Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
Tegoroczne lato testuje naszą wytrzymałość ekstremalną pogodą. Początek lata zalewał nas deszczami, których wkrótce ziemia nie była w stanie przyjąć, stąd częste podtopienia. Nam też zalało piwnicę i miałyśmy z córką co robić przez całe niedzielne popołudnie. Z kolei pod koniec lipca zagościły u nas na dłużej upały i po tygodniu mojej nieobecności (wyjechałam z dziećmi na Mazury) mój trawnik przypominał raczej ugór z żółtymi plamami wysuszonej, jak ściernisko po żniwach, trawy i małymi kępkami kwitnącej zielonej łąki, pełnej chwastów, rozplenionych w czasie niedawnych codziennych ulew.
Pod krzakami i tarasem zalegają rozciągnięte na wszystkie strony koty: łapy przednie do przodu, tylne rozrzucone tak, aby jak najbardziej odsłonić futrzasty brzuszek. Jakoś trzeba się w te upały próbować ochłodzić... Do domu schodzą się dopiero pod wieczór, gdy upał zelżeje i powstaje ochota na jakieś jedzenie. Dlatego też pojawiają się zwykle hurtowo, lub ustawiając się w kolejkę, na zasadzie: jeden wyjdzie oknem, to drugi włazi drzwiami.
Amaretto i Metaksa odsłaniają brzuszki
Przy czym panowie często teraz omijają nasz dom w ogóle. Buzuki pojawiał się coraz rzadziej, aż w końcu przestał do mnie przychodzić jakieś dwa tygodnie temu. Ale nie martwię się o niego, gdyż on miewał już takie swoje okresy dłuższej nieobecności, przy czym po powrocie nie wyglądał ani na chorego, ani na zagłodzonego. Gdyby to była zima, kiedy wpada na kolację codziennie, to co innego, ale latem... Latem jest tyle możliwości...
Amaretto też miał okres dłuższej absencji. W ogóle, odkąd zrobiło się ciepło, przychodzi tylko raz wieczorem na małe co nieco i od razu opuszcza dom. Je wieczorem mało, ale z tego co wiem, wpada rano na solidne śniadania na taras do swej dawnej pani, gdzie dopieszcza go gospodyni domu. Ale i tak schudł bardzo i nabawił się nawracającej infekcji oka. Raz udało mi się go dorwać, gdy wyjątkowo zasnął w domu i zakropiłam mu ropiejące oczko w czasie snu. Pomogło na dłuższy czas, ale potem oko znowu zaczęło łzawić. A nie jest łatwo zakropić oko kotu, który jest tak znerwicowany jak on. Dodatkowo zauważyłam, że kocurek ma w uszach mokre zacieki i jakieś czarno-brązowe osady. Podejrzewałam, że to mogą być świeżbowce, tym bardziej, że kot zdecydowanie fuczy na mnie ilekroć pogłaskam go po uszach.
Dlatego też postanowiłam wezwać do domu lekarza, gdy pewnego razu Amaretto przyszedł do mnie z wyjątkowo brzydkim okiem i chyba czuł się źle, gdyż od razu zwinął się na łóżku i zasnął. Przetrzymałam zwierzaka ze dwie godziny bez problemów – znak, że kot rzeczywiście się źle czuł. Pan doktór i ja obudziliśmy go nagle, ale i tak po krótkich lekarskich oględzinach, kot czmychnął pod łóżko i musieliśmy go stamtąd wyciągać, aby mu zrobić zastrzyki. Po drugim kot wyrwał mi się i znowu wylądował pod łóżkiem. Zagoniliśmy go pod biurko, skąd już nie miał się gdzie ruszyć i tam dostał trzeci zastrzyk. Wtedy obrażony, ale też chyba przeświadczony, że to już koniec maltretowania, ustawił się pod drzwiami, dając znak, że on już chce opuścić niegościnny lokal i jego zdradziecką gospodynię. Nie cofnął się nawet spod drzwi, gdy obok niego stanął weterynarz, aby też wyjść. Całkiem jakby wiedział, że już mu nic od niego nie grozi.
Przetrzymałam Amaretta jeszcze przez pół godziny, karmiąc go przysmakami, aby nie wychodził z domu z wrażeniem, że źle go tu potraktowano.
