Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
To miał być dobry rok. Tak sobie życzyliśmy na Sylwestra i, mimo tego, że mój mąż ciągle kaszlał i stracił w ciągu 5 lat większość mięśni w nogach, nic nie zapowiadało tego, co stało się ostatniego dnia zimy. Pożegnaliśmy Stasia na cmentarzu tydzień po jego śmierci. Przyszły tłumy, wszyscy zszokowani – dla wielu mój mąż był uosobieniem zdrowia – do 60 roku życia uprawiał sporty, grał w piłkę nożną i tenisa, chodził po górach.
Zostałam w domu sama z kotami, ale moja kochana córeczka zaraz przeprowadziła się do mnie – ona straciła wspaniałego tatę, z którym związana była chyba bardziej niż ze mną. Razem oswajałyśmy się z nową sytuacją, roztrząsając dlaczego tak musiało się stać. Ja ciągle zastanawiałm się, co byłoby gdybym postępowała inaczej i bez zgody męża sprowadziła mu lekarza do domu. Ale jak sprowadzić lekarza do domu do kogoś, kto co prawda kaszle od kilku miesięcy, ale nie ma gorączki i chodzi do pracy ( ledwo, ale chodzi) i wścieka się na każdą sugestię, że powinien się dać zbadać.
Ten okres po śmierci Stasia wypełniły mi sprawy, które pozostały do zrealizowania. Na szczęście miałyśmy też tańce a w domu koty.
Sheridan wyleczony został z ropawicy. Na ranach narosła mu nowa skóra i ładnie zarosła futerkiem. Weterynarz, którego później wezwałam do domu, aby zaszczepić Redsinę i Sheridanka (na wściekliznę) obejrzał jego łapki i był pod wrażeniem – nie było widać żadnych śladów po ropniach, tylko przy dotykaniu skóry wyczuwało się grubsze blizny.
Gdy minął przeszło miesiąc od jego wyleczenia postanowiłam Sheridana wysterylizować. Uznałam, że dość mam traumatycznych przeżyć jak na jeden rok i muszę zapobiec temu, aby znowu ktoś kota pogryzł.
Udało nam się z weterynarzem wyleczyć Sheridana z potwornej ropawicy
Sheridan i Redsina w dobrej komitywie
Ponieważ przeżyłam już z Sheridanem dwie walki o wsadzenie go do kontenera, gdy chciałam go wieźć do kliniki po pogryzieniu i zdarciu przez niego opatrunku (w czasie drugiej próby zostaliśmy pokonani z weterynarzem przez rannego kocurka o wadze kilku kilo), poprosiłam weterynarza o metalową klatkę, której używa się do transportu odłowionych dzikich zwierząt i taką dostałam. Była na tyle duża, że gdy wsadziłam kota do środka, zdążyłam ją zamknąć zanim się odwrócił, aby uciec. No i drzwiczki były metalowe, a nie plastikowe, więc nie miał szans ich wyłamać.
Byłam ciekawa, jak lekarze w klinice poradzą sobie z wyjmowaniem takiego szalonego kocura z klatki, ale kazali mi go zostawić i przyjechać za dwie godziny. Oddali mi go z lekka wybudzonego. Po przyjeździe do domu Sheridan położył się na łóżku Stasia, które zaanektował dla siebie po jego śmierci. Ja zachowywałam się cicho, by nie budzić licha. Wieczorem kot zszedł na dół na jedzenie a na narzucie znalazłam jeden mały skrawek szwu, ale nie było śladów krwi.
Zgodnie z poleceniem przetrzymałam kota w domu przez trzy dni. Nawet się nie denerwował. Po dwóch tygodniach zaczęłam obserwować zmiany jego zachowania. Sheridan zawsze był pieszczochem, który ciągle właził nam pod ręce, ale teraz przeszedł samego siebie. Łasił się ciągle i mruczał, dłużej też sypiał i przebywał w domu. Z zainteresowaniem obserwowałam, jak zmienia się jego podejście do innych kocurów. Ignorował całkiem przyjście do domu Szarego Kota a Bandża zaczynał też traktować obojętnie.
