Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
Jak już pisałam, Sheridan od stycznia lata za dziewczynami, głośno je nawołując. Jak tylko się ociepliło, czyli od marca, spędzał całe dnie na dworze, szukając żony ale, niestety, znajdywał tylko konkurentów do ewentualnej kandydatki. Jego życie osobiste było tym samym bardzo burzliwe i obfitujące w mniej lub bardziej krwawe pojedynki z napotkanymi innymi samcami.
Jakże więc zdziwiliśmy się pod koniec czerwcowego dnia, już po rozpoczęciu kalendarzowego lata, gdy Sheridan po powrocie ze spaceru przespał na swoim fotelu noc a potem cały dzień. I wcale nie chciał wychodzić z domu. Żartowaliśmy sobie, że wiosna się skończyła i kot wreszcie skończył z romantycznymi eskapadami i teraz je odsypia. Ale wieczorem, gdy kładłam się już spać, uświadomiłam sobie, że kot w ogóle nie wstał z fotela przez cały dzień. Nawet na jedzenie? Sheridan, ten wieczny głodomór, nie obudził się, gdy karmiłam inne koty? „Coś jest nie w porządku”- pomyślałam - „ może on jest chory? ” Dotknęłam główki kota – gorąca, uszy tym bardziej. Porównałam z Redsiną – wyraźna różnica. I nosek kocurka był suchy i ciepły. Sheridan spojrzał na mnie mało przytomnie a jedno oczko mu załzawiło. I oddychając przez nos lekko świszczał. Parę razy wydał z siebie coś na kształt kaszlu, jakby chciał coś wykrztusić z przełyku.
Chory Sheridan
„O kurczę, dobrze, że mnie tknęło” - pomyślałam i zaraz pobiegłam do kuchni, aby kotu przyszykować jedzenie. W przypadku gorączki i problemów z jamą ustną najlepsze jest jedzenie półpłynne. Podałam więc kotu na miseczce rozbełtane żółtko a potem jeszcze śmietanki. Zjadł, ale więcej nie chciał.
Następnego ranka kot zjadł tylko śmietanę, innego jedzenia nie tknął, ale wstał z fotela i podszedł do drzwi ogrodowych. Wypuściłam go, gdyż Sheridan w domu nie korzysta z kuwety. A kot szybko wrócił z krzaków i położył się na tarasie. Gorączkę miał w dalszym ciągu. I już nie chciał nic jeść ani pić.
Zadzwoniłam po lekarza. Zreferowałam mu symptomy choroby.
Nauczona doświadczeniem pozamykałam przed przyjściem lekarza wszystkie drzwi, zostawiając kota w salonie. I dobrze, bo Sheridan (śpiący znowu na fotelu) w chwili pojawienia się obcego faceta nagle ożył i chciał dać drapaka. Złapałam go, ale mi się wyrwał, zostawiając na moim przedramieniu ślad po pazurze i schował za kanapę.
Pan Darek w śmiech: „-Niech mi pani powie, jak to jest? U mnie pani koty są grzeczne a u pani w domu wyprawiają ciągle jakieś brewerie”.
Ubrałam się w płaszcz i założyłam rękawiczki. Zgodnie z sugestią weterynarza zarzuciliśmy na kota koc, gdy przydybaliśmy go pod drzwiami, skąd już nie miał odwrotu, po wykurzeniu go spod kanapy.
„-No tak, znowu nie mogę kota zbadać ani zmierzyć temperatury. Kaszlu też nie usłyszę.” - marudził lekarz, gdyż spod koca wystawał tylko kawałek głowy. „-A skąd pani wie, że on ma podwyższoną temperaturę? Mierzyła mu pani?”.
„-Wystarczy go dotknąć”.
Dotknął. „-Rzeczywiście. I to nawet bardzo dużą. Jeszcze chcę sprawdzić, czy on nie ma kamieni nazębnych”.
