Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
Miał być lepszy. Po roku 2019 mało co mogłoby być gorsze. I rzeczywiście, dla naszej rodziny to był spokojny rok, chociaż nie normalny. Dla większości ludzi był rokiem szokujących wydarzeń, absurdalnych, zaprzeczających zdrowemu rozsądkowi i bardzo restrykcyjnych decyzji władz, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Dla wielu rokiem tragicznym.
Wiadomo, co mam na myśli.
Początek roku był normalny i na szczęście udało mi się wyjechać z wnuczkami Elą i Zosią na tydzień do Krynicy w czasie ferii. Dziewczynki cieszyły się ze śniegu, którego w Warszawie w ogóle nie było.
Lepiłyśmy bałwany i wnuczki uczyły się trochę jeździć na nartach. Pozostałe dni ferii spędziliśmy w Warszawie i kilka razy wnuczki bawiły się w moim domu. Miały również bliski kontakt z kotami.
Wiosną zamknięta zostałam w domu z nauczaniem on-line, które na początku było dużym wyzwaniem. Mimo, że jestem przyzwyczajona do wielu godzin pracy przy komputerze, tym razem wysiadały mi oczy – uczyłam 150 uczniów i każdą ich pracę musiałam sprawdzać na moim komputerze, co trwało dwukrotnie dłużej, niż gdybym miała normalne lekcje w szkole.
Restrykcje z zakazem wychodzenia z domu oraz przewidywanie, jakie będą ich skutki długofalowe dla ogólnego zdrowia Polaków oraz gospodarki (moje spostrzeżenia oraz przewidywania z tego okresu niestety sprawdziły się w 90%, jak to mogę zweryfikować teraz po roku od ogłoszenia pandemii).
Bardzo mnie to przybijało. Właśnie to, a nie sama pandemia czy możliwość zarażenia wirusem. Wirus, jak wirus, nie będzie ten, to będzie 100 innych. Trzeba dbać o swoją odporność, nie dać się zwariować i tyle. Na szczęście mam ogródek, więc mogłam wychodzić na słońce i świeże powietrze, co zostało zabronione tylu innym.
Gdy zamknięto lasy i parki, przyjeżdżały do mnie wnuczki, aby pobyć na świeżym powietrzu bez masek. Dla poprawy mojego samopoczucia wprowadziła się do mnie Asia, która od kilku lat ma swoje mieszkanie. We dwójkę było raźniej.
Metaksa akceptuje moje wnuki i ich zabawy
Ela i Metaksa
Na tej trudnej sytuacji skorzystały koty. Ich panie były w domu przez cały czas. Mogły karmić w dowolnym momencie i wpuszczać do domu po powrocie z przechadzki, przez co Metaksa, Tekila i Kalua kursowały nieustająco między dworem a domem. Z ludzi uczyniono więźniów, ale przyroda miała lepiej. We wszystkim podobno można znaleźć jakiś pozytywny aspekt.
Kalua nocuje najczęściej u swojej pani, ale czasem korzysta też z mojego domu. Nie przeszkadzają jej w tym klocki lego
Tekila czeka na jedzenie
Redsina, która chodzi coraz gorzej, cały czas chudnie i kręci się w kółko ciągle w lewą stronę, sprawiając wrażenie, jakby nie widziała dokładnie, gdzie idzie, czasem zagubi się w domu, wejdzie pod jakieś meble i nie potrafi spod nich wyjść, a wtedy woła mnie miauczeniem. Albo nerwowo łazi po kuchni i pokoju i też mnie woła. Na szczęście pani jest w domu, więc bierze wtedy kota na kolana i głaszcze, masując kręgosłup i mięśnie. Kotka się uspokaja i zasypia na moich kolanach a ja mogę spokojnie prowadzić lekcję on-line. Z Redsiny zrobiła się pieszczoszka. Nie ucieka od dzieci, jak kiedyś, daje się głaskać i karmić, a wnuczki ją bardzo lubią i traktują z wielką delikatnością. Dla nich karmienie kotka i jego głaskanie jest przyjemnością.