Sheridan stał się jeszcze większym pieszczochem, niż był przed sterylizacją
Żałowałam, że tego zabiegu nie wykonałam poprzedniej wiosny – nie mielibyśmy tylu przeżyć związanych z walkami Sheridana z innymi kocimi maczo. Zamiast tego Sheridan stał się kocim idolem dla moich wnuczków. Podchodził do nich, ocierał o nogi i wywoływał śmiech na ich buziach. Nie tak, jak Kalua i Tekila, które uciekają na widok dzieci.
Sheridan ślicznie łasił się do Eli, będąc bardzo zadowolonym z głaskania
Pewnego pięknego, słonecznego dnia dzieci zaśmiewały się z kocurka, gdy próbowały go zachęcić do zabawy witką. Był upalny maj i kotu nie chciało się wychodzić z cienia krzaka, ale obserwował, jak za witką szaleje Metaksa – babcia, która zawstydziłaby niejednego kota. Ela stwierdziła, że Sheridan nie umie się bawić a Metaksa go uczy, dając wzorowy pokaz. Czy już wtedy Sheridanek źle się czuł i dlatego po dwóch próbach złapania witki chował się pod krzakiem? Bo dwa dni później stało się coś strasznego.
Metaksa jeszcze lubi się bawić mimo swoich lat
Sheridan trochę bawił się witką
ale mało aktywnie
Niestety moje starania, abym nie miała już więcej traumatycznych przeżyć w tym roku, nie zdały się na nic. Pewnego wieczoru Sheridan wrócił jak zwykle z wycieczki, zjadł normalnie kolację i położył się spać w domu a koło 11-tej wieczorem zastałam go w kuchni dyszącego z otwartą buzią i wysuniętym językiem. Dotknęłam jego uszek, ale były chłodne, czyli to nie gorączka. Chciałam zajrzeć mu do buzi, ale on zaczął charczeć. Natychmiast zawołałam moją siostrę, aby podjechała pod mój dom samochodem a Sheridan ciągle sapał, jakby się dusił i zaczął wyć. Nigdy nie słyszałam takiego wycia u kota. Zawinęłam go w koc i wypadłam z domu, nawet nie zamykając drzwi na klucz. Wszystko działo się tak szybko.
Sheridan w samochodzie wpadł w jeszcze większy popłoch. Pozwoliłam mu się wysunąć z koca, aby mógł się ułożyć tak, aby mu było najwygodniej oddychać. Wlazł na bagażnik i znowu wył rozdzierająco. Po chwili zwymiotował czymś, co wyglądało na ślinę.
Zajechaliśmy do kliniki w 10 min. Była już zamknięta.
„Wysiadaj i dzwoń” - zawołałam do siostry "a ja go wyciągnę". Złapałam kota i musiałam zawinąć go w koc, bo bałam się, że mi ucieknie. Ale tym samym musiałam nacisnąć mu na klatkę piersiową. Kot w panice, resztkami sił, jeszcze próbowal się uwolnić i ugryzł mnie w rękę. Gdy tylko dyżurna lekarka otworzyła drzwi, wpadłam do środka i wypuściłam kota z rąk. Spadł na podłogę i znowu zaczął charczeć.
„Niech go pani ratuje. On się dusi” - zawołałam.
„On nie może oddychać” – orzekła lekarka - „on nie ma płuc”.
„Jak to nie ma” - pomyśłałam ze zgrozą. Lekarka spytała od jak dawna to się dzieje. „Zauważyłam to jakieś 25 min temu, wcześniej zachowywał się normalnie.”
Lekarka zabrała kotka do kabiny intensywnej opieki i włączyła tlen. Dała mu też zastrzyk ze sterydów.
„To może być serce albo alergia, czy on coś jadł nietypowego?”
„Nie wiem, 2 godziny temu wrócił ze spaceru, w domu zjadł normalnie kolację”
Siedziałyśmy z Iwonką w klinice około godziny. Sheridan leżał pod tlenem i wyciągał szyję, ciągle dysząc. Nie wyglądało, aby mu się poprawiało.