Otworzył kotu pyszczek, a ja w tym czasie przygważdżałam Sheridana kocem do podłogi. Kot nie miał kamieni, więc lekarz powbijał mu w pupę trzy zastrzyki, już wcześniej przygotowane. Sheridan jakby oklapł, więc jeszcze po odsłonięciu większego kawałka kota można było osłuchać jego klatkę piersiową stetoskopem. Weterynarz stwierdził, że słyszy coś w oskrzelach i zaordynował, aby kotu podać syrop wykrztuśny lub ACC. I spróbować dać mu jeść, jak za jakieś pół godziny gorączka spadnie.
Tak też się stało. Za pół godziny kocurek się ożywił i zjadł trochę pasztetu. Suchego jeszcze nie chciał. A ja podałam mu około 1/8 proszka ACC w śmietance, uprzednio posmakowawszy go ( proszek nie jest niesmaczny, tylko kwaśny, jak witamina C). O dziwo zjadł a potem poszedł na krótki spacer. Dodam, że cała wizytę weterynarza Redsina spędziła zamknięta w kuchni i na pewno poznała swego dawnego oprawcę po głosie, więc się stresowała bidulka. Gdy ją wypuściłam, podejrzliwie rozejrzała się po całym domu.
Następnego dnia weterynarz przyjechał z samego rana. Sheridan akurat jadł pasztecik na parapecie okna kuchennego i go zobaczył. Chciał uciec do pokoju, ale ja już miałam na sobie rękawiczki i koc pod ręką (palta już tym razem nie zakładałam ;). Pan doktór znowu zrobił 3 zastrzyki, ale kocurek był już na tyle silniejszy, że przy ostatnim ledwo mogłam go przytrzymać, aż się igła wygięła. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby pękła.
Tego popołudnia Sheridan zjadł znowu ACC w śmietanie i trochę pasztetu a nawet pogryzł trochę suchego jedzenia. I przy jedzeniu zaczął mruczeć i ocierać o mnie, jak dawniej. „-Aha, to nie masz do mnie żalu o takie traktowanie i zmuszanie cię do nieprzyjemnych zabiegów. Może zrozumiałeś, że to dla twojego dobra”. Wygłaskałam kota serdecznie. Trzeciego dnia nie słyszałam już kaszlu i kot jadł normalnie(ale ACC w śmietanie już nie tknął). Do wizyty weterynarza przygotowałam się już bez ciężkiego sprzętu – tylko rękawiczki. I kotek stał spokojnie i dał sobie zrobić zastrzyki, a puszczony potem wolno nie uciekał, tyko zatrzymał się, aby wylizać sobie futerko. Dał się też pogłaskać panu Darkowi. „-Tak naprawdę, to spokojny kot. Nie drapie, nie gryzie po rękach, tylko chce uciekać” - stwierdził lekarz.
Sheridan wybaczył mi okropne traktowanie w czasie wizyty lekarza i zaczął jeść
Wobec tego czwartego i ostatniego dnia wizyty weterynarza już nawet nie założyłam rękawiczek i tylko lekko przytrzymałam Sheridanka. Tak więc kot potrafi wyciągać wnioski i zauważyć, kiedy człowiek ma wobec niego dobre zamiary. Tylko Redsina, jak zwykle zareagowała nerwowo i na odgłos otwieranych drzwi pomknęła pod łóżko w najciemniejszy kąt.
Ale Sheridan jest już zdrowy.
Już jestem zdrowy
Lato spędziłam bardzo przyjemnie. Lipiec głównie na ogródku a sierpień w górach z dziećmi i wnukami. Nie nudziłam się ani przez chwilę, gdyż w wolnym czasie szykowałam kreację na wrześniowy festiwal tańców dawnych. W tym roku przygotowaliśmy spektakl z czasów romantyzmu, toteż suknia, którą zaprojektowałam i sobie uszyłam była rekonstrukcją ( z moimi modyfikacjami) sukienki z lat 1830 – 36. Wykończyłam ją haftem wykonanym z atłasowych wstążek i wyglądała bardzo ozdobnie. To wykańczanie było pracochłonne, gdyż w sporej części robiłam je w ręku, siedząc na huśtawce w ogródku. I oczywiście w asyście kotów. Najczęściej z jednej strony kładła się Metaksa a z drugiej Redsina. Kotki drzemały, a czasem któryś rozkładał się na wstążkach lub szpulce nici i trzeba je było przesuwać. Na szczęście dość szybko uzgodniłyśmy zasady współżycia na huśtawce i kotki nie wchodziły na moje kolana i spoczywającą na nich sukienkę. Jednym słowem idylla.