I co? I nic. Moje starania spaliły na panewce, gdyż kot nie pojawił się u mnie przez kolejne trzy dni. I jak tu go leczyć? Po takim czasie nie było sensu wzywać weterynarza na kolejne porcje antybiotyku. Miałam jeszcze inny lek, doustny, zostawiony mi przez lekarza na wszelki wypadek, gdyby kota nie dało się dotransportować na kolejne zastrzyki. Ale uznałam, że też po takiej przerwie w leczeniu nie ma sensu go podawać. I słusznie, gdyż kot zniknął znowu na trzy dni, a potem stracił się w ogóle na przeszło tydzień. Dobrze, że podobno zjawiał się na śniadaniach u Sąsiadki, więc przynajmniej nie bałam się, że coś mu się stało złego. Zobaczyłam go dopiero wczoraj – oko w dalszym ciągu łzawi, ale nie tak strasznie. Uszka wyglądają w środku jakby lepiej, ale nie są chyba do końca wyleczone. Jak nic trzeba będzie kiedyś spotkanie z lekarzem powtórzyć, ale już chyba po sezonie urlopowym.
Drugim samcem, który zadbał o emocje w to leniwe lato, był Bandżo. Teraz też odwiedza mnie rzadziej, ale z przytupem. Bandżo ładuje się do kuchni i próbuje sam zadbać o siebie. Gdy jestem w ogrodzie i słyszę dobiegający z domu rumor, wiem, że to Bandżo. Ten kot przy swojej posturze ma wyjątkowy dar zrzucania wszystkiego, co przeszkadza mu po drodze do michy. Stłukł mi już spodeczek, miseczkę i dwie pokrywki od kompletu do przypraw z Włocławka – rzecz obecnie nie do odkupienia ( bo fabryka porcelany i fajansu we Włocławku, produkująca nakrycia stołowe i kuchenne, które do niedawna były prawie w każdym polskim domu – okazał się nagle nierentowna i została zlikwidowana!).
Jak Bandżo to robi? Nie wiem. Albo jest takim wielkim fajtłapą, albo działa z premedytacją: ma przecież zwyczaj zrzucania na ziemię puszki z kocim jedzeniem, aby to rozpaćkało się na podłodze i można było je zlizywać, gdy już nie wystarczy wyciągać je łapą z wnętrza puszki. Niedojda, czy też inteligentny, zaradny zwierzak? Pewnie to i to. Bandżo, jak stwierdziłam, potrafi o siebie zadbać, a że coś jeszcze zleci na podłogę, to co go to obchodzi. W końcu nie jego … ;)
Bandżo grasuje w kuchni
i zjada jedzenie na parapecie - te przykrywki na pojemniczkach Włocławka już, dzięki niemu, nie istnieją
Właśnie wróciłam z urlopu. Jak na mnie nietypowo długiego, bo aż dwutygodniowego. Odkąd moja mama jest starszą, wymagającą opieki osobą i odkąd posiadamy koty, z którymi ktoś musi zostawać w domu, nasze wyjazdy skracamy do okresu tygodniowego. A w tym roku córka musiała siedzieć w domu cały sierpień, więc my z mężem mogliśmy poszaleć przez aż dwa tygodnie.
Za czasów Łobuza i Prążka każdy mój wyjazd był naznaczony lękiem o ich bezpieczeństwo i opiekunowie musieli mi zdawać codzienne relacje, czy koty wróciły do domu na noc, czy jadły, czy tęsknią itp. Z Redsiną nie ma takich problemów. Ona domu nie opuszcza i potrafi się po nas pocieszyć, przerzucając swe uczucia na pozostałego na miejscu domownika. Nie boję się więc o nią, gdy wyjeżdżam, co, przyznaję, sprzyja mojemu lepszemu wypoczynkowi.
Tak też było i tym razem. Redsina, która na ogół sypia ze mną w łóżku, po naszym wyjeździe szybko znalazła drogę do Asi pokoju i tak długo cichutko miaukusiała pod jej drzwiami, że zmiękczyła serce córki i ta wpuściła kota do środka, chociaż zawsze pilnuje się, aby mieć w nocy spokój i dlatego, profilaktycznie, trzyma drzwi przed kotami zamknięte.
Redsina więc szybko poradziła sobie z Asią i odtąd co wieczór lądowała z córką w łóżku. A że jest gruba i cierpi na typowe dla kotów magalomańskie przeświadczenie o swej ważności, więc zajmowała większość łóżka, oczywiście na środku i córka się nie wysypiała. Oczywiście właścicielka łóżka mogła skłonić kota, aby się przesunął, gdyż, chociaż wiadomo, że jest zmęczony całodzienną drzemką, to chyba nie aż tak, jak Asia, która działała przez cały dzień. Ale Redsina udawała, że nie rozumie Asi sugestii, no a jak można takiemu mruczącemu z rozkoszy i wtulającemu się w człowieka stworzeniu zrobić krzywdę i go przesunąć na inne miejsce, czy zgoła wyrzucić z łóżka? Nie można, prawda?