Moje wnuczki lubią głaskać Redsinę
a czasem traktują ją jak lalkę
Jurek z Redsiną
Zosia i Jurek z naszą kotką
Redsina porusza się coraz gorzej, więc trzeba jej masować kręgosłup i mięśnie
Łaskawie pozwolono nam skorzystać z wyjazdów wakacyjnych, chociaż tylko w kraju, bo wyjazdy turystyczne za granicę pozostały raczej niemożliwe.
Byliśmy bardzo szczęśliwi, że udało nam się pojechać całą rodziną w góry do Łopusznej, z której wiedzie kilka szlaków w Gorce i można łatwo dojechać do Szczawnicy, aby pójść w Pieniny (obydwa pasma dzieci już znały z poprzednich lat) i do Zakopanego, by dzieciaki mogły też pochodzić po wysokich Tatrach.
Ela i Zosia po raz pierwszy poszły z tatą na szlak z łańcuchami z Morskiego Oka przez Szpiglasową Przełęcz a ja w tym czasie sama z 4-letnim Jureczkiem przeszliśmy z Morskiego Oka przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów i stamtąd już razem wracaliśmy Doliną Roztoki do parkingu w Palenicy Białczańskiej.
Jurek chodzi świetnie i nawet ciągnął mnie w górę, gdy musiałam trochę odpocząć. Budził sensację na tej wysokogórskiej trasie, otrzymując wiele komplementów i tylko raz usłyszałam negatywną uwagę od dwóch pań,
gdy akurat zatrzymaliśmy się na chwilę na zrobienie zdjęcia:
„-Niektórzy ciągną takie małe dzieci w góry, aby podnieść swoje ego. A on i tak nic z tego nie rozumie, tylko się męczy”.
Szkoda, że te panie nie szły razem z nami, to zobaczyłyby, że Jurek lata pod górę, jak mała kozica, nie męczy się w ogóle, jest cały czas zachwycony tym, jak wysoko wszedł i podniecony przygodą. W dodatku, gdyby usłyszały, jak cały czas oświeca mnie, opowiadając różne ciekawostki o skałach, głazach, kosodrzewinie i piętrach roślinności i jak słucha, gdy pokazuję mu z góry i objaśniam całą naszą trasę,
tę którą przeszliśmy i tę, którą będziemy wracać oraz mówię o świstakach (potem okazało się, że dziewczynki z tatą widziały świstaki na podejściu na Szpiglasowy), to nie mówiłyby takich bzdur. Trawersując ich uwagi ja powiedziałabym:
„-Niektórzy uważają małe dzieci za głupie, rozpieszczone, leniwe i nieciekawe otaczającego świata. Może sądzą po sobie…”
Spędziłam więc z moimi bliskimi przeszło tydzień w górach (gdzie mogliśmy chodzić bez masek) i troje moich wnuków zdobyło górskie odznaki turystyczne.
Tylko jedna sprawa zmniejszyła moją przyjemność z tego wyjazdu: już na wiosnę widać było, że Metaksa chudnie a w lipcu Asia stwierdziła, że Metaksa bardzo dużo pije, więc zainteresowałam się tym i zauważyłam w jej sikach krew. Olga, pierwsza pani Metaksy, pojechała z nią do weterynarza. Metaksa już dwa lata temu miała podobne objawy a teraz określono, że to przewlekłe zapalenie nerek. Przy okazji zrobiono jej wszystkie badania, stwierdzając nadczynność tarczycy oraz koci HIV. Lekarka uspokajała, że inne koty mogą się zarazić przez krew, rzadziej przez ślinę, ale i tak wydzieliłam dwie osobne miski tylko dla Metaksy, aby inne koty nie pozarażały się od niej, zwłaszcza Redsina, która jest przecież ledwo żywa. Metaksa dostała leki, a ja zostawiłam ją pod opieką sąsiadki i mojej Asi, wyjeżdżając w góry.