Wcześniej, przy krojeniu materiału na suknię nie było tak idealnie. Nie wiem dlaczego, ale koty uwielbiają rozkładać się na materiale, który ja albo Asia rozwijamy na dywanie. Może to przez jedną z ich głównych cech, którą nazywam „centrum uwagi”. Przykładanie formy do materiału i wykrawanie poszczególnych elementów jest wtedy szczególnie utrudnione, gdyż kotki uważają za świetną zabawę zarówno przeszkadzanie we wpinaniu szpilek w materiał, jak i używaniu nożyczek. A Metaksa uwielbia wczołgiwać się pod materiał i urządzać wewnątrz polowanie na miękką tkaninę. Tak więc prawie każde nasze szycie związane jest z walką z kotami lub próbą ich przechytrzenia... Czasami wtedy pomaga rozłożenie dwóch kawałków materiału koło siebie i układanie papierowej formy na tym, na którym aktualnie nie rezyduje koci uzurpator. Zawsze jest przy tym zabawnie, tylko trzeba uważać na pazury, gdyż koty w czasie harców czasem się zapominają...
Z lewej: Metaksa szaleje z taftą, z której szyłam renesansową suknię dla Asi; z prawej: chciałam uszyć powłoczkę na pościel dla wnuczka, ale Metaksa i Redsina miały inne zdanie
A tak wyglądało wykrawanie z Metaksą mojej sukni józefinki
Jak tylko położyłam nowo uszytą (na tegoroczny Korowód) suknię na podłodze, aby jej zrobić zdjęcie, natychmiast zainteresowały się nią koty. Najpierw przespacerował się po niej Sheridan a potem Redsina zasiadła na niej z godnością
Najważniejszym wydarzeniem jesieni były urodziny naszego czwartego wnuka, Krzysia. Krzyś urodził się prawie równo dwa lata po Jurku i został przez niego bardzo ładnie powitany w domu – Jureczek ucałował malutkiego braciszka w buźkę, jak tylko go zobaczył i szybko go zaakceptował.
Drugą zmianą była wyprowadzka Asi z naszego domu. Nasza córka kupiła sobie mieszkanie i powoli je urządza. Na początku zostawała w nim od czasu do czasu na noc, zwłaszcza odkąd kupiła sobie kanapę, a potem łóżko. Na wiosnę zostawała już w mieszkaniu coraz dłużej, zapraszając sobie gości na wieczory, aby nie czuć się samotnie. Po powrocie z wakacji dzieli sobie czas pobytu u siebie i w rodzinnym gnieździe mniej więcej po równo. Jeszcze więc całkiem się nie przeprowadziła, ale często jej nie ma w domu po kilka dni z rzędu.
W związku z tym, gdy pojawia się u nas, szybko staje się beneficjentem kocich umizgów – widać, że zarówno kotki, jak i ona stęsknili się za sobą. Redsina albo Metaksa natychmiast wskakują jej na podołek, jak tylko zajmie miejsce na kanapie. Bardzo to przyjemne. Szeridan też łasi się do Asi - w ogóle odkąd uspokoił się z żeniaczką (czyli gdzieś od lipca), zrobił się z niego duży pieszczoch. Razem z jesiennymi chłodnymi wieczorami coraz częściej w domu nocują Tekila i Kalua, chociaż one do pieszczochów nie należą. Zawsze sprawiają na mnie wrażenie bardzo zaabsorbowanych swoimi kobiecymi sprawami. W domu tylko śpią i jedzą i natychmiast po obudzeniu lecą do drzwi wejściowych i proszą swym charakterystycznym „Kłe, kłe” o wypuszczenie na dwór. Jakby spieszyły się do pracy lub na spotkanie towarzyskie. Po tych czarnych małych koteczkach w ogóle nie widać upływu czasu – ciągle kipią energią. Kalua jest wierna swojej pani i często śpi u niej, nie przejmując się szczekającymi psami.
