Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
Rok 2021 znowu był czasem specyficznym, ze względu na zamknięcie nas w domu na pracy zdalnej. Ja pracowałam tylko 3 dni w tygodniu, gdyż od dawna jestem na emeryturze, ale przy komputerze spędzałam dużo więcej czas, niż gdybym uczyła na miejscu w szkole. Bo i przygotować trzeba było więcej materiałów piśmiennych i posprawdzać prace wielokrotnie przysyłane przez uczniów, bo wielu z nich chciało się poprawiać. Do tego cała korespondencja kursująca po sieci w te i nazad. Siedziałam więc po 10 godzin dziennie przy komputerze w jednym pokoju a pozostałe pokoje okupowały koty. Im ten okres bardzo przypadł do gustu. Pani była przez całą zimę i wiosnę w chałupie i można było latać po domu i ogrodzie tam i z powrotem. A wiadomo, jak się wraca ze spacerku, to poczęstunek się należy. Więc koty pewnie wspominają ten okres z przyjemnością. Ja mniej.
Metka pozwala sobie na zbyt dużo...
Dodatnią stroną tego okresu było to, że 3 razy w tygodniu mogłam gościć u siebie członków naszego tanecznego zespołu. Pilnie ćwiczyliśmy w Piwnicy Pod Kotami i trzeba było tylko uważać na Redsinę, która właziła pod nogi (często stawała z tyłu, więc co jakiś czas rozlegały się ostrzeżenia „Uwaga, kot!”). Zdarzało jej się też schodzić do piwnicy, co sugeruje, że jednak coś jeszcze słyszy i zwabiał ją tam gwar i muzyka. Wtedy zwykle ktoś brał kota na ręce i odpoczywał od tańca, trzymając go na kolanach. Robiła więc czasem Redsina za naszą maskotkę. Na wiosnę Agata wzięła ze schroniska psa i przyjeżdżała z nim na zajęcie. Fela „wygryzła” – symbolicznie, bo Fela nie gryzie – Redsinę z posady maskotki grupy, gdyż dzięki silnemu aparatowi głosowemu, głośniej domagała się naszego zainteresowania. Ale na szczęście oba zwierzaki nie reagowały na siebie nerwowo. Cóż – dwie staruszki…
Redsina słuzyła czasem za maskotkę w czasie naszych spotkań tanecznych
Redsina z Felą - nasze urocze towarzyszki w czasie ćwiczeń zespołu Alta Novella w moim domu; na drugim zdjęciu Fela służy na swojej pani za okrycie...
Redsinka szczególnie była chyba zadowolona z mojego pobytu w domu. Co prawda normalnie Redsina przesypia cały dzień, ale w tym okresie, gdy tylko coś jej doskwierało, mogła miauczeniem przywołać mnie. Pani dała jeść, albo brała kota na kolana i głaskała jedną ręką, jednocześnie pracując drugą n.p. w czasie sprawdzania prac uczniów. A zdarzało się też, że prowadziłam lekcję on-line z kotem śpiącym pod kocykiem na kolanach (aby Redsinka nie zsunęła się z kolan, lepiej było ją omotać, ja niemowlaka w beciku). Było to dla nas obu dobre rozwiązanie – kot nie snuł się po mieszkaniu i nie marudził a ja miałam spokój.
W marcu, prawie 2 lata po śmierci Stasia, urodził się mój najmłodszy wnuk, który dostał imię po dziadku. Jestem pełna podziwu dla synowej, Gosi i syna, jak oni sobie świetnie radzą z piątka dzieci. Starsze rodzeństwo jest maluchem zachwycone. Nie obyło się bez niepokoju zwiazanego z grasującym wiruszem, który całej rodziny nie ominął właśnie w tym momencie. Na szczęście wszyscy okazali się dość odporni, aby go szybko i bezboleśnie zwalczyć.