Poza tym, na skutek naszego wyjazdu Asia i Redsina zadzierzgnęły jeszcze silniejsze więzy przyjaźni, pracując razem na komputerze (Asia na klawiaturze a Redsina na kolanach; Redsina na klawiaturze a Asia zgrzyta zębami) i oglądając razem wieczorne filmy ( Redsina na ramionach Asi gimnastykuje swoje króciutkie łapki a Asia próbuje coś dojrzeć zza góry kociego futra).
Asia zabawia Redsinę
Redsina towarzyszy Asi przy komputerze
Tak więc przez dwa tygodnie kwitła wielka miłość, chociaż kotu brakowało czegoś bardzo istotnego: Asia nie potrafi przemóc się, aby dotknąć surowego mięsa, więc karmiła koty głównie suchą karmą.
I kiedy po urlopie wróciliśmy do domu (ja ze świeżym mięsem kupionym w sklepie), zastałyśmy taką sytuację: przed domem oczekiwała na nas Metaksa i natychmiast nadleciał mały czarny kot a w domu siedziała smętna sama Redsina (Asi jeszcze nie było), która na nasz widok wcale się nie ucieszyła, tylko bojaźliwie rozpłaszczała uszy po sobie, gdy ją na przywitanie pogłaskałam.
Ale już po chwili Redsina została udobruchana kawałkami surowego mięsa, a inne panie razem z nią (zaraz też pojawiła się znikąd druga Mała Czarna). Tak więc 4 kotki uczestniczyły w tej uczcie w różny sposób ukazując swoje ukontentowanie z mojego powrotu.
Kalua jak szalona latała po blatach kuchennych a Metaksa z godnością czekała na swoją kolej, ale po jedzeniu urządziła w pokoju radosne galopady, których dawno już nie widziałam
w jej wykonaniu. Najgłośniejsza z nich była Tekila, która swym charakterystycznym „Kłe, kłe, kłe” zdawała mi relację ze wszystkiego, co wydarzyło się w czasie naszej nieobecności. Redsinka zaś od czasu do czasu starała się przypomnieć w tym całym galimatiasie o sobie cichutkim „Mia – auuuu”.
Tekila żaliła się: „No nareszcie jesteś. Ta twoja córka karmiła nas tylko suchy jedzeniem. Czy ona nie potrafi upolować żadnego mięsa? Próbowałyśmy jej to zasugerować, przynosząc w podarku mysz i ptaszka. Mysz położyłyśmy na wycieraczce przed domem a ptaka na ogródku a ona nie dość, że nic nie zrozumiała i nie dała nam surowego mięsa, to jeszcze nie przyjęła naszych podarków, bo od dwóch dni leżą tam, gdzie je zostawiłyśmy.”
Po kolacji kotki się rozeszły, ale wcale nie na dwór, jak to bywa w sezonie letnim. Idąc spać odkryłam, że sprytnie zaanektowały nasze łóżka: Tekila moje a Metaksa Asi. Kalua spoczęła koło mężowskiej nierozpakowanej jeszcze walizki a Redsina oblazła mnie, gdy tylko mogła, migdaląc się i wymrukując swoje emocje. Położyłyśmy się więc spać razem koło Tekili.
Gdy Asia wróciła późno do domu, zastała na swym łóżku Metaksę a w połowie nocy przyszła do niej Redsina, miotana widać sprzecznymi uczuciami, kogo teraz obdarzyć swymi wdziękami i niewątpliwym zaszczytem spania z nią. Około 4-tej nad ranem wkroczyła do pokoju córki Kalua i wskakując radośnie i zeskakując z Asi kilkakrotnie zasugerowała, że już pora wstawać. Asia poszła na dół do kuchni, aby jej dać jedzenie (doprawdy nie wiem po co tak tego kota rozpuszczać! ), ale potem przytomnie wywaliła ją ze swego pokoju. Kalua ruszyła więc do mnie z larum wielkim, a ja wypuściłam kotkę na dwór, a zaraz za nią wypadła jej matka - zupełnie tak, jak to bywa w sezonie zimowym. Czyżby z odejściem upałów kotki uważały, że lato już się kończy i pora zagwarantować sobie dobrą miejscówkę w domu? W każdym razie reszcie rodziny udało się dospać w spokoju do rana. A Asia pewnie od jutra wróci do swego zwyczaju zamykania pokoju przed kotami...