Znowu czasami odwiedza nas Szary Kot, odkąd przyzwyczaił się do Szeridana.
To zdjęcie sprzed 3 lat, ale oddaje istotę sprawy: Asia wróciła do domu
Jak wszystkie poprzednie samce, Sheridan jesienią rozkosznie odpoczywa i wysypia się w domu
Kalua wpada do nas na jedzenie i czasem nocuje, ale często też odwiedza swoją panią
Tekila ostatnio najchętniej śpi na nowym fotelu pana
Szary Kot i Tekila proszą o wypuszczenie z domu na dwór
Przed świętami Bożego Narodzenia zawsze robię świąteczne porządki – takie generalne: z myciem okien i drzwi, mebli i kafelków w łazienkach, czyszczeniem lamp, kaloryferów, kanap i foteli, obrazów i bibelotów, praniem narzut i koców, ozdobnych poduszek, firanek i zasłon. Jednym słowem szaleństwo sprzątania, które trwało zwykle około dwóch tygodni, gdy jeszcze pracowałam normalnie. W tym roku trwało to krócej, gdyż jestem już na emeryturze i pracuję tylko 3 dni w tygodniu, więc mam więcej czasu na prace domowe. Jak zwykle w czasie porządków znajdywałam gdzieniegdzie wysuszone ślady kotów, to znaczy ślady po ich znaczeniu terenu. Pozbywałam się ich myjąc dane miejsce kilkakrotnie.
Wysprzątałam sobie dom, postawiliśmy jak zwykle piękną choinkę (zwykle kupujemy jodłę, więc nie sypią się z niej igły) i upiekłyśmy z córcią tradycyjne ciasta. W Wigilię i drugi dzień świąt przyszli do nas z wizytą syn i synowa z czworgiem dzieci i było bardzo wesoło.
Wysprzątany i odświętny dom, pachnący choinką i ciastami miałam do Sylwestra. Potem zaczęłam znajdować świeże ślady kociej obecności. Rzadko, ale jednak. A to któryś zaznaczył dopiero co upraną zasłonę, a to popsikał na leżącą na podłodze w kuchni paczkę butelek z wodą mineralną... Zżymałam się na koty i złościłam, że nie mogę mieć czystego domu dłużej niż tydzień. I zadawałam im retoryczne pytanie, dlaczego tak robią. One udawały niewiniątka. Dopiero mój mąż otworzył mi oczy: „Przecież one chcą dom doprowadzić do porządku, tak jak ty, tylko wasze wizje się nie pokrywają. Ty chcesz, aby w pokojach nie pachniało kotem, a one czują się tu dobrze tylko wtedy, gdy zaznaczą, że to ich miejsce. Ich dom. Jakbyś nie pozbywała się ich zapachu, to nie odczuwałyby potrzeby przywracania dawnego stanu rzeczy. Zawsze ci mówiłem, że niepotrzebnie sprzątasz”.
Dla Redsiny są to już 10-te święta Bożego Narodzenia spędzone w domu a dla Sheridana - drugie
Zima nie była dla nas łaskawa tego roku, jeśli chodzi o choroby. Na początku stycznia złapałam katar, który szybko umiejscowił mi się w zatokach. Na szczęście nie zapchał ich dokumentnie, więc nie przeszkadzał mi w czasie długich przelotów, gdy wyjechałam na prawie trzy tygodnie na antypody. Zwiedzałam Australię i Nową Zelandię, zahaczając o Dohę, Hongkong i wyspę Fidżi. I chociaż pogodę mieliśmy wspaniałą i ciepłą – była tam przecież pełnia lata, katar nie minął i przywiozłam go z powrotem do Polski.