Bo Redsina już prawie w ogóle nie widzi i często krąży po kuchni lub salonie wpadając na różne przeszkody i pokonując je całkiem sprawnie, ale często przy nawoływaniu o pomoc. Albo wchodzi pod nową szafę, która stanęła kilka miesięcy wcześniej w miejscu, gdzie do tej pory stała komódka. Szafa jest zabytkowa, potężna i posiada wysokie nogi a na nich położone jest jej dno, stanowiąc zasadzkę dla kota, ponieważ pod szafą a nad jej dnem jest jeszcze dosyć wysoka, ciemna przestrzeń, gdzie mieści się cały kot z głową. I ta głowa jakoś nie rozumie, że jak się już weszło pod tą szafę, to tak samo można wyjść, wyczołgując się. Może więc i dobrze, że Ania siedziała przez przeszło pół roku w domu, bo mogła szybko reagować na kocie larum i uwalniać kota z szafowej pułapki. (Trzeba położyć się na podłodze przy szafie i zawołać kota - Redsina jeszcze trochę słyszy i podchodzi a wtedy trzeba kota złapać, obrócić na bok i wysunąć spod szafy…)
Za choinką stoi szafa - zasadzka na Redsinę
Redsina w ogóle coraz bardziej przypomina kociego niemowlaka. Jeszcze chodzi pokonując przeszkody, stające jej na drodze ( nie omija ich, tak jakby nie rozumiała, że może to zrobić) i nawet schodzi do ogródka i wchodzi z powrotem na taras (oczywiście wszystko jest pozabezpieczane, by nie spadła w dół), ale nie znajduje jedzenia ani wody (chyba, że na niego przypadkowo trafi łapką), nie myje futerka i nie korzysta z kuwety. Czasem na śliskiej powierzchni rozjeżdżają jej się nogi na 4 strony i kotka szoruje brzuchem po podłodze. Je też w specyficzny sposób, raczej gryząc, niż liżąc i zwykle sporo jedzenia ucieka jej z pyszczka. Dlatego też wymaga opieki, jak niemowlak lub staruszka. A jej miauczenie nie wiadomo czym jest spowodowane, czy głodem, czy łaknieniem, czy poczuciem samotności Na ogół nakarmienie kota z umyciem pyszczka, bo sos przykleja się do kocich wąsów i futerka oraz wygłaskanie go pomaga na jakiś czas. Kot się uspokaja i zasypia.
Redsina spotyka Szarego Kota a Zosia pilnuje Redsiny, aby nie spadła ze schodów
Kochana schorowana Redsinka
Czasem nad ranem budzi mnie miauczenie kota. Redsina schodzi do piwnicy, która jest teraz jej ubikacją i nie potrafi z niej wyjść. Stoi więc pod schodami i woła „Ratunku”. Jeśli śpię mocno, to nie wiadomo, ile czasu kot tak czeka ma pomoc…
Tak jak przy małym dziecku, trzeba myśleć z wyprzedzeniem o zagrożeniach. Schody zawczasu zabezpieczyłam linkami i pluszowymi zabawkami. Przejścia do ogrodu sąsiadki pozatykałam, od chwili, gdy nie mogłam znaleźć Redsiny w swoim ogrodzie, bo przeszła przez dziurę w siatce i nie mogła na nią trafić, aby wrócić do siebie. Oczko wodne zabezpieczyłam deskami, po tym, jak raz uświadomiłam sobie, że kotkę wyniosłam na spacer do ogródka, a tam może wpaść do wody i nie umieć z niej wyjść na brzeg. Co prawda oczko malutkie, ale kotka już głupiutka…
Czy to staruszka, czy znowu nieporadny osesek?
Redsina niedowidzi, ale jest w ogródku bezpieczna, odkąd pozatykałam dziury w parkanie z przejściami do sąsiadki i przykryłam deskami oczko wodne
Natomiast udało mi się wyleczyć kota z kręcenia w kółko. Mam wyrzuty sumienia, że tak późno na to wpadłam. Skojarzyłam w pewnym momencie to, że kotek kręci się w lewo, ze złogami, które miała od pewnego czasu w małżowinie prawego ucha. Jakiś rok wcześniej kotka miała już taką czarno – brunatna mazię w uszach i weterynarz, zbadawszy, czy nie jest to świerzbowiec, dał maść, która wtedy pomogła. Po roku nastąpił nawrót, ale ja zajęta tyloma sprawami, zapomniałam o tej maści, choć zostało jej jeszcze trochę w domu. Dopiero, gdy w prawym oczku kotki pojawiła się ropa, najpierw jasna, bezbarwna a potem brzydko czerwona zaczęłam o tym myśleć i skojarzyłam to z zainfekowanymi uszami i tym kręceniem w kółko. Być może, że w głęboko w uchu kotka miała stan zapalny i to wpływało na błędnik aż w końcu ropa doszedła do oczodołu. To też mogło wpływać na pogorszenie wzroku Redsiny. Gdy więc przypomniałam sobie o maści i zaczęłam ja stosować, uszy się oczyściły a Redsina przestała się kręcić w kółko. Szkoda, że tak długo to trwało… Niestety z oczka dalej wychodziła ropa i dopiero nasz znajomy weterynarz przyjechał, pobrał próbkę do zrobienia posiewu i kotka dostała kropelki, które jej oczka całkowicie wyleczyły. Ale nie wiem, czy pomogło to na poprawę wzroku.