Jeszcze w maju Metaksa był zdrowa i bawiła się z nami
a nawet udawała, że czyta książki...
W lecie okazało się, że kotka jest przewlekle chora
I akurat w dzień moich urodzin dostałam rano telefon od Olgi:
„Aniu, Metaksa nie przyszła do mnie od dwóch dni, wołałam ją i nie mogę jej znaleźć. Boję się, że od nas odeszła…”.
Zadzwoniłam do córki, aby ją spytać, czy kotka jest u niej. Nie, Asia też nie widziała jej od dwóch dni.
Popłakałam się, myśląc, że to kolejny raz, gdy ktoś umiera, bo ja czegoś nie dopilnowałam (tak, jak to czułam po śmierci Prążka, który w Wigilię zginął we wnykach, bo nie miałam czasu przed świętami, aby dziki teren za naszym osiedlem wyczyścić z drucianych pętli, które ktoś nastawiał;
czy po zaginięciu Łobuza w czasie, gdy byłam na wycieczce oraz po śmierci męża i Szeridana - wtedy obwiniałam się, że nie byłam przy nich, gdy jeden coraz ciężej chorował a drugi został pogryziony, gdyż podróżowałam wtedy po Afryce).
Ale po chwili dzwoni Asia z lepszą wiadomością – znalazła Metaksę śpiącą na huśtawce na naszym ogródku i wydaje jej się, że kot ma wysoką gorączkę. Odetchnęłam trochę z nadzieją a po paru godzinach dostałam wiadomość od Olgi, że kotkę zatrzymano w szpitalu, gdzie została podpięta do kroplówki, bo rzeczywiście jest odwodniona i ma wysoką gorączkę i zapalenie nerek będzie trudne do wyleczenia, zwłaszcza, że kotka ma już 14 lat i nabyty brak odporności.
Ale następnego dnia kotka miała już mniejszą temperaturę, czując się na tyle lepiej, że już sama jadła. Po dwóch dniach kot został wypisany ze szpitala z przykazaniem, że ma co drugi dzień przyjeżdżać na kroplówkę, aby nerki przeczyszczać i oczywiście brać antybiotyki i probiotyki itp. Sytuacja wyglądała więc na opanowaną.
Olga miała dużo roboty jeżdżąc z kotem na zabiegi, ale efekty było widać wkrótce – Metaksa odzyskała apetyt i wigor a po dwóch tygodniach poprawiło jej się futro i zaczęła przybierać na wadze, chociaż wyniki badań krwi miała złe jeszcze przez kilka miesięcy. Całe leczenie nerek trwało aż do końca października i kosztowało kupę kasy. Ale jakim szczęściem dla nas było obserwowanie, jak kotka, o której lekarka mówiła, żeby następnym razem już jej nie męczyć, tylko uśpić, na nowo stawała się piękna, pełna siły i energii życiowej i radośnie mruczała, dopominając się o pieszczoty! Na jesieni, ku mojemu niezadowoleniu polowała nawet na ptaki i łaziła po drzewach, mimo swoich blisko 15 lat życia.
We wrześniu zaczęliśmy rok szkolny normalnie, ale jakoś wszyscy podejrzewaliśmy, że wcześniej czy później znowu zamkną nas w domach, ze wzglądu na pandemię – toteż zarówno w pracy, jak i w domu starałam się zrobić jak najwięcej rzeczy, które potrzebowały wyjścia na miasto. I tak wznowiłam terapię Redsiny w postaci naświetlań laserowych. Tym razem pani Maryna nie ogoliła kotki (może ze względu na zbliżające się chłody), tylko zastosowała inny rodzaj naświetlania, bardziej dotykowy, ale koteczka znosiła to spokojnie. Gdy w połowie października znowu nas zamknęli w domach, byłyśmy już po pełnej sesji zabiegów.