„Niech pani jedzie do domu. On tu poleży do rana. Jakby mu się trochę poprawiło, spróbuję mu zrobić rentgen płuc, ale w tym stanie nie mogę tego zrobić. Niestety wygląda na to, że nie reaguje na steryd”
Ostatni raz spojrzałam na mojego ślicznego, kochanego kocurka z dziwnym przeświadczeniem, że już go nie zobaczę żywego. Nawet nie mogłam go pogłaskać. Rozstaliśmy się w takiej dramatycznej sytuacji. Czy wiedział, że wiozłam go samochodem i tak męczyłam, gdy on się dusił, aby go ratować?
Lekarka zdyzenfekowala mi ugryzioną rękę i powiedziała, że powinnam rano iść z tym do lekarza. Ja zaś stwierdziałam, że dopiero co szczepiłam kotka na wściekliznę, więc na pewno nic mi nie grozi – przynajmniej pod tym względem.
Położyłam się w domu spać, ale nie mogłam długo zasnąć. To straszne, gdy myślisz, co się w tej chwili dzieje z twoim ulubionym zwierzakiem i nie możesz nic pomóc. Myślałam: "Boże, nie – to niemożliwe, dopiero umarł Staś a teraz Sheridan? Za co?"
Koło 7-mej rano zadzwoniła do mnie lekarka. Byłam pewna, co usłyszę.
„Bardzo mi przykro. Pani kotek odszedł kilka godzin temu. Walczyłam o niego, ale mi się nie udało. Na nic nie reagował. Jeszcze około 3-ciej zrobiłam mu rentgena. Miał czysto w przełyku i tchawicy, ale płuca miał całe zalane wodą. To była ostra niewydolność serca.”
„Jak to możliwe? To był młody, zdrowy kot, w pełni sił”
„Z kotami tak czasem bywa. Nagle serce przestaje pełnić swoją funkcję i się duszą, mimo, że nic tego wcześniej nie zapowiadało.”
„Ale ja po powrocie do domu znalazłam na podłodze zdechłą pszczołę. Może on ją wziął do pyszczka i go ugryzła i to był wstrząs alergiczny?”
„Ale on miał górne drogi oddechowe puste i drożne. On się utopił, bo płuca mu nie pracowały”
Popłakałam się wspominając Sheridanka. Jak ja go ratowałam przez ostatnie 2 miesiące! Wysterylizowałam, mimo że nigdy wcześniej nie robiłam tego z innymi kocurami. Aby go chronić. I wszystko na nic. Umarł tak nagle jak Staś. I wtedy uświadomiłam sobie, że mój Staś i kot umarli tak samo – na niewydolność serca. Staś też miał wodę w jamie brzusznej i płucnej. Tylko Sheridan żył dłużej o dwa miesiące.
Nie, już dość! Nie zgadzam się!
Po kilku godzinach, przybita, ale już pogodzona z losem pojechałam do kliniki weterynaryjnej po kotka – zastanawiałam się, czy nie wykupić dla niego miejsca na zwierzęcym cmentarzu – jest taki na obrzeżach Warszawy. Ale okazało się, że nie mogę zabrać kota, gdyż przed śmiercią ugryzł mnie i trzeba go było zbadać, a potem takie zwierzęta oddawane są do utylizacji. Nawet nie mogłam się z nim pożegnać ani spojrzeć ostatni raz na moje śliczności. Mówiłam, że miesiąc temu był szczepiony na wściekliznę, więc na pewno mnie nie zaraził, ale nie – takie mają procedury. Wróciłam więc do domu z pustą torbą i użaliłam się przed Redsiną.
Ręka w nocy mi spuchła i poszłam do lekarza. Tam dano mi zastrzyk przeciwtężcowy, maść i antybiotyk do łykania – nie wiadomo jakie zarazki przedostały się do mnie przy ugryzieniu.
Jak to się mogło stać? Tak szybko. Z kotem, który był całkiem zdrowy? Czy to wina jego głupoty, gdy chciał zjeść pszczołę? Ale ona nie wyglądała na zmaltretowaną...
I wtedy uzmysłowiłam sobie, że przyczyną rzeczywiście mogło być serce, mimo pozornego dobrego zdrowia kota. Przypomniałam sobie, jak on niemrawo bawił się witką dwa dni temu i po dwóch próbach złapania jej kładł się na ziemi. A jeśli już wtedy jego serce było słabe?