Asia w autentycznej sukience z lat 50-tych, kupionej w związku z programem tanecznym, który szykowaliśmy w tym roku. Redsina kręci się przy Asi w kółko
Nastały ciepłe dni i okropny wirus, jak ręką odjąć, uwolnił nas z domów. (On jest w ogóle nietypowy – gdy po przeszło półrocznym zamknięciu w domu pozwolono nam wrócić do szkoły, to w salach lekcyjnych nam nie groził i nie trzeba było nosić maseczek, ale już po przejściu za próg na korytarz rzucał się na nas i kąsał zjadliwie, nawet jeżeli na korytarzu było tylko kilka osób a w małej sali gnieździło się około 30 uczniów ;).
Wakacje spędzałam w Polsce ze względu na utrudnienia w podróżach samolotowych. Moja córka przykładowo wybrała się z przyjaciółmi w góry do Czarnogóry i jak wylatywała z Polski, wszystko wydawało się być bezproblemowe (poza zrobieniem obowiązkowego testu na wirusa przed wylotem) a jak kilka godzin później lądowała w Czarnogórze, to już nasz rząd wystarał się o niespodziankę w postaci obowiązkowej kwarantanny dla osób powracających z krajów spoza strefy Schengen – dlaczego akurat tak – nikt tego nie wie. Po prostu, aby ciągle coś zamieszać i trzymać nas w niepewności, co przyniesie jutro. Bo innego sensu w tym nie widzę.
Tak więc spędzałam wakacje w Polsce, w górach i nad jeziorami. Na Suwalszczyznę wyjechałyśmy razem z Asią, gdyż zorganizowany tam został wyjazd treningowy naszego zespołu w celu przyszykowania w całości nowego programu na festiwal tańca dawnego. Nie mogłam zostawić nieporadnej Redsiny samej w domu pod opieką kogoś przychodzącego do niej tylko dwa razy na dobę, więc postanowiłyśmy wziąć kotkę ze sobą. Tym samym Redsina wyjechało po raz pierwszy w życiu na wakacje. I jak się okazało, po raz ostatni…
Mogłyśmy tak zrobić, gdyż mieliśmy mieszkać u naszych znajomych, którzy nie dość, że zaprosili nas ze zwierzakiem, ale jeszcze do tego przyjechali po nas samochodem.
Podróż odbyła Redsina w szerokim koszyku, w którym mogła swobodnie spać. Ja siedziałam koło niej, aby ją uspokajać w razie czego. Ale ku naszemu zaskoczeniu kotka zniosła podróż bardzo dobrze.
Prawie cały czas spała, obudziła się w połowie drogi i chciała wyjść z koszyka, więc zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, aby mogła sobie trochę pochodzić i coś zjeść. Potem była trochę niespokojna, gdy się ściemniło i samochód oświetlały od czasu do czasu błyski reflektorów mijanych aut – dowód na to, że jakieś światło kotka jeszcze widzi.
Około północy zajechaliśmy na miejsce. Dostałyśmy z Asią pokój, w którym miałyśmy mieszkać razem z Redsiną. I tu dopiero pojawił się problem. Kotka, wyspana w czasie długiej podróży, nie była senna, tylko łaziła po pokoju w całkiem nowym dla niej otoczeniu. Po jakiejś pół godzinie szukania znajomych sprzętów zaczęła miauczeć. Przytuliłam ją do siebie na łóżku, ale zamilkła tylko na kilkanaście minut a potem zeszła na dół (oczywiście musiałam uważać, aby nie spadła). Znowu łaziła z kąta w kąt i marudziła. I tak przez całą noc… Gdyby nie to, że obok próbowała spać Asia a za ścianą gospodarze, pewnie nie przejmowałabym się tą sytuacją – pomiauczy, zmęczy się i przestanie. Ale nie chciałam, aby inni mieszkańcy domu się nie wyspali, więc zabawiałam i uspokajałam kota przez cała noc. Gdy już zrobiło się jasno, wyszłam z nim na dwór i spacerowałam podziwiając widoki. Byłam tak zmęczona, że zastanawiałam się, czy nie wracać do Warszawy.
Na szczęście natura dookoła była piękna - samotny dom, jeszcze w trakcie wykańczania, położony na wzgórzu wśród pól i łąk a niżej dookoła lasy. I po jakimś czasie pojawiła się kotka gospodarzy, zaintrygowana gościem. Obwąchała Redsinę i chyba stwierdziła, że jest niegroźna. To było bardzo miłe, po tym jak reagują na Redsinkę inne koty w domu – głownie na nią fuczą. Po mamie odważyły się do nas podejść jej dzieci – trzy rozkoszne kociaki. I to był moment przełomowy – Redsina zainteresowała się nimi. Trudno powiedzieć, że się im przyglądała, ale uspokoiła się. Kociaki rozrabiały, biegały koło niej, bawiły się źdźbłami traw, chowały wśród palet z materiałami. Dałam mojej kotce i maluchom pasztecik z puszki i zgodnie razem jedli.