W listopadzie udało mi się z rodziną syna wyskoczyć na 4 dni w Góry Świętokrzyskie, zanim zamknięto możliwości nocowania w hotelach i korzystania z restauracji. Chodziliśmy z dziećmi po szlakach w scenerii pięknej złotej polskiej jesieni. Po wycieczkach dzieciaki mogły bawić się i dokarmiać 4 koty, które mieszkały u naszej gospodyni. Każdy był innej maści, ale wszystkie dopraszały się o jedzenie.
Ela i Krzyś dokarmiają świętokrzyskie kotki
Chcemy jeść!
Wzajemne obserwacje przez okno
Najbardziej śmiały był Burasek, który wchodził do mieszkania, kiedy tylko udało mu się przemknąć przez drzwi
A potem siedzieliśmy w chałupie przez całą jesień i zimę ( w tej chwili jest to już pół roku): ja, 4 kocice i po trochu nasza Asia, zwłaszcza pod koniec tygodnia, gdyż na skutek zamknięcia naszego Domu Kultury odnowiłam pomieszczenie w piwnicy, które do tej pory służyło mi w domu jako magazyn i sala do gry w tenisa stołowego i zamieniłam ją w salę do prób dla naszego zespołu tanecznego. Nazwałam ją „Piwnicą pod kotami” i mamy w niej od października zajęcia 3 razy w tygodniu. Redsina i Metaksa przyzwyczaiły się, że przychodzą do nas ludzie i jest głośno i wesoło. Czasem Redsina schodzi na dół i plącze się nam pod nogami. Musimy na nią uważać, gdyż w ogóle nie wykazuje instynktu samozachowawczego. Ale często znajduje się jakaś dobra dusza, która akurat odpoczywa i bierze kota na kolana. Ogólnie koteczka stała się pieszczochem wszystkich przychodzących do mnie ludzi, współczujących jej kalectwu i bezradności.
Trzy kocice zalegają na łóżku...
Redsinka mało już kontaktuje i plącze się pod nogami, ale wszyscy jej współczują i niektórzy opiekują się nią w trakcie naszych zajeć tanecznych
Nie wiadomo, czemu kotka ciągle chudnie – wyniki badań tarczycy są poprawne, a więc leki ustawione są dobrze, wyniki analiz badania krwi pod kątem wskaźników geriatrycznych też są zadziwiająco dobre a kotka straciła prawie całe mięśnie w tylnych nogach, przez co czasem rozjeżdżają jej się nóżki, bo nie może na nich ustać. Niedowidzi i węch też u niej szwankuje. Aby Redsina coś zjadła, należy nie tylko podsunąć jej miskę, ale jeszcze wsadzić do niej pyszczek kota. Robi też pod siebie siku, tam gdzie stoi, choć trzeba jej oddać, że na ogół anonsuje to wcześniej miauczeniam. Ale jest ciągle kochana, łagodna i chce jeść, więc niech żyje jak najdłużej.
Kochana schorowana Redsinka
Tylko kocury nie potrafią przejść nad jej zachowaniem do porządku – zarówno Szary Kot Romek, jak i Bandżo, którzy odwiedzają nas od czasu do czasu, odczytują chodzenie Redsiny na nisko ugiętych nogach jako czajenie się i histerycznie reagują na nią warczeniem i ucieczką. Zabawne było obserwować kiedyś, jak wielki Bandżo znowu zafuczał na moją niekumatą kotkę, a ta raz odzyskała orientację i odpowiedziała mu głośnym „Uawwwwwwrrrr” , tak, że kocur natychmiast wyskoczył w z domu rezygnując z jedzenia, które miał już pod nosem… Okazuje się, że niedowidząca i ledwo łażąc kotka może być postrachem kocurów w sile wieku… Co to znaczy hart ducha!