Odczuwając żal do losu, który w krótkim czasie zabrał mi męża i kota, nie byłam jeszcze wtedy w stanie trzeźwo myśleć. Człowiek w takich sytuacjach radzi sobie ustalając strategię na najbliższe dni – co trzeba zrobić. Potem przeżywa stratę i poczucie niesprawiedliwości, zwłaszcza, gdy, jak to było w przypadku mojego męża, ma za sobą przegraną kilkuletnią walkę z chorobą. Potem analizuje.
No i właśnie przy kolejnej analizie znowu uderzyło mnie to samo – lekarska diagnoza dotycząca śmierci Stasia i Sheridana była podobna i obaj byli wcześniej dotknięci zakażeniem bakteryjnym.
Staś rok temu, gdy zrobiła mu się stopa cukrzycowa przez zakażeniem gronkowcem złocistym. Poszedł do szpitala dopiero, gdy już miał gorączkę i sączącą się ranę na stopie. Sheridan dwa miesiące przed śmiercią chodził kilka dni z ropą, zanim nie przyjechałam i wyleczyłam go antybiotykiem. Czy to możliwe, że u obu doszło do uszkodzenia serca?
Staś na wypisie ze szpitala rok temu nie miał rozpoznanej choroby serca, potem stopa się zagoiła, cukrzyca została ujarzmiona insuliną – i niby wszystko dobrze – a po pół roku zaczął kaszleć i (jak okazało się na końcu) był to objaw zbierającej się wody w opłucnej. Jak długo by żył, gdyby wtedy od razu poszedł do lekarza?
Sheridan został wyleczony antybiotykami, rany na łapkach się zagoiły i zarosły futerkiem, kot odzyskał werwę i chęć do życia – i nagle umiera na niewydolność krążenia...
Do tej pory sądziłam, że za uszkodzeniem serca Stasia stoją cukrzyca i statyny brane bez opamiętania przez kilkanaście lat, mimo postępującego rozpadu jego mięśni i o to, aby zmienił sposób leczenia, walczyłam z nim przez przez ostatnie 5 lat. Ale może bezpośrednią przyczyną było uszkodzenie serca, spowodowane przez zapalenie bakteryjne?
Piszę o tym nie po to, aby się użalać, ale po to, aby uczulić innych ludzi, że takie przypadki się zdarzają...
Już nigdy nie zobaczymy naszego ślicznego Sheridanka. Odszedł od nas 2 miesiące po śmierci Stasia...
Był przepięknym, łagodnym kotem, bardzo emocjonalnym, ale niekłopotliwym
Mieszkał u nas przez trzy lata.
Po stracie Sheridanka zajęłam się leczeniem Redsiny. Należało sprawdzić co z tarczycą po roku brania leku oraz zbadać ją u ortopedy, gdyż kotka ciągle traciła mięśnie w udach (też jak Staś). I coraz częściej widziałam, że rusza się z coraz większym trudem a kładzenie się na bok sprawia jej ból. W dodatku zaczęła załatwiać się poza kuwetą, co do tej pory u czystej kotki się nie zdarzało. Z jedzeniem też były problemy, gdyż koteczka dostawała drgawek przednich łapek i czasem przez to jedzenie lądowało na podłodze, jak trafiła nóżką w miseczkę. Wymyśliłam więc koci stół, czyli kładę miskę dla Redsiny na blaszanym pudełku, tak aby nie musiała się schylać przy jedzeniu.
Chora i stara Redsina porusza się z coraz większym trudem
i ma problemy z zejściem po schodach
Wynik badania krwi był zadziwiający – okazało się, że kotka ciągle ma nadczynność, mimo że pół roku temu sytuacja już była ustabilizowana. Przeszłyśmy więc na większą dawkę leku. Przy okazji dowiedziałam się, że ten lek nie leczy tarczycy, tylko wręćz przeciwnie – niszczy ją, gdyż nadczynność u kotów spowodowana jest przerostem tego gruczołu. No pięknie – to jak ją zniszczymy, będziemy leczyć niedoczynność?