Przywitały nas tutejsze kociaki - szylkretowa mama i radosne maluchy
dla których całe gospodarstwo było jednym wielkim placem zabaw
Redsina częstowała ich czasem swoimi puszkami z owocami morza. Ona nie była do nich przekonana a kotki wręcz przeciwnie.
Obok widać koszyk Mojżesza, w którym Redsina przyjechała na wakacje. Pierwotnie należał do mojego najmłodzeszego wnuka, Stasia, który urodził się w marcu.
Potem obudzili się inni domownicy a Sebastian, pan domu, wyszykował dla Redsiny metalową klatkę, aby mogła przebywać na podwórku i jednocześnie by była bezpieczna i nie zgubiła się gdzieś wśród pól i łąk. To było bardzo dobre rozwiązanie. Gdy mieliśmy warsztaty taneczne mogłam tam zostawić kotkę a ona leżała na kocyku, zaczepiana przez małe kociaki, które wystawiały do niej łapki zza metalowych prętów. Na noc brałam kotkę do naszego pokoju. Jeszcze drugiej nocy plątała się w nocy po podłodze, ale spała też trochę ze mną w łóżku. A potem już się przyzwyczaiła i nawet zostawała czasem w pokoju sama, gdy groziło, że będzie padać. W wolnych chwilach wypuszczałam kotkę na podwórko, aby mogła pochodzić i poleżeć wśród kotków. I wyglądało na to, że sprawia jej to przyjemność. Tak więc po pierwszych dwóch dniach, kiedy myślałyśmy z Asią, że zrobiłyśmy Redsinie krzywdę, wszystko się ułożyło dobrze i kotka miała swoje pierwsze prawdziwe wakacje na wsi.
Sebastian przygotował dla Redsiny klatkę,...
aby mogła bezpiecznie przebywać na dworze, gdy my byliśmy zajęci tańcami
Po dwóch dniach pobytu Redsina się zadomowiła i już bez stresu łaziła po domu, podwórku i czuła się bezpiecznie wśród kotków
Pogodne wakacje Redsiny z kocią rodzinką w Starych Juchach
I ostatnie. Sierpień spędziłam w relaksacyjnie domu, głównie siedząc na ogródku, lub oglądając ulubiony serial Ranczo. I na dworze i przed monitorem często towarzyszyły mi Redsina i Metaksa. Redsina poruszała się całkiem sprawnie, jak na nią, tylko stale chudła. Przez ciągle piękne, delikatne futerko można było wyczuć każdą kosteczkę. Ważyła coraz mniej i nawet po pyszczku było to widać – straciła swój łagodny, słodki wyraz buzi i rysy jej się wyostrzyły. Metaksa z kolei ciągle miała problemy z nerkami i wykryto u niej też bakterie coli w pęcherzu moczowym. Walczyłyśmy z jej chorobami już przeszło rok. Olga ciągle jeździła z kotką, albo na kroplówki albo na badania. Ja ciągle wtłaczałam w kotkę jakieś antybiotyki i suplementy stosowane przy chorobach nerek. Ale poza tym było spokojnie.
Redsina latem na ogródku
Redsina z pluszakami, którymi bawiły się moje wnuki
We wrześniu już było widać, jak pyszczek Redsiny się zaostrzył - zmianiały jej się rysy, jak to bywa u starych, wychudzonych ludzi
Pod koniec października pożegnaliśmy Redsinę. To trwało zaledwie 2 dni. Redsina zgasła na naszych oczach. Pewnego dnia po powrocie z pracy zastałam ja w piwnicy, jak stała uwięziona w kuwecie – przednie nóżki poza kuwetą a tylnie w środku. Redsina stała tak opierając się na brzuchu nie wiem jak długo. Dałam jej jeść i jadła bardzo łapczywie, sporo kawałków wypadało z miski, więc dostarczałam je z powrotem. Zaniepokoiło mnie to, ze kotka niepewnie stała na nogach. Pupa jej się kołysała na boki. Pomyślałam, że teraz kotka powinna odpocząć i resztę puszeczki dam jej wieczorem, a na razie wzięłam ją na kolana i zasnęła na nich. Ale wieczorem kotka ciągle spała i nie chciała nic jeść. Miała zaciśnięte zęby. Gdy chciałam postawić ją na nogi, przewróciła się na bok. Tak ją zostawiłam na kocyku na dywanie na noc.
Rano zauważyłam dalej od posłania kupkę, czyli kotka musiała wstać. Ale teraz już nie wstawała a postawiona na nogi słaniała się na nich. Trzeba więc było jechać do lekarza.