Temperatura u nas spadła poniżej zera dopiero w lutym i Sheridan, który do tej pory łaził po osiedlu, nawołując kotki, uspokoił się i odsypiał w domu swoje eskapady. Ja zaś po dwóch tygodniach pracy i zmagania się z narastającymi problemami z zatokami, coraz bardziej tracąca głos, udałam się do lekarza, który dał mi zwolnienie i przepisał antybiotyk. Mimo to moja choroba przeciągnęła się do marca, kiedy spadło to na nas kilka ciosów. Moja najlepsza przyjaciółka z lat młodzieńczych zmarła nagle, zupełnie nieoczekiwanie i mocno to przeżyłam a mąż po tygodniowym zmaganiu z zapaleniem nogi wylądował w szpitalu.
Doszło więc do moich obowiązków jeżdżenie do szpitala i odkażanie domu z gronkowca, którego wykryto u Stasia (przecież wszędzie łażą koty a czasem również małe dzieci). A moje przeziębienie powróciło, tym razem z gorączką i znowu wylądowałam na zwolnieniu.
Jakby tego było mało, pewnego dnia znalazłam w krzakach koło domu Tekilę, która dziwnie się zachowywała. Miauczała tak, jakby wzywała ratunku, ale nie chciała przyjść na moje wołanie. Dopiero, gdy odsłoniłam krzaki, wyszła spod nich, ale po kilku krokach wrzasnęła, stanęła i odwróciła głowę do tyłu, fucząc z furią. Ponieważ za nią nikogo nie było, kto by ją dotykał, wyglądało to tak, jakby coś jej się stało a ona uważała, że ktoś jej sprawia ból. Po chwili ruszyła do przodu, ale sytuacja się powtórzyła. W końcu weszła do domu i zaszyła się pod fotelem. Podałam jej tam miseczkę z jedzeniem i próbowałam ją obejrzeć, ale nie widziałam żadnej rany ani na tułowiu ani na nogach. Postanowiłam więc obserwować ją dalej. Kotka poszła na górę pod łóżko Stasia i zasnęła.
Obolała Tekila
Wieczorem obudziła się i wyleciała spod łóżka, ale znowu za chwilę zatrzymała się z dzikim wrzaskiem. Usiadła jakoś dziwnie na pupie z tylnimi nogami bezwładnie złożonymi z jednej strony i wyprostowaną klatką piersiową i przednimi łapkami. Fuczała przy tym i wyglądała, jakby była częściowo sparaliżowana. Przestraszyłam się nie na żarty i pomyślałam, że może ktoś ją kopnął, albo potrącił samochód i zaraz zadzwoniłam do Olgi, która przecież „prawnie” pozostaje Tekili panią, sugerując, że trzeba zawieźć kota do lekarza i może prześwietlić. Olga przyszła szybko z kontenerkiem do przewożenia kota, ale Tekila odzyskała koordynację i schowała się do szafy na ręczniki. Ciężko było ją stamtąd wyciągnąć, gdyż dostęp do środka tej szafy mam ograniczony i praktycznie rzadko do niej zaglądam. Za to koty uważają to miejsce za bezpieczne schronienie.
Próbowałam wyciągnąć Tekilę na stercie ręczników tak, jak na nich leżała, ale zanim włożyłyśmy ją do kontenerka, czmychnęła nam z powrotem do szafy. Olga musiała ją wyciągać za przednie łapki i, oczywiście, została podrapana.
Pojechały do weterynarza a po powrocie Olga opowiadała: „Tekila od razu po otwarciu kontenera, wyskoczyła i ukryła się pod regałem. Nie można było jej zbadać a co dopiero prześwietlić, gdyż bardzo się wyrywała. I, patrząc na to, z jaką siłą to robiła, nie wyglądała na kontuzjowaną. Lekarka dała jej zastrzyk przeciwbólowy i kazała obserwować do jutra.” Olga zabrała kotkę do domu, aby przechować ją przez noc w pokoju z daleka od psów. A następnego dnia już nie widać było u kotki żadnych niepokojących objawów, więc została wypuszczona na dwór. Nie przyszła do mnie tego dna, pewno była na mnie obrażona... Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy i kotka łaziła, biegała i skakała, jakby nigdy nic. O co chodziło? Nie wiemy, ale cieszymy się, że koteczka wyzdrowiała.
Tekila już czuje się lepiej
Nawet ma ochotę na zabawę
Zapraszam na moją stronę o podróżach