). A to rzucił się z wściekłością na swoją chorą siostrę, którą zastał w łóżku swojej pani – wyraźnie zazdrosny, gdyż do tej pory stosunki między tym rodzeństwem układały się świetnie – sama widziałam, jak często witały się, liżąc sobie pyszczki. Dlatego teraz odnoszę Amaretta do jego domu coraz rzadziej, tym bardziej, że pojawia się on w moim najczęściej około północy. Karmię go i zostawiam w salonie, gdzie znalazł sobie nowe miejsce do spania: fotel z ulubioną niegdyś przez Łobuza futrzaną narzutką. Zauważyłam też, że Amaretto nie znaczy miejsc, gdy przychodzi do nas z zamiarem zostania na noc. Może to jest też efekt tego, że mąż na moją prośbę przestał krzyczeć na kota. Trudno, trzeba teraz dać zwierzęciu jakiś okres ochronny. Przecież nie może czuć się wszędzie odpychany, bo w końcu zdziczeje.


smutny Amaretto
Smutny Amaretto

Sytuacja z psem najmniej wpłynęła na zachowanie Kaluy, ale chyba stało się tak na skutek jej choroby, na którą zapadła akurat w momencie pojawienia się w domu szczeniaka. Po tym, jak Sąsiadce udało się wreszcie wyleczyć koty, zaszczepiła je na wszystkie kocie choroby. I, czy to dlatego, że Kalua była osłabiona, czy na skutek zatrucia po zjedzeniu czegoś na polu, kotka dostała strasznego rozwolnienia. Musiała pozostać na ścisłej diecie i znów dostała serię antybiotyków. Siłą rzeczy nie mogła wychodzić z domu. Wkrótce zresztą okazało się, że antybiotyki nie pomagają. Rozwolnienie wycieńczało kota, Kalua nikła w oczach i sama była zbyt osłabiona, aby wychodzić na dwór. Tak więc spędzała dni w domu z nowym szczeniakiem, leżąc u swej pani na łóżku. Oczywiście zwierzęta izolowano, aby psiak nie zaraził się, ale kotka słyszała szczekanie i czuła nowy zapach. Kiedy po nowej serii antybiotyków i kilku kroplówkach, kotka doszła wreszcie do siebie, nie bała się psa i chyba przyzwyczaiła się do jego obecności. Obecnie Kalua odzyskała dawną werwę i jest jedynym kotem Sąsiadki, który mieszka u niej w domu i przychodzi z własnej woli. A co z pozostałymi? Czy będę zmuszona je zaadoptować, aby całkiem nie zdziczały? Jeśli miałabym przyjąć na stałe jeszcze jakiegoś kota, to wolałabym Buzuczka, Hmmm, chociaż to Amaretto przypomina mi Łobuza i Prążka... Ale on przecież ma swój dom.

Czy o to chodziło Córce Sąsiadki, gdy przeforsowała akcję „Ja chcę pieska?”

Redsina
Amaretto z Małą Czarną - u nas, ale jednocześnie na rozdrożu


Cd kroniki - lato 2011
do góry

mail