Czekałam pól godziny w przychodni, głaszcząc Redsinę. Przeczuwałam, że się z nią żegnam.
„ Z czym pani przychodzi?” – pyta lekarka.
„- Kot mi leci przez ręce” – wyjęłam Redsinę z kontenerka i położyłam na stole. Pani doktor tylko spojrzała i mówi „Ten kot jest wycieńczony, w stanie agonalnym. Jak długo to trwa?”
„- Dzień. Jeszcze wczoraj chodziła i jadła”
„- To niemożliwe. To musiało trwać od wielu tygodni”
Poczułam się, jakby mi zarzucała, że nie ratowałam własnego zwierzaka.
Co miałam jej tłumaczyć? Że Redsina od wielu lat choruje na tarczycę i mimo leków branych systematycznie ciągle chudnie i traci mięśnie? Że ma już takie zmiany – starcze? – że niewiele widzi i słyszy a od dwóch lat zatraciła odruchy związane z utrzymaniem czystości i przestała mruczeć?
Ale dopóki chodziła i jadła, jakoś z moją opieką funkcjonowała. I nie wyglądała na kota szczególnie nieszczęśliwego, czy dręczonego bólami. Aż do wczoraj. Zresztą na początku roku miała badanie geriatryczne i wyszły nadspodziewanie (jeśli popatrzeć na jej stan i wygląd) dobrze.
Lekarka zmierzyła jej temperaturę – poniżej 36 stopni, zważyła kotkę – około 1,5 kg ( dwa tygodnie wcześniej ważyłam Redsine i przez ten czas schudła 200 dkg). Redsina leżała i nic już nie reagowała.
„- Nic nie możemy zrobić, mogłabym jej dać kroplówkę, ale to według mnie nic nie da.”
„- Niech pani spróbuje, może to kwestia odwodnienia – od wczoraj nie jadła i nie piła” – poprosiłam. Serduszko Redsiny biło mocno i regularnie – czułam to, głaszcząc ją. Jeszcze miałam nadzieję.
Lekarka dała kotu kroplówkę, część płynu przeleciała przez kotkę na wylot, jakby miała skórę z papieru.
„- Niech ją pani trzyma w cieple, dam jej zastrzyk przeciwbólowy. Jeśli będzie jadła, to może jeszcze pożyje, ale jak nie, może pomyśleć o eutanazji – po co męczyć zwierzę”.
Zadzwoniłam do dzieci, mówiąc, że Redsina umiera. Przyjechał syn, aby zawieźć mnie z kotem do domu samochodem i Asia z laptopem.
„-Mamo, zamieszkam teraz z tobą, abyś nie była sama”. Kochane mam dzieci
W domu owinęłam Redsinę w dwa kocyki. Położyłam koło niej 3 butelki z ciepłą wodą, którą sukcesywnie wymieniałam, gdy stygła. Podałam jej na miseczkę trochę pasztetu, podnosząc je główkę, ale ona nie zareagowała. Wtedy wlałam do strzykawki wodę i powoli wstrzykiwałam jej do pyszczka. Redsinka załapała i przełykała ją. Wsadziłam do szerokiej strzykawki pasztecik i tak samo wstrzykiwałam go kotce do buzi. Redsina nie straciła odruchu połykania i tym sposobem zjadła trochę pasztetu. Ale w dalszym ciągu leżała bez ruchu – taka była słaba.
Ogrzewałam Redsinę butelkami z ciepłą wodą
Ostatnie zdjęcie naszej kochanej Redsinki
Na noc położyłam ją koło siebie w łóżku, aby się wygrzała. Pod pupkę położyłam jej pieluszkę z chusteczek i dobrze zrobiłam, bo w nocy sikała kilka razy. Leżałam koło niej, dotykając jej miłego futerka i słuchając jak oddycha i dwa razy się przestraszyłam, bo wypuszczała powietrze z trudem. Ale jak zmieniła pozycję, było lepiej. Za to łapki miała ciągle zimne, mimo leżenia pod kołdrą i przytulania do mnie.
Rano zawołałam znajomego lekarza, bo przyszło mi na myśl, że może Redsina ma zapalenie płuc i pomógłby antybiotyk. Ale lekarz zbadał ją i zaprzeczył. Stwierdził też, że serduszko bije całkiem mocno, więc nie wiadomo, czemu kotka jest taka słaba i ma tak niską temperaturę. Na moje pytanie, czy radziłby kota uśpić, odpowiedział, że nie. Ona nie cierpi, tylko powoli gaśnie. A umieranie przy tak niskiej temperaturze nie jest przykre – powoli przestają działać różne organy i wydzielają się endorfiny. Można jeszcze spróbować dać kotu glukozę i zobaczyć jak zareaguje.