Szary Kot obawia się Redsiny
ale i tak wpada od czasu do czasu na poczęstunek
Bandżo w dalszym ciągu jest pięknym kotem i też boi się Redsiny
Ze względu na chłody jesienne i zimowe oraz to, że jestem cały czas w domu, częściej niż dotychczas sypiają u mnie Tekila i Kalua. Witają się po przyjściu swoim charakterystycznym „Kłe, kłe, kłe” . Podbiegają, aby je wygłaskać, zjadają szybko to, co dostają do miseczki i lecą spać. Najczęściej jest to parapet okienny w salonie, bo umieszczony pod nim wielki kaloryfer mocno grzeje, albo mój fotel, który stoi przy komputerze, w ostateczności najwyższa półka w szafie. Gdy nie ma Asi, Tekila czasem prosi o otwarcie jej pokoju, bo ma go wtedy tylko dla siebie. Tekila potrafi wtedy spać całą noc i pół dnia bez przerwy i nie boi się już nawet moich wnuków, które do cichych dzieci nie należą. Metaksa zwykle sypia na moim łóżku, które zaanektowała już tylko dla siebie, od czasu gdy nie biorę do niego Redsiny, bo boję się, że spadnie ze schodów, schodząc w środku nocy na dół po ciemku. Redsina nie jest już w stanie ocenić odległości i boję się, że mogłaby podejść do krawędzi podestu i zlecieć z niego piętro na dół. Toteż zastosowałam nawet środek zapobiegawczy w postaci pluszowych zwierzaków, wplecionych w sznurki rozciągnięte między tralkami poręczy, aby mój głuptasek nie mógł się między nimi przecisnąć na swoją zgubę.
Tekila myje się po jedzeniu. Za chwilę ułoży się do spania na parapecie nad grzejącym kaloryferem
Tekila i Redsina śpią zgodnie razem
Ania nie zdążyła rozpakować walizki...
Tekilce udało się zagnieździć w szufladzie
Tekili udaje się czasem dostać do Asi pokoju, aby zająć jej łóżko, choć musi je wtedy dzielić z ulubionymi pluszowymi zwiaerzakami moich wnuczków
Pluszowe zwierzaki ze Stumilowego Lasu mają też za zadanie chronić Redsinę przed spadnięciem ze schodów
Metaksa więc króluje na moim łóżku i z tego powodu pomieszało jej się w łepetynie. Wydaje jej się, że jest tak ważna, że budzi mnie w środku nocy, trącając łapą w policzek i dopraszając się głaskania.
Mruczy przy tym głośno, aby nie było wątpliwości, o co chodzi. Gdy usypiam w trakcie tych pieszczot, potrafi dotknąć łapą mojego oka, tak jak to jeszcze rok temu robiła Redsinka.
Jeśli chodzi jej o obudzenie mnie celem zejścia do kuchni po picie (Metka dużo pije ze względu na nerki) lub wyjście do ogródka, to depcze po mnie tak skutecznie, że wreszcie wstaję i schodzę na dół.
Nie wypuszczenie kota na dwór, gdy doprasza się o to tak nachalnie, już wielokrotnie skutkowało nasikaniem mi do kapci lub na dywanik w łazience.
I nie wiem, dlaczego? Na ogół Metka korzysta z kuwet bez problemów, a czasem tak znęca się nade mną. Niekiedy ta gadzina tak patrzy na mnie, jakby chciała powiedzieć:
„-No co, jeszcze się stawiasz, przecież ja tu rządzę…”
Rzeczywiście rozpuściłam ją od czasu jej choroby, bo wtedy właśnie bardzo dużo sikała po kroplówkach i trzeba było szybko ją wypuszczać z domu, gdy tego potrzebowała. I ona chyba do tego się już przyzwyczaiła.
Jeśli chodzi o picie, to gdy tylko nieopatrznie zostawię kubek na nocnej szafce nie przykryty niczym, to budzi mnie w nocy chłeptanie. I już po moim piciu. Jakoś garnek z wodą zostawiony dla kotów w kuchni jej nie rajcuje…
Ale nic to, cieszę się, że kotka żyje i odzyskała ładny wygląd
Nasze schorowane, ale kochane koteczki
Asia też czasem doświadcza przyjemności spania z nimi
Zapraszam na moją stronę o podróżach