Mija już przeszło miesiąc, odkąd nie przychodzi do mnie Buzuki. Na początku nie niepokoiłam się, gdyż było już tak parę razy, że kotek nie pojawiał się przez tydzień, a potem wracał zdrowy i nie wychudzony, więc sądziłam zawsze, że ma jeszcze jakąś inną stołówkę.
Ale teraz już się o niego martwię, gdyż trwa to bardzo długo, a ja nie znam przyczyny jego nieobecności. Półtora roku temu zniknął na cały miesiąc, ale wtedy po osiedlu szalał koci terrorysta Bandżo. A teraz nic mi nie wiadomo na temat kocich zatargów w okolicy.
Nawet Amaretto przychodzi bez szram, jak to bywało czasami na wiosnę. Na terenie wykarczowanym z zeszłym roku, koło Buzuka domniemanego miejsca zamieszkania, buduje się nowy dom, ale żadne nowe miejsca nie są karczowane. Nie znam więc żadnych powodów, dla których kotek mógł się wyprowadzić gdzieś indziej.
Nie szukałam go od razu, gdy przestał przychodzić, gdyż, jak nastało lato, jego odwiedziny miały miejsce w coraz większych odstępach czasu, więc wyglądało to naturalnie: jedzenia wszędzie w bród, cieplutko i czas na kocie wędrówki. A teraz jest już za późno na szukanie. Jeśli był chory, czy ranny, to jak nie wrócił do tej pory, to już raczej nie żyje. A jeśli gdzie poszedł na stałe, to szukaj kota w polu.
Zawsze wiedziałam, że przyjdzie kiedyś taki czas, że Buzuki nie pojawi się pewnego dnia i nie zobaczę go już nigdy więcej. I nie będę wiedziała, co się z nim stało.
Jeśli zdarzyłoby to się w zimie, gdy dziko żyjący kot musi dostarczać swemu organizmowi solidnej codziennej porcji strawy, to byłabym pewna, że nie żyje, tak jak byłam tego pewna po daremnym poszukiwaniu Zorby. A jeśli w lecie? To tak naprawdę nic nie wiadomo. Może się przeniósł w inny rejon, a może ma gdzieś bliższą stołówkę. Przecież przychodził tu tylko na jedzenie, nie miał tu swojego domu, jak Łobuz czy Ouzo, który mieszkał kiedyś z młodymi dziećmi Redsiny w budzie i po których nagłym zniknięciu mogłam być pewna, że znajdują się już gdzieś w kocim raju. A Buzuki, choć jest synkiem Redsiny i znamy się od 6 lat, nigdy się nie oswoił i nie podał mi przysłowiowej łapki czy grzbietu do pogłaskania. Więc mam nadzieję, że nasz ulubiony kotek nie podzielił losu Prążka, Łobuza, Ouzo i Zorby. W końcu to, że od przeszło roku nie przychodzi do nas Pieszczoch, a od trzech lat Zbój, nie znaczy, że nie żyją...
Najładniejsze zdjęcia Buzuczka
Śliczny synek Redsiny...
P.S (26 sierpnia)
Jest, jest Buzuczek!!
Znowu zrobił mi niespodziankę i pojawił się po przeszło miesiącu nieobecności u nas. Jest zdrowy, wygląda ładnie i nie widać po nim żadnych śladów po urazach.
Czyli pewno naszym wzorem wybrał się na jakąś dłuższą wycieczkę. A może razem z koteczką odchowywał swoje dzieci, jak to było w przypadku Ouzo?
W każdym razie na pewno ma gdzieś dobrą stołówkę.
Pojawił się, jak to on, znienacka na tarasie i czekał, abym go zauważyła. A potem wbiegł do kuchni i nastąpiła powitalna uczta (na szczęście miałam surowe mięso).
Gdy Redsina wróciła do domu z wieczornego spacerku, zastała w nim syna. Obwąchiwały się dłużej niż zwykle i nawet dotknęły noskami - ciągle jestem ciekawa, czy rozróżniają swoje zapachy jako pokrewne i kojarzą im się z tym krótkim okresem, gdy kotka karmiła małe i opiekowała się nimi.
Wydaje mi się, że tak, gdyż Buzuki jest jedynym kotem, poza Szarym Kotem Romkiem, którego Redsina dopuszcza do takiej poufałości.
No, jak miło! Jestem w pełni szczęśliwa.
cd kroniki - jesień 2013
do góry