Ale Redsina nie zareagowała pozytywnie. A kiedy chciałam jej dać pić i jeść, już nie przełykała. Nie wtłaczałam jej więc nic na siłę, aby się nie zakrztusiła. Położyłam się tylko koło niej z głową na poziomie jej główki. I mówiłam do niej po imieniu. I wtedy jakby odzyskała świadomość i spojrzała mi prosto w oczy. Zatrzymała wzrok na mojej twarzy, całkiem jakby mnie widziała i powiedział jedno krótkie „Miau”. Tak cichutko i smutno. Jakby chciała powiedzieć, że wie, że odchodzi. Dla mnie to było niesamowite pożegnanie – ten krótki, ale jakże głęboki kontakt między nami.
Wieczorek oglądałyśmy z Asią telewizję a ja leżałam na kanapie w kotką na moich piersiach. Redsina spokojnie oddychała, czułam pod ręką jej serduszko. I nagle kotka sprężyła się i rzuciła do góry a potem wyskoczywszy spod koca na kanapę.
„- Redsina, co ci?...”
Spróbowałam postawić ją na nóżki, ale one uginały się pod nią. Główki też nie mogła utrzymać w górze, więc znowu wzięłam ją i przytuliłam do siebie. I po paru minutach zorientowałam się, że nie czuję już bijącego serduszka…
Owinęłam ją w ręczniczek i położyłam do pudełka. Jeszcze wcześniej, gdy żyła, ucięłam kilka pukli jej ślicznego, milutkiego futerka na pamiątkę. Kiedyś żałowałam, że nie została mi taka pamiątka po Prążku i Łobuzku.
Pochowałam Redsinę następnego dnia w miejscu, które było jej domem przez 15 lat. Ma swój oznaczony grób, osłonięty płytkami terakoty i ogrodzony metalowym płotkiem ogrodowym.
Wspominam teraz cały ten czas, który spędziłyśmy razem. Mieszkała u nas 14 lat. Była najłagodniejszym stworzeniem pod słońcem, nigdy nie sprawiała mi kłopotu, poza ostatnimi latami jej choroby, ale to nie jej wina. Wiedziała, że ją kochamy i ona kochała nas wszystkich, chociaż preferowała mnie. Pozwalała wszystko ze sobą zrobić. Bez trudu mogłam czyścić jej futerko, uszy, zakrapiać oczy. Nieraz trzeba było umyć jej pyszczek, wyczyścić wąsy z resztek jedzenia albo wręcz wykąpać całego kota, jeśli wytarzała się w czymś, gdy jej łapki rozjeżdżały się na boki. Nigdy się nie bałam, że mnie przy tym podrapie czy ugryzie. Miałyśmy do siebie pełne zaufanie. W przeciwieństwie do innych kotów, które na takie zabiegi się nie zgadzają, wyrywają się, fuczą i nigdy nie ma pewności, czy cię nie capną zębami.
Słodka Redsina
Wspólny odpoczynek
Redsina szyje ze mną
Była prześliczna. Jej pyszczek, taki łagodny i słodki urzekał wiele osób a futerko, przemiłe w dotyku, tak pięknie było wybarwione. Nieskazitelna biel podbródka i brzuszka połączona ze złoto – czarnymi włosami reszty ciała. Czasem patrzyłam na nie w zachwycie, jakiż cud może stworzyć natura. Zielono - żółte oczy o ślicznym wykroju, delikatne i jakby zawsze lekko zdziwione, podkreślone czarnymi kreskami jak u Nefrettete. Aksamitne opuszki łapek, które są dziełem samym w sobie. Tylko ogonek miała Redsina za krótki, skrócony jeszcze przez psa, który kiedyś odgryzł końcówkę.
Prześliczna Redsinka
Cud natury...
Nawet przy zwykłych kocich ablucjach była śliczna
Żal mi, że już nie będziemy przytulone razem spać ze sobą. Że już nie będzie ocierać się o moją twarz, mrucząc głośno. Ale cieszę się, że prze tyle lat była u nas szczęśliwa a my z nią. Nigdy nie musiałam się o nią martwić, że gdzieś zginie, gdyż trzymała się kurczowo nas i tego domu, w którym była bezpieczna i szczęśliwa. I myślę, że to o to chodzi. Wszyscy musimy umrzeć. Ale świadomość, że miało się dobre życie i było się otoczonym miłością pomaga rozstać się z tym światem w zgodzie. Choć zawsze sprawia to ból osobom opuszczonym...