Wizyta u ortopedy i rentgen kręgosłupa wykazały, że Redsina ma starcze zmiany zwyrodnieniowe i można jej ulżyć dając lek przeciwzapalny (choć na krótko, gdyż niszczy nerki – tyż piknie!) oraz stosując zabiegi laserowe.
W międzyczasie zrobiło się lato, okres wakacyjny i wyjeżdżałyśmy z Asią na zmianę. Raz ona na rejs po Bałtyku, potem ja odwiedzałam koleżankę z dzieciństwa w rodzinnej miejscowości mojej mamy i pojechałam na Mazury z odzyskaną po 30 latach przyjaciółą z lat studenckich (w ogóle zaskoczyła mnie dobroć ludzi i chęć pomocy i zaopiekowania się mną po naszych traumatycznych przeżyciach). Sierpień ładny i słoneczny spędzałyśmy w górach z rodziną na zmianę – ktoś musiał być z kotem i dawać mu leki. Gdy wróciłam w połowie sierpnia, Redsina była już po tygodniowej dawce leku przeciwzapalnego a ponowne badania krwi sprawdziły, ze jej nereki pracują dobrze.
Zaczęłyśmy zabiegi laserowe i okazały się one bardzo dla kotki przyjemne. Sesje 40 minutowych naświetlań na kręgosłup spodobały się jej tak bardzo, że nie tylko leżała grzecznie cały czas na stole, ale też nadstawiała pupę jak najbliżej lasera. Tyle, że straciła trochę na urodzie, gdyż została ogolona na grzbiecie.
Wygolona Redsina po zabiegu laserowym
I tak przez trzy tygodnie przyjeżdżałyśmy na rehabilitację do przemiłej pani Maryny (Ukrainki), która bardzo Redsinę polubiła. Dodatkowo kotka dostała 4 zastrzyki z carphrofenu celem odbudowy chrząstki w kręgosłupie ( Colagen, kwas hialunorowy i coś jeszcze – czego to teraz nie wymyślają dla tych zwierzaków...). Już po dwóch naświetlaniach widać było poprawę. Redsina kładła się sprawniej i bez widocznego bólu oraz wyszła sama do ogródka.
Teraz jesteśmy po 7 naświetlaniach i nasza staruszka ładniej chodzi, wygina się bez problemu i w ogóle jest bardziej aktywna.
Ale na kanapę ciągle jeszcze nie wskakuje, tylko trzeba ja podnosić
Po drodze miałyśmy jeszcze jedną przygodę. Pewnego dnia zaobserwowałam, że moja kotka nie zrobiła siku, ale pomyślałam, że może załatwiła to w ogródku. Następnego dnia znowu to samo. Zeszła do piwnicy, gdzie są kuwety i wyraźnie mnie wołała. Patrzę więc o co chodzi. A koteczka łazi od kuwety do kuwety, pomiałkuje i nic. Próbowałam ją pomasować po brzuszku, ale nawet nie wiedziałam, gdzie jest pęcherz. Przestraszyłam się, bo przez dwa dni dawałam jej surowe mięso i może to wpłynęło szkodliwie na nerki?
Tego dnia jechałyśmy na naświetlanie, więc poprosiłam lekarkę o ocenę stanu rzeczy. Lekarka powiedziała, że pęcherz jest malutki, więc chyba kotka sikała, ale w ogóle warto zabrać mocz do analizy, skoro już nad tym się zastanawiamy (mimo dobrych wyników badań kreatyniny, które wyszły w analizi krwi). Poszłyśmy więc na laser, koteczka nagrzała sobie grzbiecik a potem dwie panie (lekarka i rehabilitantka) postanowiły kotce nacisnąć na pęcherz. Wyciskają i wyciskają mocz, a tu nic, tylko kot denerwuje się coraz bardziej. Więc postanowiły nabrać trochę moczu z pęcherza strzykawką przez błony brzuszne. Położyły kotkę na plecach, ale ona zaczęła się wić, próbując obrócić się na nogi. I gdy już lekarka zamierzała wbić igłę, nagle.... chlust – leci siku. Biedna, zmaltertowana kotka leżała na plecach z głupią miną a siku leciało po brzuszku i łapkach i ogonku i panie zdołały napełnić całą fiolkę, którą na szczęście miały pod ręką a siku jeszcze leciało, aż zalało połowę stołu. A podobno nie było nic w pęcherzu...