Redsina z Asią
Spokojna drzemka ze mną i z Asią
Wspominam teraz ważne chwile z tych 14 wspólnych lat. Jak pojawiła się na naszym osiedlu a Łobuzek był nią zauroczony. Jak pilnował jej a ona chodziła z kociakami po ogrodzie. Jak tuliła się do mnie, gdy wiozłam ją do domu po zabiegu sterylizacji - jakby szukała u mnie opieki – u mnie, jej ówczesnego oprawcy. I to, że lepiej było tak zrobić, bo kociaki jeszcze nie odchowane, a kocury już jej nie dawały żyć spokojnie, wcale mnie nie usprawiedliwiało
Jak potem przyszła za Łobuzkiem do nas, nieśmiało i niepewnie a Asia podawała jej cierpliwie jedzenie aż po pewnym czasie odważyła się wejść do domu i rzucała się na każde żarcie a Łobuz spokojnie pozwalał jej jeść ze swojej miski. Jak stała w jesienne wieczory na tarasie, opierając się przednimi łapkami o szybę drzwi i bezgłośnie otwierała pyszczek a Łobuz zrywał się ze swojego posłania i rzucał do klamki, miaucząc wniebogłosy, aby ją wpuścić. A potem przymilał się do niej, ale ona bała się go i trzymała go na dystans.
Redsina znalazła u nas dom na resztę swojego życia
Jak opłakiwałam zaginionego Łobuzka, a ona opierała się o moje kolana, patrząc na mnie ze zrozumieniem i cichutko pomiaukując, bo już nauczyła się mówić od Łobuzka. A potem w nocy wskoczyła niepewnie na moje łóżko i położyła się w nogach, nie śmiejąc jeszcze położyć się tam, gdzie spał do tej pory przytulony do mnie Łobuz. Jak powoli stawała się najważniejszym dla mnie kotem i odwdzięczała się za miłość i bezpieczny dom swoja łagodnością i pieszczotami. Jak pilnowała się nas przez wiele lat, bojąc się nawet wychodzić do ogródka a potem stopniowo zaufała w swoje bezpieczeństwo. I była radosna i skora do zabawy.
Jak miło witała się z Szarym Kotem, ojcem jej dzieci, gdy przychodził do nas od czasu do czasu. I dało się zauważyć, że Redsina poznawała w Buzuczku swojego syna. Ten też nie obawiał się jej, czasem podchodzili do siebie i obwąchiwali się, czując zapewne między sobą więź. Bo inne kotki tylko fuczały na Redsinę, a Metaksa lała ją po pyszczku, gdy zbliżyły się do siebie. Na szczęście Kalua witała się z Redsiną ładnie, liżąc ją. No, ale Kalua też ciągle była odtrącana przez babkę i matkę, więc w łagodnej Redsinie znajdowała kogoś akceptującego ją w naszej kociej gromadzie.
Nasza domowa kotka ze swoim dzikim synkiem Buzuczkiem
Relacje między Metaksą i Redsiną były trudne - Mataksa uważała się za najważniejszą gospodynie, a łagodna Redsina nie potrafiła sie jej przeciwstawić
Jak przeżyliśmy straszne chwile, gdy coś odgryzło kotce kawałek ogona, kiedy już odważyła się wychodzić sama do ogródka. Podeszła do mnie zszokowana a ja ze zgrozą zauważyłam krwawiący kikut. Jak cierpliwie znosiła potem kolejne wizyty u lekarza, aby zmieniać opatrunki.
Nasza kotka po odgryzieniu kawałka ogonka długo nosiła opatrunek zanim rana nie zziarninowała i się zagoiła
Jak jeszcze 3 lata temu była sprawna, spała ze mną a ja nie bałam się, że spadnie z łóżka. Budziła mnie czasem dotykając łapką mojej powieki, bardzo delikatnie i łasiła się, mrucząc. Kładła mi się na piersiach, ocierając milutkim pyszczkiem o moją twarz. Jaka szkoda, że już tak nigdy nie będzie.
Redsina pieszczoszek
Jeszcze nie tak dawno była na tyle skoczna, że doskakiwała do klamki drzwi, próbując je otworzyć, gdy ktoś nieopatrznie zamknął ją w jakimś pomieszczeniu. A potem choroba stopniowo odbierała jej sprawność a ja też zbyt późno się w tym zorientowałam. Może gdybym szybciej skojarzyła pewne rzeczy w zachowaniu kota i to, że chudnie, Redsinka żyłaby dłużej…
Gdy już została zdiagnozowana, na pewno pomagały jej zabiegi laserowe na kręgosłup, tak, że mogła poruszać się bez bólu.
Ale ostatnie trzy – dwa lata to czas coraz większej opieki nad kotem, który powoli zamieniał się w nieporadną staruszkę – czasem miałam wrażenie, że mam w domu niemowlę,
przy którym wszystko trzeba zrobić i ciągle na niego uważać, by nie zrobił sobie krzywdy.
A teraz odeszła, łagodnie, cicho, potulnie, tak jak żyła.
Żegnaj Redsinko
Może znajdą się tam dla ciebie jakieś spokojne, rajskie ogrody...
Po śmierci Redsiny Asia mieszkała ze mną przez dwa tygodnie i chyba obie czułyśmy, że dobrze by nam zrobił jakiś wyjazd, aby zmienić miejsce, które kojarzyło mi się z kochaną kotką. Ja zresztą zabrałam się szybko za porządki, które pomagają mi zawsze wrócić do równowagi po kolejnych traumatycznych przeżyciach w ostatnich latach mojego życia. Jak zauważyłam ostatnio, śmierć zabiera mi kolejne kochane osoby średnio co dwa lata. Najpierw koleżanki, potem mama, dwa lata później teściowa, kolejne dwa lata później mąż i Sheridan a teraz znowu po 2,5 roku Redsinka.
Po kotce było co sprzątać, gdyż sikała co prawda głównie w piwnicy na terrakotę, ale zdarzało jej się też na podłogę czy dywan w salonie. Gdy tylko pojawiła się okazja, że samochód z dywanami sam przyjechał mi pod dom, wybrałam taki (dywan, nie samochód), który kolorystycznie pasował mi do wnętrza i kupiłam z radością.
Ale ciągnęło mnie i córkę w góry i teraz mogłyśmy bez problemu wyjechać razem, gdyż nie trzeba było zapewniać opieki nad Redsiną. Pewien problem stanowiła Metaksa, ale ona postanowiła sama o siebie zadbać. Być może, że miała już dosyć mnie i Olgi, gdyż jedna ciągle ją gnębi lekarstwami a druga wożeniem do lekarza na kolejne kroplówki i badania. Tak już trwa od półtora roku, od kiedy zdiagnozowano u kotki przewlekłe zapalenie nerek i kociego HIVa. I co jakiś czas infekcje powracają, generując nowe leczenie.
W każdym razie Metaksa znalazła sobie nową panią, która jej nie gnębi. Dowiedziała się o tym Olga przypadkiem od sąsiadów i zadzwoniła do mnie, że widziano kotkę podobną do Metki u pani Bogusi przy końcu naszego osiedla. Jak poszłam sprawdzić, rzeczywiście Metka siedziała u niej na kanapie sprawiając wrażenie, że jej tu dobrze i chciałaby się zagnieździć. Nie miałam nic przeciwko temu. Poznałam nową – starą sąsiadkę, wymieniłyśmy się doświadczeniami nie tylko na temat kotów i ostrzegłam ją przed niektórymi zwyczajami kotki, jeśli chce ją rzeczywiście wpuszczać do swego domu. Pani Bogusia należy do osób, które lubią wszystkie zwierzęta i ostatnio straciła swoje kotki oraz psy, tak więc, gdy zauważyła kocicę, śpiącą u niej na stole na tarasie, wpuściła ją do domu, zachwycona, że kotka wcale jej się nie bała. Metaksa pozwiedzała dom, który ma znany jej rozkład, bo taki sam, jak u mnie i Olgi – tylko umeblowanie inne, co na pewno dało jej miłe poczucie przygody. I postanowiła urozmaicić trochę swoje życie - może tak jak ja i Asia potrzebowała chwilowej zmiany miejsca.
Metka z Asią na ogródku
Teraz Metaksa ma już trzy domy...
Pojechałyśmy więc z Asią w góry na 4 dni, korzystając ze święta 11 listopada, zostawiając kotki pod opieką Olgi i Bogusi. Przeszłyśmy z plecakami z Rytra przez Beskid Sądecki pasma Radziejowej do Szczawnicy a następnego dnia przez większą część Małych Pienin, zahaczając jeszcze o jeden szczyt Gorców w dniu powrotu. Pogoda była cudna, słoneczna, ale ze względu na krótki dzień doświadczyłyśmy też zejścia z gór już w nocy przy świetle księżyca, co było bardzo urokliwe (choć ja „cykorzyłam”, jak zwykle w nocy w górach). Ku mojej uldze żaden wilk nie chciał nas zjeść…
Od tej pory mamy układ z Bogusią. Gdy Metaksa do niej przychodzi i zbliża się pora wieczorna, Bogusia pisze do mnie esemesa i idę po kotkę, albo jest mi ona dostarczana. Dwa razy już kotka spała u nowej pani w nocy, gdy było mroźno na dworze a ja późno wracałam z zajęć (Bogusia chodzi spać „z kurami”, gdy ja jeszcze żyję pełnia życia).
Po jakimś czasie Bogusia kupiła kuwetę, bo Metaksa nasikała jej na dywanik… A nie mówiłam?...
Zapraszam na moją stronę o podróżach