Potem Redsina wylądowała w kontenerze z obrażoną miną, powiedziałabym pełną wyrzutu. W dodatku Iwonka, która czekala na nas, bo jest teraz naszym kierowcą, powiedziała, że kotka śmierdzi. No to już było szczyt wszystkiego! W dodatku po przyjściu do domu kotke musiała wziąć kąpiel w umywalce!
Badanie moczu wyszło dobrze – nerki pracują poprawnie, w moczu nie ma piasku, więc żaden kamień nie zatkał przewodów. Co więc się stało? Lekarka orzekła, że prawdopodobnie nastąpiło przyblokowanie nerwu odpowiadającego za pracę zwieracza pęcherza, który to nerw odchodzi od kręgosłupa w miejscu, gdzie kotka ma zwyrodnienie. I naświetlanie oraz miotanie się kota, leżącego na grzbiecie, pomogło odblokować ten nerw. W związku z tym trzeba teraz będzie cały czas kontrolować, czy kotka sika, aby sytuacja się nie powtórzyła.
Nasza słodka Redsinka z Asią. Chcemy, aby żyła jak najdłużej i bardziej komfortowo
Właśnie, inne koty też u mnie ciągle mieszkają, ale o nich nie piszę, bo na szczęście nie sprawiają kłopotów. Od maja do września, kiedy piszę te słowa, rzadko widuję Tekilę i Kaluę. Nawet jak przychodzą na jedzenie, to zaraz wybiegają na dwór. To są ciągle młode, aktywne koteczki, mimo że mama Tekila ma już 12 lat a córka Kalua 11. Całe dnie i noce spędzają na dworze i są pełne energii. Jedyne problemy, które mam z nimi to pasożyty. Odrobaczamy je co jakiś czas, ale i tak widuję u nich robaki. Pewnie dlatego, że kotki są łowne i zjadają myszy.
Tekila melduje się w domu codziennie, ale na krótko
W lecie Kalua wpada tylko po jedzenie, resztę czasu spędza na dworze
W lecie Metaksa często spała pod tarasem na domku kocim
Ale najwspanialsza jest Metaksa. Babka, która ma już 13 lat, jest ciągle piękna, mocna i jeszcze dziarska. I to ta kotka, która kilka lat temu tak chorowała i wyglądała jak nieszczęście.
Zdarzało się, że podczas moich wyjazdów wakacyjnych nie pokazywała się Asi przez kilka dni, lecz jak wracałam, przychodziła do domu wygłodniała, ale bez przesady. Przecież jej pani ciągle wystawia jedzenie dla kotów przed dom. Okazało się także, że Metaksa w dalszym ciągu potrafi o siebie zadbać. Ostatnio złapała (niestety) dwa ptaszki oraz dwie myszy. Przyniosła je do domu, już z daleka chwaląc się nimi – wydawała takie dźwięki, jak żeniący się kot. O ile myszy zostawiła mi na tarasie w prezencie, o tyle jednego ptaka zjadła w całości, włącznie z pazurami, dziobem i piórami. Rozszarpała go na moich oczach, ale pozwoliłam jej na to, bo i tak już był martwy.
Metaksa ciągle ładna, wcale nie wygląda na staruszkę
Czasem odwiedzają nas Szary Kot Romek i Bandżo. Teraz, gdy nie ma Sheridanka, wchodzą do domu bezstresowo. A od kilku dni wpada do nas Garbaty Nosek. Ucieszyłyśmy się z Asią, że jeszcze żyje, bo nie był u nas od dwóch lat. Nic się nie zmienił. Siedzi na parapecie za oknem i miauczy prosząco a gdy podchodzę do niego, aby dać mu jedzenie, fuczy i chce mnie potraktować pazurami. Taki sam neurasteniczny, jak był.
Bandżo znowu zaczął nas odwiedzać po śmierci Sheridana
Najczęściej przychodzi na jedzenie
Neurasteniczny Garbaty Nos po dłuższej nieobecności odnalazł drogę do naszego domu
"Dobre było, mimo stresu..."
Rok 2020 - rok szczególny
do góry
Zapraszam na moją stronę o podróżach